środa, 21 sierpnia 2013

Ostatnie zlecenie



Zachodzące kwietniowe słońce rzucało ostatnie cienie na twarz chłopaka stojącego na dachu domu towarowego. Miał 18 może 19 lat. Jego długi do kostek płaszcz i półdługie brązowe włosy powiewały na wietrze, jednak nawet to go nie rozpraszało.  Stał i czekał. Jego bystre, czekoladowe oczy wpatrywały się w jedno miejsce: w mały placyk przed budynkiem, na który stał.
Był cierpliwy. Mógł tam trwać nawet i do końca świata, jednak wiedział, że sytuacja niedługo się zmieni.

*** 

Jak to w sobotni wieczór, nastolatkowie, zamiast uczyć się do ważnych egzaminów, które czekają ich w przyszłym tygodniu, wolą pójść ze znajomymi do kina, na kręgle lub do innych fajnych miejsc. Tak samo było z Alice i Erickiem.
- Jesteś głodna? Może pójdziemy coś przekąsić? – Zaproponował chłopak, kiedy wyszli z sali kinowej.
- Ok, ale gdzie?
- Może zjemy kolację u Rubense’a? Podają tam świetne naleśniki w polewie czekoladowej.
- Świetny pomysł! Chodźmy.
Ujęła go pod rękę i raźnym krokiem ruszyli w stronę lokalu. Erick opowiadał właśnie swojej dziewczynie o tym, jak zdobył decydujący punkt w meczu piłki nożnej, kiedy przechodzili obok wąskiej, ciemnej uliczki. Erickowi przypomniało się, że jest to bardzo szybki skrót do knajpy, która znajdowała się na jej końcu.
- Chodźmy tędy. – Powiedział chłopak wskazując na ścieżkę. – Będzie szybciej. Przechodziłem tędy miliony razy.
- Wydaje mi się, że to nie jest najlepszy pomysł.
- No chodź. Tym skrótem będziemy w 5 minut.
- Wolę bardziej oświetlone miejsca. - Odparła. W jej głosie można było wyczuć wyraźną obawę.
- Przecież jesteś ze mną. Nic ci się nie stanie.
- Sama nie wiem…
- No chodź.
- Ech… No dobrze. – Dziewczyna uległa namowom Ericka. Złapała go mocniej, przytulając się do jego ramienia.
Ruszyli uliczką. Nie było aż tak ciemno. Światła sklepów i mieszkań trochę oświetlały drogę. Szli cały czas prosto, kiedy nagle z bocznej uliczki usłyszeli podejrzany pomruk.
- Co to było?! – Spytała wystraszona Alice.
- Nie wiem.
- Mam złe przeczucia. Uciekajmy, póki mamy czas.
- Czekaj. Może to ktoś potrzebujący pomocy. – Chłopak spojrzał w stronę, z której dochodził ten tajemniczy dźwięk. Było tak ciemno, że nic nie widział.
- Nie! Chodźmy już.
- Zaraz!
Stali i czekali. Chłopak usłyszał, że ktoś idzie w ich kierunku. Ten ktoś zbliżał się do nastolatków dziwnym, niemiarowym krokiem. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał dziewczynie, że to się źle skończy. Zaczęła szarpać chłopaka za rękaw kurtki i prosić, aby już poszli. Powtarzała, że ktoś inny na ich miejscu nie zatrzymywałby się. Mówiła, że ten ktoś może być niebezpieczny. I miała rację…
Ten ktoś wyłonił się z mroku panującego w bocznej ścieżce. Nie… nie ten ktoś, ale coś. To była bestia o ludzkich kształtach. Ogromna, opancerzona połyskującą chityną, z czerwonymi oczami i wielkimi, żółtymi kłami wystającymi z pyska. Kiedy stwór miał dziewczynę w zasięgu swych długich, szponiastych łap, zamachnął się, by rozszarpać jej twarz. Erick złapał oszołomioną Alice za przegub i odciągnął na bok.
- Chodu!
Przerażony chłopak biegł ze swoją dziewczyną przed siebie. Potwór ruszył za nimi. Pomimo swoich rozmiarów, doganiał ich bez problemu. Skręcili, by zgubić bestię, jednak ta nie pozwoliła się zwieść. Nadal podążała za nimi. Nagle do potwora dołączyło jeszcze kilka podobnych mu szkarad, które wyszły z cieni budynków. Przerażenie ludzi dosięgło zenitu. Biegli na oślep, nie oglądając się za siebie. W tamtej chwili pragnęli wydostać się z tego labiryntu. I przeżyć, oczywiście. Erick i Alice wbiegli w jakąś uliczkę, która była zakończona małym, zamkniętym placykiem. Podbiegli pod ścianę budynku domu towarowego.
- Zabiją nas! Te potwory nas zabiją! – Krzyczała płacząca już dziewczyna.
- Poooomoooocyyyyy!!! Ratunkuuuuuuuu!!! Niech ktoś nam pomoże! – Krzyczał zdesperowany chłopak.
Dwanaście bestii wbiegło za nimi na placyk, po czym otoczyło swoje jeszcze żywe jedzenie półokręgiem.

On tylko na to czekał. Uśmiechnął się do swoich myśli tajemniczo, po czym złapał przywiązaną do komina linę i zjechał po niej na dół. Z lewej kabury, którą miał zawieszoną na wysokości talii, wyciągnął srebrnego zmodyfikowanego glocka 24 compensator o powiększonym kalibrze i poszerzonej lufie z czarną rączką i detalami oraz wygrawerowanym przy rączce szerszeniu, po czym zaczął strzelać do stojących na placyku potworów.  
- Cholera! Czwarty i Piąty Krąg?! Dlaczego jest ich tak dużo? – Powiedział sam do siebie.
Zanim dotarł do ziemi zdążył poważnie zranić dwa potwory. Zdawał sobie sprawę, że jego naboje są za słabe na stwory ich pokroju, ale wiedział, że wykona to zlecenie.
Wylądował tuż przed parą nastolatków.
- Kim jesteś? – Zapytała z niedowierzaniem Alice. Nastolatkowie patrzyli się na niego jakby był bogiem, który zstąpił z niebios by ocalić nieszczęśników.
Chłopak podniósł tylko rękę, dając znak dziewczynie, by się nie odzywała. Nie sprzeciwiała się. Przybysz wyjął z prawej kabury drugi, tego samego modelu co pierwszy, tyle że czarny ze srebrnymi detalami i grawerunkiem skorpiona w tym samym miejscu, w którym na pierwszym był szerszeń, pistolet, odbezpieczył go i wymierzył w dwa potwory, które stały tuż przed nim.
- Showtime! – Znów się uśmiechnął i zaczął strzelać. Celnie.
Pierwsze ofiary dostały po dwa pociski w głowę. Ich łby rozbryzły się na wszystkie strony, a ze zwłok wytrysnęła pulsująca, brudnoczerwona ciecz, ochlapując wszystko dookoła. Martwe ciała padły na ziemię. Następnie chłopak obrał za cel dwa stwory, które stały najbardziej na zewnątrz półkola. Z prawego pistoletu wystrzelił dwa razy perfekcyjnie w głowę. Lewą nieco chybił, bo zamiast trafić między oczy stwora pociski uderzyły w miejsce, które u człowieka nazywa się szyją. Musiał strzelić jeszcze raz, bo „szyja” była dobrze opancerzona ze względu na biegnące tamtędy tętnice. Trup padł, a z resztek jego szyi wytryskiwała krew tworząc wokół ofiary coraz większą kałużę posoki.
- Dziewięć w lewym, pięć w prawym. – Mruknął do siebie.
Zrobił kilka kroków do przodu, w czasie których strzelał do bestii naprzemiennie, raz do tych stojących najbardziej wewnątrz, a raz do tych najbardziej z zewnątrz. Po sześciu krokach przystanął. Zostały 4 potwory.
- Pięć w lewym, jeden w prawym… Szlag!
Oszołomione potwory dopiero teraz ruszyły na napastnika. Chłopak wyminął je i półobrotem przedostał się na drugą stronę szeregu, który tworzyły stwory. Zanim przeszedł, wypiął magazynki, zawiesił pistolety na palcach wskazujących swoich dłoni oraz wyjął z ładownic przewieszonych przez biodra dwa nowe magazynki z czternastoma nabojami w każdym. Przystanął na krótką chwilę, wpiął nowe magazynki do pistoletów i wystrzelił z nowo nabitej broni w tyły łbów potworów stojących wewnątrz. Zabite upadły na ziemię, powiększając ogromne już jezioro krwi wypływającej z ciał ich towarzyszy. Zanim pozostałe zdołały się obrócić, zostały pozbawione głów. Chłopak schował broń i odwrócił się ku wyjściu. Zanim wszedł w uliczkę, rzucił do dzieciaków przez ramię:
- Zamiast szwendać się po nocy powinniście uczyć się w domu. Zapamiętajcie to na przyszłość. – Ruszył ku ciemnej ścieżce. – Lepiej na tym wyjdziecie. – Mruknął sam do siebie, po czym wyjął komórkę i wybrał jeden z niewielu zapisanych w niej kontaktów. – Możecie przyjeżdżać. Już po wszystkim… dwanaście… tak. Jest tu dwójka nastolatków. Zajmijcie się nimi… Dobrze… Na razie.
Erick i Alice byli tak przerażeni, że nawet nie wiedzieli co wydarzyło się w czasie tych 40 sekund, w których tajemniczy przybysz ocalił im życia. Nie wiedzieli czego bać się bardziej: potworów, które prawie ich zabiły, czy tajemniczego mężczyzny, który ich uratował… Rodziców.
- Co to… kto… jak? -  Dziewczyna była tak wystraszona tym wszystkim, że nawet nie potrafiła sformułować prostego zdania.
- N-nie wiem. S-spadajmy stąd.
Zanim zdążyli cokolwiek zrobić, na placyk wjechały trzy furgonetki. Wysiedli z nich mężczyźni ubrani w dziwne uniformy. Otworzyli bagażniki samochodów i zaczęli wkładać do nich ciała bestii. Z jednego z pojazdów wysiadł ubrany na czarno mężczyzna i podszedł do nastolatków.
- Pójdziecie z nami. – Powiedział, po czym ujął chłopaka i dziewczynę za ręce i zaprowadził do furgonu.
Ci, którzy pracowali na zewnątrz, sprzątnęli truchła. Musieli tylko jeszcze zmyć krew i posprzątać większe ochłapy. Mniejsze zjedzą bezdomne koty. Po 20 minutach po walce nie było już ani śladu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz