Zachodzące kwietniowe słońce rzucało
ostatnie cienie na twarz chłopaka stojącego na dachu domu towarowego. Miał 18
może 19 lat. Jego długi do kostek płaszcz i półdługie brązowe włosy powiewały
na wietrze, jednak nawet to go nie rozpraszało. Stał i czekał. Jego bystre, czekoladowe oczy wpatrywały się w
jedno miejsce: w mały placyk przed budynkiem, na który stał.
Był cierpliwy. Mógł tam trwać nawet
i do końca świata, jednak wiedział, że sytuacja niedługo się zmieni.
***
Jak to w sobotni wieczór,
nastolatkowie, zamiast uczyć się do ważnych egzaminów, które czekają ich w
przyszłym tygodniu, wolą pójść ze znajomymi do kina, na kręgle lub do innych
fajnych miejsc. Tak samo było z Alice i Erickiem.
- Jesteś głodna? Może pójdziemy coś
przekąsić? – Zaproponował chłopak, kiedy wyszli z sali kinowej.
- Ok, ale gdzie?
- Może zjemy kolację u Rubense’a?
Podają tam świetne naleśniki w polewie czekoladowej.
Ujęła go pod rękę i raźnym krokiem
ruszyli w stronę lokalu. Erick opowiadał właśnie swojej dziewczynie o tym, jak
zdobył decydujący punkt w meczu piłki nożnej, kiedy przechodzili obok wąskiej,
ciemnej uliczki. Erickowi przypomniało się, że jest to bardzo szybki skrót do
knajpy, która znajdowała się na jej końcu.
- Chodźmy tędy. – Powiedział chłopak
wskazując na ścieżkę. – Będzie szybciej. Przechodziłem tędy miliony razy.
- Wydaje mi się, że to nie jest
najlepszy pomysł.
- No chodź. Tym skrótem będziemy w 5
minut.
- Wolę bardziej oświetlone miejsca. - Odparła. W jej głosie można było wyczuć wyraźną obawę.
- Przecież jesteś ze mną. Nic ci się
nie stanie.
- Sama nie wiem…
- No chodź.
- Ech… No dobrze. – Dziewczyna
uległa namowom Ericka. Złapała go mocniej, przytulając się do jego ramienia.
Ruszyli uliczką. Nie było aż tak
ciemno. Światła sklepów i mieszkań trochę oświetlały drogę. Szli cały czas
prosto, kiedy nagle z bocznej uliczki usłyszeli podejrzany pomruk.
- Co to było?! – Spytała wystraszona
Alice.
- Nie wiem.
- Mam złe przeczucia. Uciekajmy,
póki mamy czas.
- Czekaj. Może to ktoś potrzebujący
pomocy. – Chłopak spojrzał w stronę, z której dochodził ten tajemniczy dźwięk.
Było tak ciemno, że nic nie widział.
- Nie! Chodźmy już.
- Zaraz!
Stali i czekali. Chłopak usłyszał,
że ktoś idzie w ich kierunku. Ten ktoś zbliżał się do nastolatków dziwnym,
niemiarowym krokiem. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał dziewczynie, że to się
źle skończy. Zaczęła szarpać chłopaka za rękaw kurtki i prosić, aby już poszli.
Powtarzała, że ktoś inny na ich miejscu nie zatrzymywałby się. Mówiła, że ten ktoś
może być niebezpieczny. I miała rację…
Ten ktoś wyłonił się z mroku
panującego w bocznej ścieżce. Nie… nie ten ktoś, ale coś. To była bestia o
ludzkich kształtach. Ogromna, opancerzona połyskującą chityną, z czerwonymi oczami i wielkimi, żółtymi kłami
wystającymi z pyska. Kiedy stwór miał dziewczynę w zasięgu swych długich,
szponiastych łap, zamachnął się, by rozszarpać jej twarz. Erick złapał
oszołomioną Alice za przegub i odciągnął na bok.
- Chodu!
Przerażony chłopak biegł ze swoją
dziewczyną przed siebie. Potwór ruszył za nimi. Pomimo swoich rozmiarów,
doganiał ich bez problemu. Skręcili, by zgubić bestię, jednak ta nie pozwoliła
się zwieść. Nadal podążała za nimi. Nagle do potwora dołączyło jeszcze kilka
podobnych mu szkarad, które wyszły z cieni budynków. Przerażenie ludzi dosięgło
zenitu. Biegli na oślep, nie oglądając się za siebie. W tamtej chwili pragnęli
wydostać się z tego labiryntu. I przeżyć, oczywiście. Erick i Alice wbiegli w
jakąś uliczkę, która była zakończona małym, zamkniętym placykiem. Podbiegli pod
ścianę budynku domu towarowego.
- Zabiją nas! Te potwory nas zabiją!
– Krzyczała płacząca już dziewczyna.
- Poooomoooocyyyyy!!!
Ratunkuuuuuuuu!!! Niech ktoś nam pomoże! – Krzyczał zdesperowany chłopak.
Dwanaście bestii wbiegło za nimi na
placyk, po czym otoczyło swoje jeszcze żywe jedzenie półokręgiem.
On tylko na to czekał. Uśmiechnął
się do swoich myśli tajemniczo, po czym złapał przywiązaną do komina linę i
zjechał po niej na dół. Z lewej kabury, którą miał zawieszoną na wysokości
talii, wyciągnął srebrnego zmodyfikowanego glocka 24 compensator o powiększonym kalibrze i poszerzonej lufie z czarną rączką i detalami oraz wygrawerowanym przy rączce szerszeniu, po czym zaczął strzelać do
stojących na placyku potworów.
- Cholera! Czwarty i Piąty Krąg?!
Dlaczego jest ich tak dużo? – Powiedział sam do siebie.
Zanim dotarł do ziemi zdążył
poważnie zranić dwa potwory. Zdawał sobie sprawę, że jego naboje są za słabe na
stwory ich pokroju, ale wiedział, że wykona to zlecenie.
Wylądował tuż przed parą
nastolatków.
- Kim jesteś? – Zapytała z
niedowierzaniem Alice. Nastolatkowie patrzyli się na niego jakby był bogiem,
który zstąpił z niebios by ocalić nieszczęśników.
Chłopak podniósł tylko rękę, dając
znak dziewczynie, by się nie odzywała. Nie sprzeciwiała się. Przybysz wyjął z
prawej kabury drugi, tego samego modelu co pierwszy, tyle że czarny ze
srebrnymi detalami i grawerunkiem skorpiona w tym samym miejscu, w którym na
pierwszym był szerszeń, pistolet, odbezpieczył go i wymierzył w dwa potwory,
które stały tuż przed nim.
- Showtime! – Znów się uśmiechnął i
zaczął strzelać. Celnie.
Pierwsze ofiary dostały po dwa
pociski w głowę. Ich łby rozbryzły się na wszystkie strony, a ze zwłok
wytrysnęła pulsująca, brudnoczerwona ciecz, ochlapując wszystko dookoła. Martwe
ciała padły na ziemię. Następnie chłopak obrał za cel dwa stwory, które stały najbardziej
na zewnątrz półkola. Z prawego pistoletu wystrzelił dwa razy perfekcyjnie w
głowę. Lewą nieco chybił, bo zamiast trafić między oczy stwora pociski uderzyły
w miejsce, które u człowieka nazywa się szyją. Musiał strzelić jeszcze raz, bo
„szyja” była dobrze opancerzona ze względu na biegnące tamtędy tętnice. Trup
padł, a z resztek jego szyi wytryskiwała krew tworząc wokół ofiary coraz
większą kałużę posoki.
- Dziewięć w lewym, pięć w prawym. –
Mruknął do siebie.
Zrobił kilka kroków do przodu, w czasie
których strzelał do bestii naprzemiennie, raz do tych stojących najbardziej
wewnątrz, a raz do tych najbardziej z zewnątrz. Po sześciu krokach przystanął.
Zostały 4 potwory.
- Pięć w lewym, jeden w prawym…
Szlag!
Oszołomione potwory dopiero teraz
ruszyły na napastnika. Chłopak wyminął je i półobrotem przedostał się na drugą
stronę szeregu, który tworzyły stwory. Zanim przeszedł, wypiął magazynki,
zawiesił pistolety na palcach wskazujących swoich dłoni oraz wyjął z ładownic
przewieszonych przez biodra dwa nowe magazynki z czternastoma nabojami w
każdym. Przystanął na krótką chwilę, wpiął nowe magazynki do pistoletów i
wystrzelił z nowo nabitej broni w tyły łbów potworów stojących wewnątrz. Zabite
upadły na ziemię, powiększając ogromne już jezioro krwi wypływającej z ciał ich
towarzyszy. Zanim pozostałe zdołały się obrócić, zostały pozbawione głów.
Chłopak schował broń i odwrócił się ku wyjściu. Zanim wszedł w uliczkę, rzucił
do dzieciaków przez ramię:
- Zamiast szwendać się po nocy
powinniście uczyć się w domu. Zapamiętajcie to na przyszłość. – Ruszył ku
ciemnej ścieżce. – Lepiej na tym wyjdziecie. – Mruknął sam do siebie, po czym
wyjął komórkę i wybrał jeden z niewielu zapisanych w niej kontaktów. – Możecie
przyjeżdżać. Już po wszystkim… dwanaście… tak. Jest tu dwójka nastolatków.
Zajmijcie się nimi… Dobrze… Na razie.
Erick i Alice byli tak przerażeni,
że nawet nie wiedzieli co wydarzyło się w czasie tych 40 sekund, w których
tajemniczy przybysz ocalił im życia. Nie wiedzieli czego bać się bardziej:
potworów, które prawie ich zabiły, czy tajemniczego mężczyzny, który ich
uratował… Rodziców.
- Co to… kto… jak? - Dziewczyna była tak wystraszona tym
wszystkim, że nawet nie potrafiła sformułować prostego zdania.
- N-nie wiem. S-spadajmy stąd.
Zanim zdążyli cokolwiek zrobić, na
placyk wjechały trzy furgonetki. Wysiedli z nich mężczyźni ubrani w dziwne
uniformy. Otworzyli bagażniki samochodów i zaczęli wkładać do nich ciała
bestii. Z jednego z pojazdów wysiadł ubrany na czarno mężczyzna i podszedł do
nastolatków.
- Pójdziecie z nami. – Powiedział,
po czym ujął chłopaka i dziewczynę za ręce i zaprowadził do furgonu.
Ci, którzy pracowali na zewnątrz,
sprzątnęli truchła. Musieli tylko jeszcze zmyć krew i posprzątać większe
ochłapy. Mniejsze zjedzą bezdomne koty. Po 20 minutach po walce nie było już
ani śladu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz