Po odebraniu nędznej zapłaty za
zlecenie, chłopak poszedł do domu. Wszedł do apartamentowca, w którym mieszkał,
przeszedł hol i minął starego, wiecznie śpiącego portiera. Czasami zastanawiał
się czy facet jeszcze żyje, ale wątpliwości chłopaka zawsze były rozwiewane
przez przeraźliwie głośne chrapanie. Niewiele myśląc, młody mężczyzna wszedł do
windy i na panelu wcisnął przycisk z cyfrą 6.
Muzyczka w windzie tak go irytowała,
że miał ochotę wyjąć pistolet i rozwalić głośniki, a potem kamerę monitorującą.
Tak do kompletu. Po kilkunastu sekundach dostał się na szóste piętro. Wysiadł i
ruszył do swojego mieszkania. Stanął przed drzwiami z numerem 27 i z kieszeni
płaszcza wyjął klucze. Wybrał jeden z nich i włożył go do zamka, po czym
otworzył drzwi.
- Jestem. – Zameldował się
posłusznie w progu.
- No siema. – Z głębi mieszkania
odpowiedział mu głos jego przyjaciela.
- Jest coś do jedzenia? – Zapytał,
gdy zdejmował buty.
- Taaa. Odgrzej sobie pizzę w mikrofali.
- Rany! – Poszedł do salonu i oparł
się o futrynę drzwi pokoju. – Czy ty chociaż raz w życiu nie możesz czegoś
ugotować? – Zapytał leżącego na kanapie mężczyznę popijającego piwo z puszki i
palącego papierosa.
- Yyy… Zastanówmy się… – Facet na
chwilę oderwał wzrok od arcyciekawego reality-show, by spojrzeć na
poirytowanego już kumpla. – Nie.
- Dzięki Russell, wielkie dzięki. –
Chłopak odwrócił się i poszedł do kuchni by przygotować coś, co dało się zjeść.
- Oj Connor, nie złość się. –
Mężczyzna zgasił papierosa, postawił piwo na ławie i wstał z miękkiej,
skórzanej sofy, po czym poszedł w ślad za przyjacielem.
- Jak mam się nie denerwować?! –
Chłopak podwijał rękawy koszuli. – Przychodzę zjebany z roboty jak chłop po
żniwach, chciałbym coś zjeść, napić się piwa przed telewizorem i w ogóle
odpocząć, ale nie, zamiast tego – wyjął z szafki patelnię, a z lodówki warzywa
i piersi z kurczaka – muszę COŚ ugotować, bo nie mam zamiaru jeść czwarty dzień
z rzędu tej twojej ulubionej mrożonej pizzy. A po kolacji będę musiał choć
trochę tu ogarnąć. – Schylił się po garnek i paczkę makaronu. Wlał do naczynia
wodę, którą posolił i postawił na płycie kuchennej, by ją zagotować. – Nie no,
widzę, że poodkurzałeś. Gratuluję.
Russell go nie słuchał. Znał tą
śpiewkę na pamięć. Usiadł na krześle przodem do oparcia i patrzył na kolegę z
rozbawieniem. Z jednej ręki zrobił „kłapiącą jadaczkę” i poruszał nią, kiedy
kolega mówił.
- Już? – Zapytał mężczyzna, gdy
jego przyjaciel skończył swój irytujący monolog. Chłopak głęboko odetchnął.
- Taa... – Odpowiedział
zrezygnowany.
- Obiecuję, jutro, albo jeszcze
dzisiaj, posprzątam w kuchni i łazience oraz ogarnę trochę salon. Dobrze?
Przyjaciel popatrzył się na niego
przez ramię i lekko kiwnął głową.
- Cieszę się. Lepiej opowiadaj, jak
tam na zleceniu?
Connor pokroił warzywa i kurczaka.
Do gotującej wody wsypał makaron, a na patelnię wlał kilka kropli oleju.
- Chujowo.
- Dlaczego?
- Dwanaście potworów, Czwarty i
Piąty Krąg.
- Co? Czwarty i Piąty? Tylko mi nie
mów, że były razem.
Chłopak nie odpowiedział. Nie
musiał. Wymowna cisza odpowiedziała za niego.
- O kuźwa… Jak dałeś sobie z nimi
radę tymi twoimi pukawkami?
Connor zignorował uwagę odnośnie
jego broni.
- Dwa strzały w głowę na jednego. Kilka nie
trafiło.
- Czyli musiałeś przeładować.
- Taa… - Wrzucił na patelnie mięso i
je podsmażył. Następnie dodał warzywa i przyprawy.
- Nie zaatakowały?
Na twarzy chłopaka pojawił się
przepiękny perlisty uśmiech obnażający niemalże cały garnitur górnych zębów.
- Nie zdążyły.
- Hm. Zajebiście szybki z ciebie
sukinsyn. - Russell wyszczerzył zęby w pięknym, szczerym uśmiechu.
- Wiem. – Spodobał mu się ten
komplement. – Ale nie to było najgorsze.
- To niby co? – Spytał lekko
zdziwiony mężczyzna.
- Cywile. - Chłopak spoważniał.
- Nie mów mi, że…
- Para nastolatków. Tak w zasadzie
to oni je tam zwabili.
- Nic im się nie stało?
- Jeszcze nie, ale są już pod opieką
organizacji. – Odlał wodę z makaronu, wyłączył kuchenkę i wyjął dwa talerze.
Zaczął nakładać.
- Szkoda mi ich.
- Mi też.
- A co z wynagrodzeniem? Mam
nadzieję, że nieźle ci zapłacili. – Mężczyzna próbował zmienić temat. Wolał nie
wnikać w to, co organizacja robiła ze świadkami. Zastanawiał się tylko, czy
dziewczyna była ładna. Kiedy ci z organizacji z nią skończą, już nie będzie.
Connor popatrzył na przyjaciela jak
na debila. Z kieszeni spodni wyjął cienki rulonik banknotów. Przypominał trochę
rurkę do wciągania kokainy. Rzucił go Russellowi.
- Ile tu jest?
- 640 lorenów.
- Co?! - Mężczyzna omalże zerwał się
z krzesła. - Oni są żałośni. Co zrobiłeś?
- Gotowe. – Chłopak wziął talerze z
jedzeniem oraz sztućce i postawił je na stole. Odsunął krzesło i usiadł na nim.
Jedną porcję przysunął do siebie. Zaczął jeść, bo kiszki zaczęły grać mu
marsza. Russell odwrócił swoje krzesło i przysunął się do stołu. – A co miałem
zrobić? Gdybym zaczął protestować, to dostałbym dwa razy mniej.
- Baran z tego idioty, który śmie
nazywać się naszym szefem. Mam nadzieję, że jak wyjedziemy, to już nigdy nie
zobaczymy jego zakazanej mordy.
- A tak w ogóle, kazał cię
pozdrowić, Skorpionie.
- Ojej jakież to urocze. -
Powiedział ironicznie i skrzywił się. Nie wiedział, co się stało, ale ten tłusty
wieprz był tego wieczoru nadzwyczaj miły. A to nie było zbyt przyjemne. - A z
mojego Szerszenia zrobił posłańca, tak? Nie chciało mu się nawet zadzwonić? –
Prychnął. – Pewnie już cyferek nie widzi przez tłuszcz zasłaniający jego oczy.
Chłopak lekko uśmiechnął się i
próbował sobie wyobrazić jak jego szef gabarytów upasionego wieprza korzysta z telefonu.
- Też wolałbym zostać w Nowym
Świecie, ale, znając życie, ściągną nas najszybciej, jak to tylko możliwe.
- Fakt. Wracając do tematu; już
rozliczyłeś się z Tess. Prawda? - Pokręcił głową. Russell o mało nie zakrztusił
się marchewką.
- Że co?! To ile ci zostanie?
- Nie rozliczam się z nią. Zleconko
prosto od szefuńcia. - Wycedził z ironią.
- To zmienia postać rzeczy, ale i
tak dostałeś o wiele za mało.
- I dlatego chcę wyjechać.
Resztę posiłku zjedli przy rozmowie
o ich wyjeździe. Kiedy skończyli, Connor poszedł wziąć prysznic, a Russell związał
swoje długie do pasa blond włosy z tyłu głowy, podciągnął rękawy bluzy i zaczął
zmywać naczynia. Czekał go bardzo pracowity wieczór.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz