czwartek, 14 sierpnia 2014

Mały medyk

    I kolejny tydzień poszedł w niepamięć. Teraz tylko weekend. Do piątku śliwa już prawie zniknęła. Nie wiedziałem, jak ja pokażę się w barze, ale musiałem iść mimo wszystko. Oczywiście właściciel zapytał co się stało i wypuścił mnie na salę o dziesiątej. W mroku nic nie było widać, a tym bardziej, że większość gości była zdrowo podchmielona. Dzisiaj był wyjątkowo duży ruch, ale jakoś z ekipą się uporaliśmy. Sobota to był czas nauki. W poniedziałek miałem klasówkę z angielskiego, a w czwartek sprawdzian z geografii. Uczyłem się do czwartej. Musiałem jeszcze posprzątać i ugotować coś na jutro, bo wieczorem niczego nie przyrządzę. O dziewiątej miałem chwilę dla siebie. Włączyłem laptop i pogrzebałem trochę w Internecie.
     Kwadrans później ktoś zapukał do moich drzwi. Odłożyłem komputer na stolik i poszedłem sprawdzić, kto to. Zajrzałem przez wizjer, ale na klatce schodowej było ciemno. Otworzyłem, ale nie zdjąłem łańcucha. Między drzwiami a framugą powstała dziesięciocentymetrowa szczelina. Ktoś opierał się o framugę i zauważyłem ruch.
    - Kto tam? – Zapytałem niepewnie.
    - Otwórz mi. – Odezwał się ten ktoś chrapliwym głosem. Znałem ten głos, ale zapamiętałem go zupełnie inaczej.
     Domyśliłem się kto to. Szybko zdjąłem zamek i otworzyłem drzwi na oścież.
     W nich stał Snake. Jedną ręką opierał się o framugę, a drugą trzymał za brzuch. Podniósł głowę, a ja zobaczyłem zbolałą, obitą twarz umazaną we krwi i upstrzoną siniakami.
     - Pomóż mi. – Zasyczał z bólu. – Błagam.
     Spojrzał na mnie takim wzrokiem, że nie mógłbym mu odmówić. Złapałem go pod ramię i wciągnąłem do mieszkania, zatrzaskując drzwi nogą. Posadziłem go na łóżku i zdjąłem jego kurtkę.
     - Poczekaj tu, a ja skoczę do łazienki.
     Odwróciłem się i wyszedłem z pokoju. W łazience znalazłem apteczkę z nie najlepszym wyposażeniem. Leżała na górnej półce. Do miski nalałem letniej wody. Wziąłem jeszcze kilka ręczników i wróciłem do pokoju. Snake siedział na łóżku skulony. Pięści zaciskał na skraju łóżka. Spojrzałem na stolik. Piętrzył się na nim spory stosik żelastwa. Dziesięć rzutek, cztery gwiazdki i dwa duże noże. Prawie gwizdnąłem. To, co miałem, położyłem na podłodze i zdjąłem koszulkę chłopaka. Była na niej duża plama krwi i rozcięcie po prawej stronie. Rzuciłem ją w kąt. Ułożyłem blondyna na łóżku i spojrzałem na niego.
     Siniaki na twarzy, rękach i klatce piersiowej, krwawiące rozcięcie po prawej stronie, rozcięta warga i rozwalony łuk brwiowy. Napadło go kilku osiłków. Bili go i kopali, kiedy leżał. Bronił się, ale ewidentnie byli silniejsi. Kawał skurwysynów.
     Zacisnąłem zęby i zająłem się krwawiącym miejscem. To nie było rozcięcie, lecz dźgnięcie. Super. Obmyłem ranę i w zasadzie nie wiedziałem, co zrobić dalej z dwunastocentymetrowym wgłębieniem.
     - Co ja mam zrobić? – Zapytałem bezradnie rannego.
     - Musisz szyć. Inaczej się nie zrośnie. – Powiedział przez zęby.
     - Ale jak? Ja nigdy nie szyłem człowieka. – Powili wpadałem w panikę.
     - Masz igłę i nici?
     - Tak.
     - Idź po nie.
    Kiwnąłem głową i podszedłem do komody. Z pierwszej szuflady wyjąłem czerwoną puszkę. Było tam kilka szpulek bawełnianych nici i kilka igieł. Wziąłem najcieńszą i czarną nić.
     - Co dalej?
     - Zdezynfekuj igłę. Ale włóż rękawiczki lateksowe. Potem nawlecz nić.
    Wykonałem jego zlecenie bez sprzeciwu. Polałem igłę wodą utlenioną. Przygotowałem się do użycia.
     - Daj mi coś do zagryzienia. Ołówek, jakąś szmatkę, cokolwiek. Bylebym mógł się wgryźć.
     Wziąłem drugi ręcznik. Chłopak położył go sobie na klatce piersiowej.
    - Teraz zacznij szyć.
    - Jakim ściegiem? – Palnąłem bez zastanowienia.
    - Kurwa krzyżykowym! - Wrzasnął na mnie. Rozumiałem go. – Tak, aby utworzyły się szwy prostopadłe do rany. Wbijaj się co najmniej pod drugą warstwę skóry.
    Zagryzł ręcznik i kazał mi zacząć. Wkułem się od spodu i przeciągnąłem nić. Na twarzy chłopaka pojawił się grymas bólu. Nic dziwnego. Ja bym chyba wył, gdyby ktoś przeciągał mi przez komórki nerwowe czarną nitkę. Wbiłem się po drugiej stronie. I tak oto założyłem pierwszy szew. Potem znów wbiłem się od spodu po tej samej stronie rany i delikatnie przeciągnąłem nić. Nawet nie patrzyłem na Snake’a. Sekwencję ruchów powtórzyłem jeszcze pięć razy. Zasupłałem na końcu nić i chciałem oderwać resztę. Nie mogłem znaleźć nożyczek, więc przegryzłem ją zębami. Nawet wole nie myśleć, jak to wyglądało z boku.
     - Skończyłem. – Oznajmiłem z nieskrywaną ulgą. Chłopak wypluł knebel.
     - Daj mi lusterko. – Rozkazał, a ja zawinąłem się i po chwili wróciłem z małym zwierciadełkiem. Skierował je tak, by zobaczyć szwy. Pokiwał głową. – Nieźle, jak na pierwszy raz. Chyba trochę za płytko, ale może być.
     Założyłem na ranie opatrunek i owinąłem blondyna bandażem wokół całego tułowia.
     - Poczekaj chwilę. – Poprosiłem i wyjąłem z kieszeni telefon.
    Sprawdziłem godzinę. Za piętnaście dziesiąta. Szlag! Wybrałem numer mojego szefa i poczekałem, aż odbierze.
     - Dobry wieczór. Z tej strony Nick Franklin. – Przedstawiłem się, kiedy szef odebrał. – Przepraszam, że tak późno dzwonię, ale nie mogę dzisiaj przyjść do pracy. – Oznajmiłem przepraszająco.
     – Co się stało? – W słuchawce odezwał się niski, nosowy głos mojego przełożonego.
     - Coś mi wypadło. Naprawdę dzisiaj nie mogę być.
     - To coś ważnego?
     - Nawet bardzo. I wydarzyło się tuż przed chwilą.
     - No dobrze. – Odpowiedział po chwili zastanowienia. – Ciesz się, że cię lubię.
     - Dziękuję ślicznie za wyrozumiałość. Dzisiejszą zmianę odpracuję jutro, dobrze?
     - Niech będzie. Zamienisz się ze Scottem.
     - Oczywiście. Do widzenia.
     Usłyszałem serię krótkich piknięć i schowałem telefon. Podszedłem do Snake’a. Wziąłem jeden z ręczników i zamoczyłem go w wodzie. Umyłem mu delikatnie twarz i tors. Był cały brudny.
     - Kto cię tak załatwił? – Spytałem, kiedy zajmowałem się myciem twarzy.
     - Jak myślisz? Nasi koleżkowie z Rady Dyscyplinarnej.
     - Dlaczego?
     - Planowali to od dawna, a teraz mieli niezły pretekst.
     - Ale dlaczego uważasz, że planowali to od dawna? – Myłem właśnie szyję i tors.
     Chłopak paskudnie się uśmiechnął i spojrzał na mnie łajdacko.
    - Oni się mnie boją. – Powiedział dumnie. – Zresztą mają też inne powody.
    - Co? – Zatkało mnie. O mało nie wypuściłem ręcznika.
    - Dlatego „mają mnie zawsze na oku”.– Zacytował wodza. – Boją się, bo jestem poza ich zasięgiem, ale teraz było ich dziesięciu. Czterech zabiłem, a reszty nie zdążyłem. Tamci byli po prostu mięsem armatnim. Ależ byłem głupi, że wcześniej tego nie zauważyłem! Zająłem się tamtymi, a oni zaszli mnie od tyłu. – Spojrzał na mnie, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. – Bez skojarzeń. – Spoważniałem. – Jeden walnął mnie w głowę, a potem kilku walnęło mnie w plecy. Złapali mnie za ręce i unieruchomili. Szarpałem się, ale szybciej wyrwałbym się z żelaznych oków.  Lars wyjął jeden z moich noży i pchnął mnie. – Skończyłem mycie i zaklejałem mniejsze rany plastrami. – Potem upadłem na ziemię, a oni zaczęli mnie kopać. Przestałem okazywać jakiekolwiek oznaki życia i zostawili mnie. Ja byłem ledwo przytomny. Ostatkiem sił podniosłem się i pozbierałem swoją broń. – Popatrzyłem na niego jak na kretyna. – No co? Wiesz ile to jest warte? – Ignorancko wzruszyłem ramionami i pozwoliłem mu skończyć. – Najbliżej mieszkałeś ty. I byłeś jedyną osobą, która by mi pomogła. – Opadł na poduszkę i uśmiechnął się do mnie blado. – Dziękuję.
     - Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? – Zapytałem po chwili.
     - Jestem jedną z „porządniejszych” osób w naszej klasie. Mam wgląd w dziennik.
     Pokiwałem głową. Co prawda zirytowało mnie to, że grzebał w moich danych, ale cóż mogłem zrobić.
     - Chcesz coś zjeść? Napić się czegoś? – Zaoferowałem się.
     - Nie. Dzięki.
     Przez godzinę porozmawialiśmy o tym co się wydarzyło. Obaj uznaliśmy, że najwyższa pora, by położyć się spać. Pomogłem Snake’owi zdjąć spodnie i pożyczyłem mu szorty. Wyjąłem z szafy dwa koce i śpiwór. Jednym go przykryłem, a drugi rozłożyłem na podłodze.
     - Co ty robisz? – Zapytał wielce zaciekawiony. I chyba zdziwiony.
     - Rozkładam śpiwór. Muszę gdzieś spać. – Oznajmiłem to tonem, jakim mówi się do pięciolatka.
     - Nie no, nie wygłupiaj się. – dźwignął się na łokciach i położył po drugiej stronie łóżka. – Kładź się na łóżku. Jest szerokie. Wyśpimy się.
     - Nie, no co ty. Jesteś ranny. Powinieneś się wyspać. – Byłem trochę zakłopotany.
     - I tak nie będę się ruszać, by nie pozrywać szwów. Reszta łóżka jest wolna. Kładź się. - rozkazał bardziej niż zaproponował.
     Popatrzyłem na niego i z rezygnacją przystałem na jego propozycję. Podniosłem klapę i wyjąłem pościel. Niech chociaż będzie nam trochę wygodniej. Podłożyłem Snake’owi poduszkę pod głowę, a sam położyłem sobie dwa jaśki. Przykryłem go. Z komody wyjąłem ciuchy do spania i poszedłem do łazienki, by się przebrać. Założyłem spodenki i koszulkę oraz umyłem zęby. Wróciłem po kilku minutach. Snake wydawał się być zamyślony. Nie chciałem mu przeszkadzać w jego rozważaniach. Przekroczyłem pokój i poszedłem do kuchni. Napiłem się soku i udałem się z powrotem do, obecnie, mojej sypialni. Stanąłem przy łóżku. Westchnąłem w myślach i położyłem się. Przykryłem się kołdrą. Była wąska. Zdecydowanie za wąska. Ja i Snake stykaliśmy się biodrami. Leżeliśmy i gapiliśmy się w sufit. Nie odzywaliśmy się. Ja nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć, a Snake najwidoczniej nie miał takiej potrzeby. W końcu życzyłem blondynowi dobrej nocy i odwróciłem się. Zamknąłem oczy i poczekałem, aż usłyszę miarowy oddech kolegi.
     Obudziłem się na drugim boku. Otworzyłem oczy i przetarłem je dłońmi. Odsłoniłem twarz i pierwsze, co dziś ujrzałem, to wpatrzone we mnie lodowe oczy Snake’a.
     - Już nie śpisz? – Spytałem mimochodem. – Dawno wstałeś?
     - Nie. Jakieś pięć minut temu.
     - To trzeba było mnie obudzić. – Usiadłem na łóżku i przeciągnąłem się.
     - Ale ty tak słodko wyglądasz podczas snu. – Zbaraniałem. Odwróciłem się i spojrzałem na wyszczerzonego chłopaka.
     - Że co proszę?  
     - Nie obawiasz się, że mogę cię zabić w trakcie snu. Nie sądzisz, że byłbym do tego zdolny? – Wnerwiał mnie ten jego uśmieszek.
     - Nie. Nie zabiłbyś mnie. – Odparłem spokojnie.
     - Skąd ten wniosek? – W jego oczach pojawiły się ogniki.
     - Po pierwsze, twoje noże leżą tam. – Wskazałem głową stolik. – Kiedy się kładliśmy, żadnego nie ubyło i nie miałbyś go gdzie schować, bo rozebrałem cię do majtek. Chyba, że w tyłku. – Parsknąłem śmiechem. - Nie udusiłbyś mnie, bo ledwie się ruszasz, a na skręcenie karku jesteś za słaby. Tak samo na zadanie mi jakiegokolwiek ciosu.
     - Ale mógłbym zmiażdżyć ci tchawicę.
     - Spałem na boku. A kiedy zwróciłem się ku tobie, byłem zasłonięty rękami. Nie mógłbyś wyprowadzić silnego ciosu, bo jesteś ograniczony ścianami. A poza tym. – Przyjrzałem mu się badawczo. – Co zyskałbyś na mojej śmierci?
     - Nic, ale można zabijać bez powodu. – Wzruszył ramionami.
     - I co byś zrobił sam w moim mieszkaniu? Z trupem leżącym obok ciebie? Trupem, który zacząłby gnić zanim mógłbyś podnieść się z łóżka. – Uśmiechnąłem się triumfalnie.
     - Masz rację. Nie zabiłbym cię. – zaśmiał się krótko. – Często tak rozmawiasz z rana? O sposobie na zabicie ciebie.
     - Nie. To mój pierwszy raz, ale chyba mi się spodoba. Następnym razem twoja kolej.
     Obaj zaśmialiśmy się.  
     Wstałem i poszedłem do kuchni. Usmażyłem jajecznicę i wlałem do szklanek soku. Wziąłem śniadanie i zaniosłem je do pokoju. Snake’a nie było.
     - No żesz kurwa mać! – Usłyszałem z łazienki.
     Postawiłem wszystko na stoliku obok noży i poszedłem sprawdzić co się dzieje. Usłyszałem dźwięk spuszczanej wody. Zbolały chłopak wyszedł z kibla. Zaciskał palce na ranie.
     - Co jest? – Zapytałem.
     - Kurwa, boli! – Syknął z bólu i upadł na ścianę. Pomogłem mu wrócić na łóżko.
     - Pokaż. – Zabrałem rękę chłopaka. Opatrunek był przesiąknięty. Modliłem się, by szwy nie puściły.
     Zdjąłem opatrunek i spojrzałem na ranę. Całe szczęście szwy były na miejscu. Rana znów się otworzyła i obficie krwawiła. Przyłożyłem do niej bandaż, który przed chwilą zdjąłem i kazałem mu przytrzymać. Poszedłem do łazienki i wziąłem z apteczki ostatni opatrunek, jak został. Założyłem go blondynowi i owinąłem świeżym bandażem.
     - Nie ruszaj się, jeśli to nie jest konieczne. – Przestrzegłem go.
     - Chciało mi się lać. Co miałem zrobić?
     - Zaczekać na mnie. Swoją drogą… - Wstałem z łóżka i poszedłem za potrzebą.
     Wróciłem i podniosłem chłopaka. Podparłem go poduszkami i podałem mu talerz z jego porcją. Obaj zjedliśmy milcząc. Po śniadaniu zabrałem naczynia i je umyłem. Spojrzałem na zegarek. Wpół do jedenastej.
     Zacząłem szykować się do pracy na stacji benzynowej. Spakowałem do torby uniform, rękawice i drugie śniadanie. Zrobiłem dla mojego gościa lunch i zostawiłem wszystko w zasięgu jego ręki. Przed wyjściem podłączyłem Snake’owi laptopa. Inaczej biedaczyna zanudziłby się na śmierć.
     Robota nie była ciężka. Podchodziło się do okienka od strony kierowcy, pytało, za ile wlać i lało się paliwo do baku. Nawet największy tępak mógłby to robić. Trudność pracy polega jedynie na częstotliwości ruchu. A dzisiaj była niedziela. Wszyscy wracali z weekendu lub wyjeżdżali z miasta, bo byli na urlopie. Narobiłem się jak głupi, ale było warto. Pan Jankins dał mi małą premię. Fajnie. Każdy grosz się liczy. Po pracy poszedłem do apteki i kupiłem opatrunki oraz bandaże. Plastry też już się kończyły i po namyśle kupiłem zestaw do szycia. Myślałem, że aptekarka nie sprzeda mi go lub będzie dociekliwa, a ona ze znudzoną miną podała wszystko, o co prosiłem. Wziąłem jeszcze mocny środek przeciwbólowy. Wydałem pół mojej premii. Wróciłem do domu o wpół do dziewiątej.
     Snake korzystał z laptopa. Na ziemi leżała wysuszona butelka wody oraz pudełko po posiłku. Względnie było czysto.
     - Cześć. – Przywitałem się.
     - Siemka. – Chłopak spojrzał na mnie znad ekranu. Wrócił do tego, co robił.
     - Zobacz, co kupiłem. – Wyjąłem z torby tabletki i rzuciłem mu je.
     - Co to? – Zapytał i odłożył komputer. – Paracetamol?
     - Wiem, że cię boli.
     - Dzięki, stary! – Na jego twarzy malował się pełen wdzięczności uśmiech. Otworzył opakowanie i zażył jedną tabletkę.
     Rozpakowałem torbę i przebrałem się w dresy. Leki położyłem na stoliku. Zapytałem Snake’a czy mogę sprzątnąć noże. Nie miał nic przeciwko temu, byle bym był ostrożny. Schowałem je do szafki nocnej. Nareszcie nie musiałem oglądać tego żelastwa.
     Poszedłem do kuchni i odgrzałem wczoraj ugotowany obiad oraz zrobiłem coś dla siebie. Nie byłem specjalnie głodny. Snake zjadł ze smakiem i podziękował za posiłek. Zostawiłem naczynia w zlewie i poszedłem wziąć prysznic. Po wieczornej toalecie przyszedł czas na zmianę opatrunku. Przyniosłem miskę z wodą, ręczniki, nowe opatrunki, bandaże i zestaw do szycia. Wyjąłem z piórnika nożyczki. Odwinąłem stary bandaż i polałem brudne gazy wodą. Odlepiły się od rany i rzuciłem je na podłogę. Przyjrzałem się ranie. Szwy niemalże wrosły się w skórę. Porósł je żółtawy strup. Cholera, zaczęło się paprać. Polałem ranę obficie wodą i spłukałem z niej strup. Nożyczkami rozciąłem szwy i wyciągnąłem nitki. Rana wciąż była głęboka. Będę musiał znów szyć. Umyłem zakrwawione okolice rozcięcia oraz zdezynfekowałem ranę. Snake wściekle klął. Założyłem rękawiczki. Otworzyłem zestaw do szycia.
     - Kupiłeś nici? – Spytał ze zdziwieniem.
     - A czemu nie? Spodziewałem się tego, że będę je zmieniał. I coś mi się wydaje, że  nie przydadzą mi się tylko raz.
     - Żebyś wiedział. – Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Wziął ręcznik i zrobił z niego knebel. Zacisnął na nim zęby. Było to dla mnie znakiem, że mogę zacząć.
Nawlokłem nić i wkłułem się w skórę. Spojrzałem kątem oka na blondyna. Bolało go, ale nieco mniej niż wczoraj. Staranie założyłem każdy szew i odciąłem pozostałość. Szpulkę z nicią i igłę szczelnie zapakowałem. Może i powinienem ją wyrzucić, ale uznałem, że mi się przyda. Założyłem opatrunek i znów go obwiązałem. Sprzątnąłem wszystko i zaniosłem do łazienki, gdzie się przebrałem w piżamę. Położyłem się na łóżku i usnąłem jak zabity.

***

Dawno mnie tu nie było, za co (kogoklwiek zaglądającego tutaj) przepraszam. Jakoś nie widziało mi się grzebać w czymś, co mało kto czyta, jeśli w ogóle czyta. Ostatnio jestem w nastroju do blogowania więc wstawiam tu kolejny fragment opowiadania 'Bloodline". Liczę na reakcje.
Pozdrawiam
Erviel

2 komentarze:

  1. Podoba mi się twoje opowiadanie, szkoda, że zostało porzucone...
    Chciałam zaprosić do moich opowiadań, może któreś ci się spodoba.
    wadazagency.blogspot.com
    opowiadanie-demona.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądziłam, że ktokolwiek tu jeszcze zagląda... Jestem tu po raz pierwszy od dwóch lat. Plik z tym opowiadaniem uległ uszkodzeniu,mlecz piszę co s nowego, na tej samej podstawie. W dodatku to, co jest tutaj, to szajs. Być może ruszy nowy blog. Dzięki za komentarz!

      //Autorka

      Usuń