Pierwszy
kapitan przygotowywał się w swoim luksusowym gabinecie do rejsu. Na biurku
ustawił zdjęcie żony i dziecka, zgiął mikrofon inercomu, poprawił ułożone w
perfekcyjny stos papiery i właśnie wyglądał przez okno, kiedy ktoś zapukał w
drzwi kajuty.
- Wejść. –
Zaprosił gościa do środka.
Do
gabinetu wszedł wysoki, szarooki blondyn w długim, skórzanym płaszczu. Wyglądał
podejrzanie. Zamknął za sobą drzwi.
- Coś się
stało? – Zagadnął przybysza marynarz.
- Tak.
Kiedy zamawiałem bilety na rejs przez Internet, zarezerwowałem jedną kajutę
dwuosobową z dwoma łóżkami, a tymczasem dostałem klucze do pokoju dwuosobowego
z jednym łóżkiem. Dlaczego doszło do takiego błędu?
Kapitan
był przejęty. Nigdy coś takiego mu się nie przytrafiło.
- Dobrze,
zaraz sprawdzę w bazie danych.
Mężczyzna
w białym mundurze podszedł do komputera i włączył go. Usiadł na miękkim
biurowym krześle.
- Proszę
usiąść. – Wskazał gościowi krzesło pod ścianą.
- Dziękuję,
postoję. – Odpowiedział mężczyzna. Kapitan wzruszył ramionami. Ukradkiem
obserwował mężczyznę. Czuł się trochę niepewnie w jego obecności.
Po chwili
mężczyźni usłyszeli ciche buczenie komputera i sygnał startu systemu. Po
załadowaniu się ekranu startowego, użytkownik włączył jakiś program, po czym na
ekranie pojawiła się długa lista nazwisk i liczb.
-
Nazwisko?
- Russell
Reewse.
Kapitan
zaczął wpisywać dane w pasku wyszukiwania.
-
R-u-s-s-e-l – przez dwa „l”?
- Tak.
-
R-e-e-w-s – z „e” na końcu?
- Uhm. – Mruknął
ze złością. Blondyna trochę irytowały takie urzędnicze pytania. Jak można
napisać imię „Russell” przez jedno „l”?!
- Już
szukam.
Wynik
pojawił się błyskawicznie. Użytkownik dwukrotnie wcisnął nazwisko, które się
pojawiło. Na ekranie ukazała się strona z danymi pasażera. Zaczął czytać.
- Z tego
co tu mam zapisane wynika, że zarezerwował pan kajutę z jednym dwuosobowym
łóżkiem.
- To
niemożliwe.
- To niech
pan sam sprawdzi.
Russell
podszedł do biurka. Nachylił się i spojrzał w monitor. Zaczął czytać:
•
Dane
pasażera i rejsu:
•
Imię i
nazwisko: Russell Reewse
•
Data
urodzenia: 27.03.1989r.
•
Kurs: Nowy
Świat, Port White Sails.
•
Czas
trwania rejsu: 12 dni.
•
Forma
podróży: I klasa
ekonomiczna.
•
Pozostałe
dane:
•
Kajuta: Małżeńska.
•
Obsługa: All
inclusive
•
Data
złożenia rezerwacji: 20.04.2018r.
Pod spodem
były jeszcze jakieś nieistotne informacje, których nie chciało mu się
przeglądać. Zatkało go. Odsunął się od komputera.
- Czyyy…
Nie da się zmienić kajuty na takiej z dwoma łóżkami?
- Niestety
nie. Wszystkie kajuty są zajęte. Bardzo mi przykro z tego powodu, ale niestety
nic nie możemy z tym zrobić.
- No cóż…
Dziękuję. Do widzenia. – Lekko ukłonił się i ruszył do wyjścia.
- Do wi… -
Uciął – Proszę pana! Już wiem dlaczego zaszło to nieporozumienie.
- Dlaczego?
- Ktoś
zmienił rezerwację. A dokładnie 21 kwietnia.
- Co?! Kto
to był?
- Nie
wiem. Nie ma tu nic napisane. Podano tylko, że ktoś dokonał zmiany rezerwacji w
pana imieniu.
-
Zamorduję. – Mruknął.
- Co?
- Nic! –
Russell szybko odwrócił się i opuścił gabinet kapitana, zatrzaskując za sobą
drzwi.
***
Zanim
starszy Łowca wrócił do kajuty, przeszedł się po statku. Nie chciał psuć sobie
nerwów krzykami swojego współlokatora. Zamiast tego wolał powdychać świeże
powietrze, pocieszyć się widokami, popatrzeć na ładne studentki… Oczywiście to
były tylko wytwory jego chorej wyobraźni. W rzeczywistości powietrze
śmierdziało spalinami z silnika statku, wokół była sama woda, która nie była
zbyt ekscytująca, a na niego naszczekał bury pekińczyk jakieś starej pudernicy.
Podniosła straszny krzyk, kiedy mężczyzna kopnął psa. To było tylko lekkie
szturchnięcie nogą. A to, że zwierzę wylądowało za burtą, nie było jego winą.
Po prostu futrzak był za lekki, a bramka przypadkowo była otwarta. A nienawiść
Russella do takich pokrak, jak tamten pekińczyk, nie miała tu nic do rzeczy. Co
prawda panika, którą siała ta stara raszpla, sprawiała Łowcy niemałą frajdę.
Jednak w końcu przyszedł jakiś marynarz i zszedł po drabince, by bohatersko
uratować psa. Tamta kobieta nakrzyczała na blondyna i domagała się od niego
przeprosin. W wyrazie swego szacunku wobec jej osoby dmuchnął kobiecie dymem
papierosowym prosto w twarz. A w ramach przeprosin nie zgasił na jej płomiennie
rudym czerepie niedopałka, tylko wyrzucił go do wody. Odwrócił się na pięcie i
ruszył ku zejściu pod pokład z częścią mieszkalną.
Szedł
pewnym krokiem po linoleum przykrywającym podłogę korytarza, które cicho
skrzypiało pod każdym jego krokiem. Organizacja na statku była perfekcyjna. Nie
płynęli nawet godzinę, a wszyscy byli już w swoich pokojach. Korytarze
podpokładów stały się upiornie ciche. Tylko z pokojów dobiegały ciche szmery i
odgłosy rozmów. Blondyn przyłapał się na wsłuchiwaniu się w nie a także na
zwalnianiu kroku. A robił to tylko dlatego, by opóźnić swój powrót do pokoju.
Nie chciało mu się gadać z rozhisteryzowanym nastolatkiem, któremu buzują
hormony. W końcu dotarł pod drzwi z numerem 111B. Przystanął i głęboko
westchnął. Nadeszła chwila prawdy. Złapał za klamkę, którą potem nacisnął.
Drzwi lekko uchyliły się, a na korytarz wydostała się mała wstęga słonecznego
światła. Blondyn niepewnie zajrzał do środka.
- I co? –
Zapytał Connor, kiedy przyjaciel przekroczył próg pokoju.
- Musimy
tu zostać. – Odpowiedział z wyraźną rezygnacją.
- Jak to?
- Tak to.
Nie ma wolnych kajut, aby je zamienić. Ale nie martw się, jakoś damy sobie
radę. – Próbował bezskutecznie pocieszyć kolegę.
- TY dasz
sobie radę. Nie pamiętasz co się stało rok temu, gdy musieliśmy spać razem?
- Nie…
- Nie?
Zapomniałeś już, jak byliśmy na misji w Malavi? – Zapytał wkurzony chłopak.
Nakręcał się jak katarynka. – Musieliśmy spać w jednym łóżku, bo nie było
innych wolnych miejsc w hotelu. Podczas pierwszej nocy tak się wierciłeś i
kopałeś, że aż złamałeś mi żebro, a potem jeszcze zrzuciłeś mnie z łóżka, przez
co zwichnąłem nadgarstek!
- Aaa… to…
Nadal to pamiętasz? – Russell był wyraźnie zakłopotany. Podrapał się po
potylicy.
- Ciężko
coś takiego zapomnieć.
- Nie było
tak źle…
- Przez
miesiąc gniłem w domu nie mogąc wstać z łóżka! A przez kolejne dwa miesiące nie
mogłem pracować.
- Taaa
wiem… Już cię przepraszałem. Nie pamiętasz? Nawet ci kwiatki przyniosłem do
szpitala.
- Te
zdechnięte chwasty wyrwane w ogródku jakiejś staruszki? No jasne, że pamiętam.
Pacjent, który leżał ze mą w jednym pokoju, był na nie uczulony. Dostał
wstrząsu anafilaktycznego. Ledwo go odratowali.
- No,
mniejsza o to. Wiesz dlaczego mamy jedną kajutę?
- Nie.
- Ktoś
zmienił naszą rezerwację.
- Co? –
Chłopak był wyraźnie zdziwiony. – Niby kto?
- Nie
wiem. W bazie danych nie było nazwiska.
- Kim do
cholery jest ten dowcipniś? – Spytał raczej retorycznie niż kogoś.
- Skąd mam
wiedzieć? Ale jeżeli go spotkamy, to będzie mógł dzwonić po karetkę. – Odparł z
wyraźną żądzą mordu w głosie. Westchnął. - No cóż, trudno. Jakoś wytrzymamy te
dwa tygodnie. Mogło być gorzej. – Dodał po chwili i klepnął przyjaciela w
ramię. Usiadł obok niego na łóżku.
- Ciekawe
niby jak?
- Mogli
nam dać kajutę z jednoosobowym łóżkiem.
- Wiesz
Russell, w sumie nie jest aż tak źle. Damy radę.
Rozpakowali
się, po czym poszli na spacer po statku. Wieczorem zjedli kolację w jadalni, po
czym poszli spać. Byli zbyt znużeni, by zrobić cokolwiek innego.
Cieszę się, że trafiłam tutaj stosunkowo wcześnie (Nie lubię nadganiać;p) Zaintrygował mnie początek i na pewno jeszcze tutaj zajrzę. Czekam na nową notkę :)
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę: www.mallory.blogujaca.pl
Pozdrawiam!