-
Russeeeeell!
-
Coo?!
-
Pomożesz mi zanieść ten kosz z jabłkami
do spiżarki?
-
Nooo!
Chłopak
odłożył grabki ogrodowe i wstał z klęczek. Otarł pot z czoła i założył
poplamioną białą koszulkę. Łańcuszek z zawieszonym na nim srebrnym krzyżykiem
włożył pod materiał i zwinnie przeskakując nad grządkami warzywnymi pobiegł do
sadu, gdzie czekała na niego Veronica.
-
A gdzie jest Spence?
-
Poszedł na targ z dzieciakami. No to na raz, dwa…
Złapali
za raczki wielkiego wiklinowego kosza i zatarmosili owoce do małego
pomieszczenia znajdującego się nieopodal ogrodu. Przesypali je do skrzynek i
wrócili do sadu.
-
Może ci pomóc? – Zaoferował się blondyn.
-
Nie dzięki, a poza tym masz jeszcze ogródek do wypielenia.
-
Oj tam. Zostało mi raptem kilka chwastów. – Prychnął i lekceważąco machnął
ręką.
-
To wyrwij te kilka chwastów i przyjdź do mnie. – Dziewczyna uśmiechnęła się i
sprzedała mu lekkiego prztyczka w nos. Weszła po drabinie.
Russell
poczekał, aż przyjaciółka znajdzie się na górze i wrócił do znienawidzonego
przez chwasty ogrodu. Znów zabrał się za pracę, której wcale nie ubywało. Może
i było to niewielkie poletko, na którym rosło kilka gatunków warzyw, ale
chwasty nie wiadomo czemu upodobały sobie akurat ten kawałek ziemi i trzeba
było go pielić na bieżąco, by nie zarósł.
-
Nieźle ci idzie, jak na dwie godziny pracy.
Chłopak
usłyszał ten znajomy mu sarkastyczny głos po lewej i od razu zwrócił tam głowę. Uśmiechnął
się i wstał.
-
Ojciec Marco. Niedługo skończę. Mam coś jeszcze do roboty?
-
Właśnie widzę. – Ksiądz popatrzył krytycznym okiem na efekty pracy
podopiecznego. Do porządku zostało doprowadzone zaledwie kilkanaście grządek. A
zostało jeszcze drugie tyle. – Muszę odprawić dzisiaj mszę za zmarłego.
Będziesz służyć?
-
Oczywiście! – Twarz chłopaka zdawała się rozpromienić.
-
Uwielbiam twój zapał, chłopcze. – Ojciec Marco obdarzył go uśmiechem i
potarmosił po szczecinie włosów porastających jego głowę. – Msza jest o
osiemnastej. Skończ do tego czasu.
-
Jasna sprawa, ojcze. – Russell wywinął się i wróci ł do pracy. Nagle dostał
nowych sił i chęci, by wykonać powierzone mu zadanie.
Z
resztą uwinął się w godzinę. Odniósł narzędzia do schowka i poszedł się umyć. O
siedemnastej założył śnieżnobiałą koszulę z krótkim rękawem, czarne spodnie i
buty, przeczesał włosy i udał do mieszczącego się tuż obok sierocińca
kościoła. Pomógł przygotować wszystko na mszę, przeczytał kilkukrotnie swój
tekst. Komżę założył dziesięć minut przed rozpoczęciem mszy. Pomógł założyć
księdzu ornat i o osiemnastej byli gotowi.
Mszę
odprawiono standardowo, bez przeszkód. Russell odczytał słowo boże, zadzwonił
dzwonkami, pomógł przy komunii. Nic zwyczajnego. Robił to, co każdego tygodnia.
O
wpół do ósmej przygotowano kolację. Veronica, Russell i Spencer pomogli ojcu
oraz dwóm siostrom zakonnym przypilnować młodsze dzieci, by zjadły posiłek.
Potem dopilnowali, by szkraby umyły zęby, a następnie położyli je spać.
Starsze
dzieci padły jak zabite. Russell ledwie położył głowę na poduszce, a już spał.
Nie na długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz