czwartek, 29 sierpnia 2013

Piętno przeszłości cz.1



- Russeeeeell!
- Coo?!
- Pomożesz mi zanieść ten kosz z jabłkami do spiżarki?
- Nooo!
Chłopak odłożył grabki ogrodowe i wstał z klęczek. Otarł pot z czoła i założył poplamioną białą koszulkę. Łańcuszek z zawieszonym na nim srebrnym krzyżykiem włożył pod materiał i zwinnie przeskakując nad grządkami warzywnymi pobiegł do sadu, gdzie czekała na niego Veronica.
Dziewczyna stała pod jedną z jabłoni i czekała na swojego przyjaciela. Pomachała mu, gdy zauważyła jego sylwetkę między drzewkami.
- A gdzie jest Spence?
- Poszedł na targ z dzieciakami. No to na raz, dwa…
Złapali za raczki wielkiego wiklinowego kosza i zatarmosili owoce do małego pomieszczenia znajdującego się nieopodal ogrodu. Przesypali je do skrzynek i wrócili do sadu.
- Może ci pomóc? – Zaoferował się blondyn.
- Nie dzięki, a poza tym masz jeszcze ogródek do wypielenia.
- Oj tam. Zostało mi raptem kilka chwastów. – Prychnął i lekceważąco machnął ręką.
- To wyrwij te kilka chwastów i przyjdź do mnie. – Dziewczyna uśmiechnęła się i sprzedała mu lekkiego prztyczka w nos. Weszła po drabinie.
Russell poczekał, aż przyjaciółka znajdzie się na górze i wrócił do znienawidzonego przez chwasty ogrodu. Znów zabrał się za pracę, której wcale nie ubywało. Może i było to niewielkie poletko, na którym rosło kilka gatunków warzyw, ale chwasty nie wiadomo czemu upodobały sobie akurat ten kawałek ziemi i trzeba było go pielić na bieżąco, by nie zarósł.
- Nieźle ci idzie, jak na dwie godziny pracy.
Chłopak usłyszał ten znajomy mu sarkastyczny głos po lewej i od razu zwrócił tam głowę. Uśmiechnął się i wstał.
- Ojciec Marco. Niedługo skończę. Mam coś jeszcze do roboty?
- Właśnie widzę. – Ksiądz popatrzył krytycznym okiem na efekty pracy podopiecznego. Do porządku zostało doprowadzone zaledwie kilkanaście grządek. A zostało jeszcze drugie tyle. – Muszę odprawić dzisiaj mszę za zmarłego. Będziesz służyć?
- Oczywiście! – Twarz chłopaka zdawała się rozpromienić.
- Uwielbiam twój zapał, chłopcze. – Ojciec Marco obdarzył go uśmiechem i potarmosił po szczecinie włosów porastających jego głowę. – Msza jest o osiemnastej. Skończ do tego czasu.
- Jasna sprawa, ojcze. – Russell wywinął się i wróci ł do pracy. Nagle dostał nowych sił i chęci, by wykonać powierzone mu zadanie.
Z resztą uwinął się w godzinę. Odniósł narzędzia do schowka i poszedł się umyć. O siedemnastej założył śnieżnobiałą koszulę z krótkim rękawem, czarne spodnie i buty, przeczesał włosy i udał do mieszczącego się tuż obok sierocińca kościoła. Pomógł przygotować wszystko na mszę, przeczytał kilkukrotnie swój tekst. Komżę założył dziesięć minut przed rozpoczęciem mszy. Pomógł założyć księdzu ornat i o osiemnastej byli gotowi.
Mszę odprawiono standardowo, bez przeszkód. Russell odczytał słowo boże, zadzwonił dzwonkami, pomógł przy komunii. Nic zwyczajnego. Robił to, co każdego tygodnia.
O wpół do ósmej przygotowano kolację. Veronica, Russell i Spencer pomogli ojcu oraz dwóm siostrom zakonnym przypilnować młodsze dzieci, by zjadły posiłek. Potem dopilnowali, by szkraby umyły zęby, a następnie położyli je spać.
Starsze dzieci padły jak zabite. Russell ledwie położył głowę na poduszce, a już spał. Nie na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz