Nagle coś
z ogromną siłą uderzyło w prawą burtę, a statek przechylił się na lewą stronę.
Connor uderzył plecami w ścianę. Przy upadku pociągnął za sobą dziecko, które
mocno do siebie przytulił, dzięki czemu ochronił ją przed uderzeniem.
Russell zachwiał się na nogach.
- Musimy
to sprawdzić. – Rzekł blondyn. – Odprowadź dzieciaka do tej rudej. Mała musi zaczekać.
– Pobiegł do ich wspólnej kajuty po naboje.
Chłopak
znów powierzył dziecko Lisie, a sam pobiegł w stronę wyjścia na pokład. Do
klapy dotarł bardzo szybko. Otworzył ją i wyszedł. Jego twarz wyglądała jak
twarz chorego na febrę.
- O kurwa…
- Zdążył powiedzieć, zanim zorientował się, że ściągnął na siebie uwagę
wszystkich żyjących stworzeń pętających się po pokładzie.
Kilkaset
par oczu patrzyło w jego stronę wzrokiem zaciekawionych wygłodniałych wilków gotowych na przypuszczenie szybkiego i bezlitosnego ataku. Szybko otrząsnął się z szoku i pobiegł za
skrzynki, które stały po prawej stronie. Wyjął pistolety, odbezpieczył i zaczął
strzelać. Najpierw za cele obrał będące najbliżej Czwartokręgowce, które miały
zamiar przypuścić atak. Musiał oszczędzać naboje. Zabijał tylko te, które mu
zagrażały. Pomioty, które zbliżały się do jego nóg, dostawały solidne kopniaki.
Jednemu z nich udało się ugryźć chłopaka.
- Szlag! -
Syknął. – Russell, pośpiesz się, do cholery.
Naboje w
pistoletach skończyły się szybciej, niż przypuszczał. Wymienił magazynki i
zaczął zabijać zbliżające się potwory. Statek po raz drugi przechylił się
akurat w momencie, kiedy Connor oddawał strzał. Spudłował.
- Cholera
jasna! Akurat wtedy, kiedy kończą mi się naboje! Russell ty dupku, gdzie
jesteś?!
Amunicji starczyło mu jeszcze na kilka
minut starcia. Całe szczęście, zanim doszło o wyczerpania się naboi, na pokład
wbiegł Russell.
- Ja
pierdole… - Powiedział, ujrzawszy hordę demonów. Po jego plecach przebiegł
zimny dreszcz.
Chłopak
przebiegł tuż przed przyjacielem. Wyrwał z jego ręki ładownice z nabojami, a
wolną ręką złapał go za przegub i pociągnął za sobą.
- Za mną.
Szerszeń biegł w stronę budki sternika, która znajdowała się na rufie statku.
Znajdowała się w obniżeniu pokładu, co dawało im dodatkowe schronienie. Connor
przeładował pistolety dopiero, gdy znaleźli się w obniżeniu pokładu. Ładownice
zapiął na biodrach.
- Jak
sytuacja? – Zapytał Russell.
- Musimy
dostać się do prawej burty. Tam atakuje ten potwór. Musimy się go pozbyć jak
najszybciej. Wiesz co to może być?
- To chyba
Wodnik.
- Co?! Demon Siódmego Kręgu tutaj? Jak to w ogóle możliwe? Przecież one występują w kilku
miejscach na świecie.
- Potwory
są trochę jak zwierzęta. Migrują. - Odparł po krótkim zastanowieniu.
- To cho…
- Urwał, bo Wodnik znów uderzył. Russell upadł na swojego przyjaciela.
- Musimy
załatwić je jak najszybciej. – Powiedział blondyn klęcząc nad leżącym
chłopakiem.
- Ale
priorytetem jest Wodnik, którego zostawiam na twojej głowie.
Skorpion
kiwnął głową, po czym wstał i pomógł podnieść się przyjacielowi. Wyskoczyli z
obniżenia i pobiegli ku prawej stronie statku. Po dotarciu na miejsce, Russell
zdjął z ramienia karabin, usiadł na burcie i zabezpieczył się lewą nogą przed
upadkiem. Wymierzył broń w taflę wody. Connor stanął w lekkim rozkroku i
osłaniał partnera.
Wodnik
znów uderzył. Łowca wystrzelił w wodę. Chybił.
-
Trafiłeś?
- Nie.
Russell
czekał na kolejny atak. Po krótkim czasie potwór znów zaatakował.
- A teraz?
- Pudło.
- Cholera,
Russell! Skup się!
- Trzy,
cztery… - Blondyn zaczął liczyć powoli ściszając głos.
- Co ty do
cholery robisz?! Ochujałeś na starość?! – Wrzasnął w porywie nerwów. To nie
był czas na żarty.
- Zamknij
mordę. Dziewięć, dziesięć…
Connor
poddał się.
Uderzenie.
-
Dwadzieścia siedem! – Wykrzyknął starszy Łowca.
- Co? –
Chłopak odwrócił się do przyjaciela. Blondyn stracił równowagę i upadł na
kolegę. Obaj leżeli na pokładzie.
- Trafiłeś
chociaż? – Spytał chłopak leżącego na nim przyjaciela.
- Nie-e…
- Wsta… -
Connorowi przerwało przeciągłe syczenie.
Obaj
odchylili głowy tak, aby zobaczyć, co wydało ten dźwięk tuż za ich głowami.
Ku nim
pełznął wielki stwór przypominający węża najeżonego kolcami i ostrymi kłami w
pysku.
- Wijec. –
Powiedzieli równocześnie. Obaj wymierzyli w stwora. Wystrzelili jednocześnie.
Połowa Pięciokręgowca zniknęła, a jego wnętrzności rozbryznęły się w promieniu dziesięciu
metrów od miejsca egzekucji.
Russell
wstał i pomógł towarzyszowi. Zajęli swoje pozycje. Wodnik znów zaatakował. Starszy Łowca zaczął liczyć. Młodszy znów wymienił magazynki. Postanowił
urządzić sobie polowanie na kaczki i strzelał do latających demonów.
-
Dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem! – Krzyknął blondyn, po czym dwukrotnie
wystrzelił. Oba pociski trafiły do celu.
- Zabiłeś
go?
- Chyba
nie, ale Wodnik jest zbyt osłabiony by zaatakować.
- I tak
dobrze. Zabieraj się za silniejsze potworki. Mamy kupę roboty.
Blondyn
przeładował broń. Zostali zmuszeni do zmiany pozycji. Dobiegli do jednego z
kominów. Strzelali do wszystkiego, co się ruszało. Trupy gęsto wyścielały
pokład, a krew brudziła dosłownie wszystko. Co chwila któryś przeładowywał
broń. Najczęściej trafiali w głowę, pozbawiając potwory mózgów, które lądowały
w promieniu kilku metrów od miejsca śmierci. Inne, które dostawały niżej,
swoich wnętrzności mogły szukać w wodzie. Bronie miały ogromną siłę rażenia.
Normalnemu człowiekowi pocisk wystrzelony z pistoletu Connora rozwaliłby głowę.
Naboje Russella były dużo mocniejsze.
Po trzydziestu
minutach krwawe starcie dobiegło końca. Łowcy brodzili we krwi i wnętrznościach potworów zanurzając stopy po kostki. Próbowali wydostać się z pokładu zachowując przy tym szczególną ostrożność, gdyż istniało ryzyko, że któryś z tych śmieci przeżył, a w tym momencie stali się najlepszym celem.
Nagle
usłyszeli skrzypienie schodków pod pokładem. Ktoś miał zamiar do nich wyjść.
Klapa otworzyła się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz