Connor
nie spał spokojnie tej nocy. Miał koszmar.
Stał na
polanie leśnej wraz z Lily i Gabrielle. Dziewczynki przeraźliwie się czegoś
bały pomimo, że wokół było absolutnie cicho. Szerszeń nerwowo rozglądał się wokół
siebie. Nic. Tylko nieprzenikniona ściana lasu. Nagle usłyszał szelest po
swojej lewej. Wyjął pistolet i wymierzył w tamtym kierunku. To była zmyłka.
Stwory
zaczęły rozchodzić się tworząc wąskie przejście.Nim w stronę ludzi zmierzało
kilku Rozumnych. Jeden z nich, ubrany na czarno demon wyglądający jak
arystokrata, pstryknął palcami. Z tłumu wyskoczyły dwie bestie Szóstego Kręgu i
błyskawicznie pochwyciły dziewczynki. Na placyku nie brakło trzech silnych
Żelaznych, którzy obezwładnili Łowcę. Troje Rozumnych stanęło przed chłopakiem.
Demon - arystokrata, podszedł do Lily, a drugi, który okazał się być wampirem,
do Gabrielle. Ostatni, upadły anioł, uśmiechał się sympatycznie do młodego
mężczyzny. Złapał Connora za włosy i szarpnął jego głową, zmuszając go w ten
sposób do patrzenia przed siebie. Rozumni zajęli się dziewczynkami. Ten, który
trzymał rodzoną siostrę chłopaka, złapał ją za główkę i wyrwał ją wraz z
rdzeniem kręgowym. Z jej szyi bryznęła krew, która pochlapała twarz Connora.
Jednocześnie drugi Rozumny rozerwał ciało Lily na małe kawałeczki. Jej
wnętrzności leżały u jego stóp. Na ten smakowity kąsek od razu rzuciły się
Pomioty. Małe koralikowe oczka dziewczynki ze statku patrzyły martwym wzrokiem
na Łowcę. Obie zginęły jednocześnie. Zanim jednak straciły życie, powiedziały:
-
Dlaczego braciszku? Dlaczego nas nie obroniłeś? Dlaczego?
To
pytanie przekrzykiwało głośną wrzawę. Było bardzo blisko, a jednocześnie tak
daleko. Dobiegało zewsząd. Z końca polany, z końca świata, z końca wszystkich
światów. Było też w jego głowie. Było wszędzie. Osaczało. Przytłaczało.
Zamykało. Odbierało zmysły. W jego głowie zniknęło wszystko. Zostało tylko
pytanie jego sióstr: „Dlaczego?”.
- Dość.
Doość!!!
Chłopak
otworzył oczy. Zerwał się jak oparzony. Był zlany potem i ciężko oddychał.
Russel
też się obudził. Po kilku godzinach snu był nieco rozdrażniony. Przekręcił się
na plecy.
- I czego
drzesz japę z samego rana? – Zapytał, przecierając oczy. Nagle oprzytomniał.
Usiadł obok kolegi. – Stało się coś?
- Nie,
nic.
- Taaa
jasne. Gdyby nic się nie stało, nie obudziłbyś się spocony i zdyszany tak,
jakbyś uciekał przed rozwścieczoną Tess.
- To nic
wielkiego. Miałem sen.
- Sen? -
Spytał sarkastycznie. - Raczej koszmar.
- Skąd
ten wniosek? – Zdziwiony chłopak popatrzył na przyjaciela i
zmarszczył czoło.
- Osoba,
która śni, nie krzyczy i nie wierci się w łóżku.
-
Krzyczałem? – Zapytał zdziwiony.
- A to
nie? Darłeś się tak, jakby obdzierano cię ze skóry żywcem.
-
Poważnie?
- Nie. –
Russell dostał poduszką w twarz. – To znaczy krzyczałeś. Trochę. Co ci się
śniło?
- Nic
takiego.
- Śniła
ci się Gabrielle i Lily.
- Skąd
wiedziałeś? – No to teraz chłopak zdębiał.
- Nie
wiedziałem. To był blef, ale ty sam się wydałeś. – Russell wyszczerzył się.
- Ty
sukinsynu.
- Poza
tym lekko drgnąłeś i szerzej otworzyłeś oczy. Twoje ciało samo cię wydało.
- Jesteś
cholernie spostrzegawczy - Brunet zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Muszę
mieć jakąś zaletę.
- Chociaż
tą jedną. – Tym razem to Connor dostał poduszką w twarz.
Russell
wyjął z szafki paczkę papierosów, wyciągnął z niej jednego i zapalił. Zaciągnął
się.
Connor
patrzył, jak przyjaciel pali. Raz na papierosa trzymanego między palcem
wskazującym, a środkowym lewej dłoni, raz na usta wydmuchujące szary obłoczek gryzącego dymu. Chłopak
wyjął używkę spomiędzy palców przyjaciela, przytknął do ust i głęboko się
zaciągnął. Na początku Russell myślał, że jego młody przyjaciel brutalnie zgasi papierosa, bo
wiedział jak to go drażni, ale gdy nastolatek zaczął palić, był w lekkim szoku.
A niech mnie. –
Pomyślał. – Świętoszek
Connor popala sobie na boku. I nie robi tego na pewno pierwszy raz. Ma wprawę
jak wieloletni palacz… A mnie to się czepia!
- Eee… Od
kiedy ty palisz?
Connor popatrzył na używkę i na twarz zaskoczonego przyjaciela. Wzruszył ramionami.
-
Okazjonalnie.
Taaa jasne. Takie
kity wciskaj księdzu na spowiedzi. – Dodał blondyn w myślach.
- Co
dzisiaj mamy do zrobienia? – Zapytał palący teraz Łowca.
- Musimy
pogadać z kapitanem. W końcu trzeba wymyślić jakąś bajeczkę dla ludzi, którzy
widzieli dzieciaka. No i trzeba zadzwonić do Tess.
Connor
wziął z szafki nocnej komórkę i podał ją przyjacielowi.
- To
dzwoń, cwaniaku.
-
Ochujałeś do reszty? – Puknął się w czoło. - Chcesz umrzeć?
- To był
twój pomysł. Hm… No to… Ty pogadaj z rządowymi. Wiesz jak ja nie trawię tych
psów. A poza tym tobie lepiej wychodzi pastwienie się nad nimi. A ja zadzwonię
do Tess. Mnie bardziej lubi.
- No taaa…
Dobra. Która godzina?
Brunet sprawdził godzinę na telefonie.
- Wpół do
dziesiątej.
- Jeść mi
się chce. - Blondyn złapał się za burczący mu od kilku minut brzuch. -
Wstajemy?
- Noo… W
końcu kiedyś musimy. – Chłopak zgasił papierosa.
Obaj
mężczyźni niechętnie wstali z łóżka. Jako pierwszy do łazienki wszedł Russell.
W tym samym czasie jego przyjaciel założył spodnie i zapalił kolejnego
papierosa. Nim Connor go zgasił, drugi Łowca wyszedł z łazienki. Uderzył
chłopaka w głowę, a ten uciekł. Szerszeń skończył się myć po jakiś pięciu
minutach, a po piętnastu obaj Łowcy byli gotowi do wyjścia. Opuścili kajutę i
udali się do jadalni.
- Wiesz
Russell, nie wiem jak ty tu przeżyjesz. – Powiedział Connor, gdy szli na
stołówkę.
- O co ci
chodzi?
- W menu
nie znalazłem mrożonej pizzy.
- Ej! –
Blondyn sprzedał przyjacielowi lekkiego kuksańca, po czym zaczęli się śmiać.
Wyszli na
pokład. Był w stanie nienaruszonym.
- Fiu
fiu… Kapitan zaprzągł do roboty chyba całą załogę, żeby to tak szybko
sprzątnąć. Postarał się, chłopina.
- W końcu
dostał rozkaz od Łowcy. Jakbyś kazał mu zabić własną matkę, to musiałby to
zrobić bez słowa sprzeciwu.
-
Uwielbiam mieć taką władzę.
Udali się
do drugiej klapy i zeszli pod pokład użytkowy. Poszli do stołówki.
Jadalnia
była bardzo duża. I bardzo ładna. Beżowe ściany ze złotymi zdobieniami, na nich
w równych odstępach wisiały półokrągłe, kremowe kinkiety. W oknach zawieszono
złote zasłony przewiązane beżowym sznurkiem lub odwrotnie. Podłoga była
wyłożona ciemnymi panelami. Dwuosobowe stoły stały pod oknami, a sześcioosobowe
pod ścianami. Czteroosobowe były rozproszone po całej sali.
Biała
zastawa, srebrne sztućce i śnieżnobiałe obrusy znajdowały się na każdym
stoliku. Środek dekorował mały bukiecik w wazoniku lub świecznik. Pod lewą
ścianą ciągnęła się długa lada z wystawionym za szkłem jedzeniem. Całość
wyglądała jak luksusowa kafejka w stylu retro. Zajęli jeden ze stolików pod oknem.
- Co
zjesz? – Zapytał Russell przeglądając kartę dań.
- Sam nie
wiem. W sumie, to nie jestem bardzo głodny.
W końcu
poszli do lady i zamówili posiłek. Connor dostał zestaw wiosenny: twarożek ze szczypiorkiem, ogórki i rzodkiewkę pokrojoną w plasterki, pomidory z cebulką i
trochę masła, a do popicia kompot z jabłek. Zamówił to, bo była wiosna. Russell
natomiast był bardziej zdecydowany. Poprosił o jajecznicę z trzech jajek na
boczku z grzankami i kawą do popicia.
Kiedy on zejdzie na
zawał? – Zastanowił się chłopak po raz kolejny. Zawsze ponawiał to pytanie, gdy Skorpion niezdrowo się odżywiał.
Jedli rozmawiając o nieistotnych sprawach. To znaczy głównie mówił Russell. Oceniał dziewczyny
siedzące przy najbliższych stolikach w skali od 1 do 10. Trzeba być naprawdę
głupim, aby w ten sposób oceniać kobiety. Tak głupim jak Russell. Całe
szczęście żadna nic nie usłyszała.
W trakcie
śniadania kapitan nadał komunikat przez intercom:
-
Chciałem oznajmić, iż z pewnego powodu rejs zostanie opóźniony o jeden dzień.
Za utrudnienia szczerze przepraszamy.
Na sali
tylko ci dwaj wiedzieli o co chodzi. Statek musiał zwolnić, aby transportowiec
zdążył tu dopłynąć i zabrać ciała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz