wtorek, 3 września 2013

Oko cyklonu



Po śniadaniu Russell udał się na mostek, a jego przyjaciel musiał zadzwonić do Tess. Długo nie mógł się zebrać. Kręcił się po statku, łaził wszędzie, bez najmniejszego sensu. Oficjalnie: zwiedzał. Znalazłszy się na pokładzie po raz dziesiąty tego dnia, podszedł do barierki i przez chwilę popatrzył na bezkresne wody oceanu. Wyjął telefon i wybrał numer do pośredniczki.
Odebrała zaspana Tess. W końcu nie przywykła wstawać o wczesnych godzinach porannych. A była dopiero 11.30.
- No hej Connor. – Ziewnęła. – Wiesz, mogłeś zadzwonić trochę później. Wstałabym już i normalnie byśmy pogadali. A tak, jestem półprzytomna, pewno niewiele zrozumiem. Ale mniejsza z tym. Lepiej opowiadaj, co tam u was. – Chłopak nie słuchał jej paplaniny, bo był zajęty gapieniem się na tyłeczki dwóch studentek, które zalotnie uśmiechały się do niego. Usłyszał pytanie. Spoważniał.
- Właśnie w tej sprawie dzwonię.
- Co się stało?
- Dzisiaj w nocy nasz statek zaatakowały demony.
Tess oprzytomniała, jakby ktoś wylał na nią wiadro lodowatej wody.
- Co?! Powtórz proszę, bo wydaje mi się, że się przesłyszałam.
- Dobrze słyszałaś.
- Jak to w ogóle możliwe? W Zielonej Strefie?
- Większość z nich przypłynęła w szalupach, reszta przyleciała.
- Ile ich było?
- Dziewięćdziesiąt, może sto. – Wytrzeszczyła oczy. Była w szoku.
- Jakie?
- Głównie Drugi i Trzeci krąg. Były też Pomioty, ale i nie brakowało też gości z Czwartego i Piątego Kręgu. Jednak nie to jest najciekawsze.
- A co?
- Wiesz, jaki demon się jeszcze przypętał?
- Nie. - Usłyszał, jak blondynka wzięła głęboki wdech. Potrzymał ją trochę w niepewności.
- Wodnik.
Kobieta o mało nie zemdlała.
- Jak to możliwe? Co on tam robił, do cholery?
- Russell mówił, że potwory są jak zwierzęta, wędrują.
- Heh. – Parsknęła ironicznie. - Wędrówki demonów. Chciałabym zobaczyć to na Animal Planet. Wracając: coś jeszcze?
- Tak. Były ofiary.
Kobieta była biała jak kreda. Usiadła na kanapie.
- Ile?
- Trzy osoby. Rodzina. Mąż z żoną i dziecko. Dziewczynka.
- Ile miała lat?
- Cztery, może pięć.
- Ooo… Szkoda mi tego maluszka. - Powiedziała to sztucznie smutnym głosem.
Przemilczał to.
- Mogłabyś złożyć raport do szefa w naszym imieniu?
- Oczywiście. Tak w zasadzie i tak musiałabym to zrobić.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Życzę wam spokojnej podróży. Znaczy reszty podróży. Pozdrów starego. Papa i buziaczki.
- Pa.
Rozłączył się. Stał chwilę przed barierką i znów gapił się w horyzont. Miał ochotę już dopłynąć i zejść na ląd. Rzygać mu się chciało od tej wszechobecnej wody. Jednak uważał, że wszystko było lepsze, niż powrót do stolicy. Jeśli zniósł pracę i mieszkanie tam to wiedział, że zniesie wszystko. Miał nadzieję, że na Nowym Świecie będzie lepiej. Po kilkunastu minutach zszedł pod pokład i poszedł do kajuty, gdzie czekał na niego przyjaciel. Leżał na łóżku i gapiąc się w sufit palił papierosa.
- I co? – Zapytał Russella, gdy wszedł do pokoju.
- Wymyślili całkiem niezłą historyjkę. – Usiadł i wyjął papierosa z ust. - Opóźnienie statku, jak wiesz, będzie związane z wywiezieniem ciał. Oficjalnie: Rodzice Lily jechali na gapę i złapano ich bez biletów. Statek zwolnił dlatego, by zdążyła dopłynąć łódź, która zabierze gapowiczów na ląd.
Chłopak skrzywił się i usiadł na łóżku.
- Nie chcę oczerniać zmarłych.
- To może wolisz rozpowiedzieć wszystkim pasażerom, że cała rodzina została zamordowana przez bandę wygłodniałych demonów? – Zapytał bardzo zgryźliwie. - Jak myślisz? Kto w to uwierzy? A może wolisz, aby zamordowano cały statek, tylko dlatego, że wszyscy poznali prawdę, w imię niepisanych zasad moralnych świata? Zapamiętaj, aby ocalić masy, musisz poświęcić jednostkę. Taka jest zasada działania tego popieprzonego świata. – Zaciągnął się i oparł łokciami o kolana.
Blondyn miał rację. Brunet nie odzywał się, bo nie miał nic do dodania, a nie chciał zgrywać filozofa. Spuścił tylko głowę i gapił się na swoje buty.
- Dzwoniłeś do Tess?
- Uhm.
- I co powiedziała?
- Złoży raport w naszym imieniu. I kazała cię pozdrowić.
- Jakież to miłe z jej strony. – Odparł z tak wyczuwalną ironią, że mogłaby przyjąć ludzką postać i pograć z nim w karty. -  No cóż, przynajmniej tym nie musimy się martwić. – Popatrzył na strapionego kolegę. – Może pójdziemy na bilard albo na siłownię. Co ty na to?
Chłopak szybko zmienił wyraz twarzy. Podniósł głowę i spojrzał przyjacielowi prosto w oczy.
- Świetny pomysł! – Powiedział. Nakręcał się. – To co robimy? – Wstał z łóżka, złapał zbaraniałego Russella za przegub i wybiegł z kajuty.
- Ej co ty… - Przerwał mu Connor.
- Najpierw bilard, potem może kręgle, potem siłownia, następnie obiad, a po papu możemy zagrać w szachy, co? Nie, nie będziesz chciał, bo wygram. To może do kina? A wieczorem do kasyna i baru. – Jego słowa przypominały serię wypuszczoną z karabinu maszynowego. Wybiegli na pokład.
- Stój! – Skorpion zatrzymał kolegę gwałtownym szarpnięciem. Chłopak odwrócił się i siłą rozpędu wpadł na niego. Cofnął się o krok. – Co cię napadło? O co ci chodzi?
Connor zatrzymał się. Spuścił głowę.
- Muszę się odstresować. – Puścił nadgarstek kolegi. – Chcę zapomnieć. O tej nocy. O tym wszystkim.
Zamiana ról.
- To od czego zaczynamy? – Zapytał rozpromieniony Russell. Connor zbaraniał.
- Bilard? - Spytał z wahaniem.
- Bilard!
Raźnym krokiem ruszyli ku sali bilardowej. Grali jakieś dwie godziny. Potem przerzucili się na rzutki, ale Russellowi szybko się znudziło, bo nie mógł pokonać Connora. Następnie zjedli obiad. Resztę dnia spędzili na rozmowie o różnych sprawach. Wieczorem poderwali dwie fajne panienki i zabawili z nimi przez calutką noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz