Po śniadaniu Russell udał się na
mostek, a jego przyjaciel musiał zadzwonić do Tess. Długo nie mógł się zebrać.
Kręcił się po statku, łaził wszędzie, bez najmniejszego sensu. Oficjalnie:
zwiedzał. Znalazłszy się na pokładzie po raz dziesiąty tego dnia, podszedł do barierki i przez chwilę popatrzył na bezkresne wody oceanu. Wyjął telefon i wybrał numer do pośredniczki.
Odebrała zaspana Tess. W końcu nie
przywykła wstawać o wczesnych godzinach porannych. A była dopiero 11.30.
- No hej Connor. – Ziewnęła. –
Wiesz, mogłeś zadzwonić trochę później. Wstałabym już i normalnie byśmy
pogadali. A tak, jestem półprzytomna, pewno niewiele zrozumiem. Ale mniejsza z
tym. Lepiej opowiadaj, co tam u was. – Chłopak nie słuchał jej paplaniny, bo
był zajęty gapieniem się na tyłeczki dwóch studentek, które zalotnie uśmiechały
się do niego. Usłyszał pytanie. Spoważniał.
- Właśnie w tej sprawie dzwonię.
- Co się stało?
- Dzisiaj w nocy nasz statek
zaatakowały demony.
Tess oprzytomniała, jakby ktoś wylał
na nią wiadro lodowatej wody.
- Co?! Powtórz proszę, bo wydaje mi
się, że się przesłyszałam.
- Dobrze słyszałaś.
- Jak to w ogóle możliwe? W Zielonej
Strefie?
- Większość z nich przypłynęła w
szalupach, reszta przyleciała.
- Ile ich było?
- Dziewięćdziesiąt, może sto. –
Wytrzeszczyła oczy. Była w szoku.
- Jakie?
- Głównie Drugi i Trzeci krąg. Były
też Pomioty, ale i nie brakowało też gości z Czwartego i Piątego Kręgu. Jednak
nie to jest najciekawsze.
- A co?
- Wiesz, jaki demon się jeszcze
przypętał?
- Nie. - Usłyszał, jak blondynka
wzięła głęboki wdech. Potrzymał ją trochę w niepewności.
- Wodnik.
Kobieta o mało nie zemdlała.
- Jak to możliwe? Co on tam robił,
do cholery?
- Russell mówił, że potwory są jak
zwierzęta, wędrują.
- Heh. – Parsknęła ironicznie. - Wędrówki
demonów. Chciałabym zobaczyć to na Animal Planet. Wracając: coś jeszcze?
- Tak. Były ofiary.
Kobieta była biała jak kreda.
Usiadła na kanapie.
- Ile?
- Trzy osoby. Rodzina. Mąż z żoną i
dziecko. Dziewczynka.
- Ile miała lat?
- Cztery, może pięć.
- Ooo… Szkoda mi tego maluszka. -
Powiedziała to sztucznie smutnym głosem.
Przemilczał to.
- Mogłabyś złożyć raport do szefa w
naszym imieniu?
- Oczywiście. Tak w zasadzie i tak
musiałabym to zrobić.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy. Życzę wam spokojnej
podróży. Znaczy reszty podróży. Pozdrów starego. Papa i buziaczki.
- Pa.
Rozłączył się. Stał chwilę przed
barierką i znów gapił się w horyzont. Miał ochotę już dopłynąć i zejść na ląd.
Rzygać mu się chciało od tej wszechobecnej wody. Jednak uważał, że wszystko
było lepsze, niż powrót do stolicy. Jeśli zniósł pracę i mieszkanie tam to
wiedział, że zniesie wszystko. Miał nadzieję, że na Nowym Świecie będzie
lepiej. Po kilkunastu minutach zszedł pod pokład i poszedł do kajuty, gdzie
czekał na niego przyjaciel. Leżał na łóżku i gapiąc się w sufit palił
papierosa.
- I co? – Zapytał Russella, gdy
wszedł do pokoju.
- Wymyślili całkiem niezłą
historyjkę. – Usiadł i wyjął papierosa z ust. - Opóźnienie statku, jak wiesz,
będzie związane z wywiezieniem ciał. Oficjalnie: Rodzice Lily jechali na gapę i
złapano ich bez biletów. Statek zwolnił dlatego, by zdążyła dopłynąć łódź,
która zabierze gapowiczów na ląd.
Chłopak skrzywił się i usiadł na łóżku.
- Nie chcę oczerniać zmarłych.
- To może wolisz rozpowiedzieć
wszystkim pasażerom, że cała rodzina została zamordowana przez bandę
wygłodniałych demonów? – Zapytał bardzo zgryźliwie. - Jak myślisz? Kto w to
uwierzy? A może wolisz, aby zamordowano cały statek, tylko dlatego, że wszyscy
poznali prawdę, w imię niepisanych zasad moralnych świata? Zapamiętaj, aby
ocalić masy, musisz poświęcić jednostkę. Taka jest zasada działania tego
popieprzonego świata. – Zaciągnął się i oparł łokciami o kolana.
Blondyn miał rację. Brunet nie
odzywał się, bo nie miał nic do dodania, a nie chciał zgrywać filozofa. Spuścił
tylko głowę i gapił się na swoje buty.
- Dzwoniłeś do Tess?
- Uhm.
- I co powiedziała?
- Złoży raport w naszym imieniu. I
kazała cię pozdrowić.
- Jakież to miłe z jej strony. –
Odparł z tak wyczuwalną ironią, że mogłaby przyjąć ludzką postać i pograć z nim
w karty. - No cóż, przynajmniej tym nie
musimy się martwić. – Popatrzył na strapionego kolegę. – Może pójdziemy na bilard
albo na siłownię. Co ty na to?
Chłopak szybko zmienił wyraz twarzy.
Podniósł głowę i spojrzał przyjacielowi prosto w oczy.
- Świetny pomysł! – Powiedział.
Nakręcał się. – To co robimy? – Wstał z łóżka, złapał zbaraniałego Russella za
przegub i wybiegł z kajuty.
- Ej co ty… - Przerwał mu Connor.
- Najpierw bilard, potem może
kręgle, potem siłownia, następnie obiad, a po papu możemy zagrać w szachy, co?
Nie, nie będziesz chciał, bo wygram. To może do kina? A wieczorem do
kasyna i baru. – Jego słowa przypominały serię wypuszczoną z karabinu
maszynowego. Wybiegli na pokład.
- Stój! – Skorpion zatrzymał kolegę
gwałtownym szarpnięciem. Chłopak odwrócił się i siłą rozpędu wpadł na niego.
Cofnął się o krok. – Co cię napadło? O co ci chodzi?
Connor zatrzymał się. Spuścił głowę.
- Muszę się odstresować. – Puścił
nadgarstek kolegi. – Chcę zapomnieć. O tej nocy. O tym wszystkim.
Zamiana ról.
- To od czego zaczynamy? – Zapytał
rozpromieniony Russell. Connor zbaraniał.
- Bilard? - Spytał z wahaniem.
- Bilard!
Raźnym krokiem ruszyli ku sali
bilardowej. Grali jakieś dwie godziny. Potem przerzucili się na rzutki, ale
Russellowi szybko się znudziło, bo nie mógł pokonać Connora. Następnie zjedli
obiad. Resztę dnia spędzili na rozmowie o różnych sprawach. Wieczorem poderwali
dwie fajne panienki i zabawili z nimi przez calutką noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz