Do 17:30 szwendali się po mieście.
Sorix było duże, a czasu mieli niewiele. Zdążyli tylko zwiedzić Centrum. W
końcu wrócili do agencji i poszli do swoich pokoi. Na takie spotkanie musieli
stosownie się ubrać. Stanowiło to nie lada wyzwanie, bo nie znali swojego
nowego szefa, jednakże, sądząc po jego wyglądzie, sposobie wypowiedzi, gestach,
a nawet dykcji, nie lubi ludzi formalnych i sztucznych. Byli cholernie
spostrzegawczy. Connor wybrał białą koszulę z podwiniętymi rękawami, której nie
wkasał w czarne, wąskie spodnie. Na to założył czarną, skórzaną kurtkę. Russell
włożył biało-brązową koszulę w kratę z krótkimi rękawami, a pod nią białą
bluzkę z długimi rękawami oraz granatowe jeansy. Poszli do szefa i poczekali,
aż skończy pracę.
- Jesteście już. O…
- Coś się stało? – Zapytał Connor
zbity z tropu.
- Nie, nic. Fajnie wyglądacie.
Podoba mi się. Proszę, rozgośćcie się na kanapie. Zaraz skończę. - Zajęli
miejsca na miękkiej sofie stojącej pod ścianą.
Adam skończył wypełniać jakieś
papiery. Posprzątał swoje biurko i pozamykał szafki.
- Chodźmy.
Wyszli z kamienicy i ruszyli ulicą.
Dotarli na mały parking, na którym stało kilkanaście samochodów. Podeszli do
czarnego, dwudrzwiowego wozu. Redfield otworzył drzwiczki kierowcy i podniósł fotel. Poczekał aż ktoryś z gości wciśnie się na tylną kanapę. Russell usiadł na miejscu pasażera obok kierowcy, stawiając Connora przed faktem dokonanym. Adam wsiadł i odpalił silnik. Wrzucił pierwszy
bieg. Wyjechali z placyku, a po chwili włączyli się do niewielkiego ruchu.
- Kupa złomu, ale ważne, że jeździ.
Choć na standardy Nowego Świata jest niczym sportowy wóz u nas. – Zagaił kierowca.
- Przynajmniej nie idziemy piechotą.
– Powiedział Russell.
- No i nie ma korków. Samochody do
masowej produkcji weszły dopiero jakieś kilka lat temu.
Przez pewien czas jechali w
milczeniu.
- Daleko pan mieszka? – Zapytał
Connor.
- Po pracy mówcie do mnie po
imieniu, a kiedy pracujemy wystarczy „szefie”. Mieszkam na przedmieściach.
Nigdy nie lubiłem mieszkać w centrum.
Nie mogli nawiązać dłuższej rozmowy.
W samochodzie zapadła niezręczna cisza, którą ktoś musiał jak najszybciej
przerwać, bo stawała się nieznośna.
- A jak podoba się wam się Nowy
Świat? – Kierowca jeszcze raz spróbował nakłonić pasażerów do rozmowy.
- Zwracaj się do nas po imieniu. Ja
nie jestem jeszcze taki stary, żeby mówić mi na „per pan”, a ten smarkacz jest
jeszcze na to za młody. – Szef tylko się uśmiechnął. – A co do Nowego Świata…
Cóż, póki co nie jest źle. Przypomina to trochę film kostiumowy o czasach sprzed dwustu lat. – Powiedział Russell.
- A postawy społeczne –
średniowiecze. – Dodał chłopak.
- Technologia nie rozwinęła się tu
tak jak u nas, a zwyczaje ludzi… Szkoda słów, chociaż dobrze to określiłeś,
Connor.
- Nienawidzę poniżania i
dyskryminacji, a to, jak traktują tu kobiety przechodzi ludzkie pojęcie.
- Mi też to się nie podoba i dlatego
swoją dziewczynę traktuję jak człowieka, a nie jak niewolnika z Hitani.
- Masz dziewczynę?
- Tak. Oboje jesteśmy ze Starego
Świata. W końcu nie ma tu zbyt wielu ładnych kobiet.
- A jak już są, to kończą w
klasztorze. – Skorpion wspomniał młodą zakonnicę, która rozmawiała z Connorem w
pociągu. Gdyby ubrać ją w ładne ubrania byłaby całkiem ładna.
- Nie rozumiem takich dziewczyn.
Mogą mieć każdego, a zamiast tego służą czemuś, co nawet nie wiadomo, czy
istnieje. – Powiedział szef.
- Nigdy nie zrozumiemy kobiet. –
Podsumował Connor.
- Masz rację chłopcze. Masz rację.
Dojechali do małego, białego domku z
podwórkiem, który był ogrodzony żeliwnym płotem. Przed budynkiem rosły
przepiękne kwiaty w wielu barwach, które jeszcze nie zamknęły swoich kielichów.
Adam otworzył bramę i wjechali na posesję. Zaparkował na tyłach domu. Wysiedli
i skierowali się do frontowych drzwi. Redfield otworzył je i zaprosił gości do
środka.
- O, jesteście już. – W drzwiach
sieni pojawiła się pani domu. Podeszła do swojego chłopaka i pocałowali się na
przywitanie. – Ale macie wyczucie czasu. Kolacja jest już prawie gotowa.
- Dobry wieczór. – Powiedzieli
goście chórem.
Łowcy przywitali się, po czym każdy
z nich pocałował kobietę w prawą dłoń. Zdjęli buty i nakrycia wierzchnie, a
następnie ruszyli za szefem do salonu. W oczy od razu rzucił się duży kominek
wykładany ciemnoszarymi kamieniami, przed którym stały dwa duże fotele z
rzeźbionymi oparciami. Za nimi ustawiono czarną skórzaną kanapę i kolejne dwa
fotele. Po prawej stronie jednego z nich stał drewniany barek z alkoholami.
Adam wiedział, co należy trzymać na podorędziu. Na ścianach wisiały ładne
obrazy i dwie półki z książkami. W drugiej części dużego pomieszczenia
znajdowała się jadalnia, w której postawiono mahoniowy stół z sześcioma
krzesłami o kremowych obiciach. Stały tam też szafki z naczyniami,
których używano na co dzień.
- Whisky? – Zaproponował Adam gdy
wszyscy wygodnie się rozgościli.
- Bardzo chętnie. – Zgodził się
Russell.
- Ja spasuję. Ktoś w końcu będzie
musiał odprowadzić tego wódkożłopa do jego pokoju w pensjonacie. – Gospodarz jedynie
uśmiechnął się szeroko na tę niezwykle celną uwagę.
- Haha. Bardzo śmieszne. – Russell
splótł ręce na piersiach i odwrócił demonstracyjnie głowę.
- Ale prawdziwe. Obaj wiemy, że tak
będzie. – Chłopak wymownie popatrzył na swojego przyjaciela.
Adam wyjął z barku butelkę z
bursztynowym płynem i dwie kryształowe szklanki, do których wlał alkohol i
wrzucił dwie kostki rżniętego lodu. Jedną z nich podał starszemu Łowcy.
- Naprawdę niczego nie chcesz? Mam
jeszcze – zajrzał do szafeczki – koniak, butelkę wina - dobry rocznik – i
trochę czystej.
- Niestety, podziękuję.
- Temu szczeniakowi powinieneś
zaproponować ciepłe mlesio i ciasteczka. – Blondyn odwdzięczył się za
poprzednią uwagę przyjacielowi.
- Wlej setkę czystej. - Powiedział
szybko chłopak, patrząc blondynowi prosto w oczy wyzywającym wzrokiem.
Był zły na kumpla za te docinki odnośnie
jego wieku. Skorpion doskonale wiedział, jak go to denerwuje, jednak, kiedy
usłyszał prośbę swojego przyjaciela, zatkało go. Connor nigdy nie pijał niczego
mocniejszego niż siedmioprocentowe piwo.
Redfield wyjął małą szklaneczkę i
nalał do niej wódki. Podał ją Connorowi.
- Za naszą współpracę. – Adam
wzniósł toast.
- Za naszą współpracę. – Podjęli
jego goście i stuknęli się naczyniami. Skorpion i Adam upili po małym
łyczku, natomiast najmłodszy z nich wychylił wszystko jednym duszkiem. Alkohol
nie zrobił na nim większego wrażenia. Odstawił szklaneczkę po wódce na ławę.
Nie
dość, że palacz, to jeszcze opój. – Pomyślał Russell.
- Jeszcze raz? – Zaproponował
gospodarz.
- Nie, dziękuję.
- Hm. Nieźle. – Na twarzy blondyna
zagościł uśmiech.
- Co? – Chłopak wzruszył ramionami.
- Przecież ty nigdy nie piłeś
niczego mocniejszego. A wódka nawet cię nie skrzywiła.
Brunet tylko uśmiechnął się
szelmowsko. Prawdę znał tylko on i nie miał zamiaru się nią z nikim dzielić.
- Mam coś dla ciebie. - Powiedział Adam do Connora i wstał z fotela, dajac znak mężczyznom, by udali się za nim.
Wspięli się po drewnianych schodach na drugie piętro. Tam dotarli do dużego pokoju, który pełnił rolę sypialni. Adam złapał duże krzesło stojące pod toaletką i postawił przy szafie. Wspiął się na nie i wymacał coś na górze. Po chwili zeskoczył z siedzenia trzymając w reku czarny futerał w kształcie trapezu. Położył to na komodzie i chuchnął wnosząc obłoczek gryzącego kurzu. Przeprosił młodzieńca za stan futerału i usprawiedliwił się nieużytkowaniem go. Otworzył złote klamerki i podniósł wieko. Zaprosił do siebie nowego właściciela. Nastolatek z osłupieniem popatrzył na przepięknie wykonane skrzypce ze świerkowego drewna. Ujął delikatnie gryf i odwrócił je. Na tylnej płycie ktoś podpisał się czarnym markerem.
- Le-no-re Da-vis. - Wydukał Skorpion i zmarszczył brwi. - Kto to?
Chłopak nie zwracał na niego uwagi, a Adam nie kwapił się z odpowiedzią. brunet delikatnie odłożył je do futerału i zajął się smyczkiem. Luźne końskie włosie napiął bardzo sztywno. Tylko przejechać po strunach i wydobyć z tego szlachetnego instrumentu przepiękny dźwięk. Młodzieniec potrząsnął głową jakby wyszedł z transu. Rozluźnił włosie i schował smyczek do futerału. Uśmiechnął się a w jego oczach pojawiły się łzy.
- Dziękuję. To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem. - Szepnął i otarł krople z policzka. Przeprosił za swoje zachowanie.
- A dowiem się kim jest ta cała Lenore Davis? - Zapytał podirytowany blondyn.
- To moja matka. - Odparł nachmurzony Szerszeń i zamknął pokrowiec.
- Co? Ale jak? - Russell rozłożył ręce w geście niezrozumienia.
- Adaaam! Chodź mi pomóc! – Z kuchni
zawołała pani domu.
- Już ideeeę! – Odpowiedział na
wezwanie. – Chodźcie i usiądźcie w salonie. Zaraz wszystko przygotujemy.
- Pomożemy wam. – Zaoferował się brunet.
- Pomożemy? – Zapytał Russell, po
czym dostał solidnego kopniaka w piszczel od przyjaciela. Na jego twarzy
zatańczył grymas bólu.
- To za mną.
Po drodze skręcili do sieni i by Connor mógł zostawić tam prezent, po czym udali się do kuchni, gdzie krzątała
się młoda gospodyni.
- Kochanie, weź to. – Podała Adamowi
wazę z sosem. – A panowie?
- Kelnerzy z wyboru. Ochotnicy. –
Zameldował chłopak.
- Świetnie. Szybciej pójdzie.
Kobieta dała Russellowi talerz z
ziemniakami, a Connorowi półmisek z mięsem. Poszli do jadalni i rozstawili
jedzenie na stole. Następnie wrócili po przystawki i paterę z ciastem. Adam
wziął talerze, a jego dziewczyna sztućce. Po chwili wszystko było gotowe. Szef
i jego partnerka zajęli miejsca po jednej stronie stołu, a goście usiedli
naprzeciw gospodarzy. Podczas posiłku, rozmawiali o wszystkim. Było naprawdę
dużo wspólnych tematów. Nikt się nie nudził. Oczywiście, jak tematów do rozmów,
nie brakło również i alkoholu. Z całego grona tylko Connor był niepijący. Przez
cały wieczór wszyscy pijący osuszyli 4 butelki wódki i dwie wina. Nie brakło
też szampana. Gościli u szefa do północy. Pomogli Wendy pozmywać naczynia po
posiłku. Wszyscy, prócz młodego Łowcy, byli zalani w pestkę. Przy zmywaniu było
całkiem zabawnie. Russell i Wendy zaczęli obrzucać się pianą, a Adam lał
wszystkich wodą. W końcu udali się do wyjścia.
- Do widzenia. – Connor pocałował
panią domu w dłoń i uścisnął rękę szefa.
- Do wi… - hik – widzenia! Hehe. –
Blondyn zataczając się podszedł do gospodarzy i pożegnał się z nimi.
- No, dzięki chłopaki… za wizytę. –
Wybełkotał Adam zataczając się.
- A my dziękujemy za gościnę. –
Odpowiedział w ich imieniu chłopak - No, facet, wychodzimy. – Ujął blondyna pod
ramię i poprowadził w drugiej ręce trzymając walizkę.
Wyszli z domu i skierowali się w
stronę furtki. Russell tak się zataczał, że Connor musiał go trzymać, aby w
ogóle mógł iść. Po godzinnym marszu dotarli do agencji. Chłopak otworzył tylne
drzwi i wdrapali się po schodach na górę. Z wielkim trudem dotarli do
pensjonatu. Szerszeń otworzył drzwi i zostawił skrzypce na stoliku w holu. Wrócił po półprzytomnego przyjaciela i poszli w stronę swoich kwater. Spróbował
otworzyć pokój blondyna, jednak okazało się, że jest zamknięty.
- Gdzie masz klucz do swojego
pokoju? – Brunet zapytał przyjaciela, który ledwo stał na nogach.
- Hehe. Nie mam. – Russell wyszczerzył
zęby w głupim uśmiechu. Młodzieniec przeszukał kieszenie kolegi i znalazł go w
tylnej kieszeni spodni. - Nie tak szybko słodziutka. – Pogłaskał Connora po
policzku. – Dopiero się poznaliśmy. - Łowca albo był tak zalany, że aż miał
halucynacje, albo robił sobie jaja z przyjaciela. Russellowi, kiedy był pijany,
zawsze dopisywał dobry humor.
Chłopak otworzył drzwi i zataszczył
przyjaciela do pokoju. Rzucił go na łóżko niczym dziesięciokilogramowy wór
ziemniaków.
- No, rozbieraj się. I kładź się spać.
- Nie będę się rozbierał! -
Mężczyzna położył się na wznak. Nawet nie zdjął butów.
- Ściągaj ubrania.
- A po cio? – Zapytał
tonem naiwnego dziecka.
- Żebyś się porządnie wyspał.
- Wyśpię się, mamusiu.
- Przestań się wydurniać.
- A ty przestań truć. I idź już
spać. No, dobranoc i buziaczki. – Łowca pomachał przyjacielowi i odwrócił się.
Zasnął w mgnieniu oka.
- Ech… pijaczyno. – Westchnął i
pokręcił głową. – Co ja z tobą mam?
Connor przewrócił
przyjaciela na plecy i zaczął go rozbierać. Szybciej poszłoby mu z rozbieraniem
kłody, ale jakimś cudem dał radę. Musiał to zrobić bo wiedział, że jeśli go zostawi w ubraniu, to Russell będzie zrzędził przez cały dzień, czego chłopak na
trzeźwo by nie wytrzymał. Zostawił kumpla w samych bokserkach i przykrył go
kołdrą. Ubrania złożył w idealną kostkę i w małym stosiku położył na stoliku.
Wyszedł, po czym udał się do swojego pokoju i położył się spać.
Nazajutrz Russell miał strasznego
kaca. Wstał koło jedenastej. Przynajmniej się wyspał. Do jego pokoju ktoś
zapukał.
- Wstałeś już? – Zza drzwi zapytał
głos Connora.
- Właź. – Chłopak wszedł do pokoju i
lekko trzasnął drzwiami. – Ał! – Blondyn podniósł się na łokciach i złapał za
głowę. – Ciszej. Ale mnie łeb napieprza!
- Kacyk? – Zapytał z ironicznym
uśmiechem jego przyjaciel.
- Spieprzaj. – warknął na niego.
- Może przynieść ci aspirynki, co?
Albo skoczę do stołówki po maślankę. Wolisz naturalną czy smakową?
- Pierdol się. – mruknął przez
zaciśnięte z poirytowania zęby.
- No nie złość się. Pomyśl, że nie
tylko ty dziś cierpisz. Szef wziął dzisiaj wolne.
- Musiałem wczoraj tyle pić? A ty,
pusta pało, mogłeś mnie chociaż hamować. – Rzucił oskarżycielskim tonem.
- Chcę jeszcze pożyć, a poza tym
wiesz, że to niemożliwe. Masz. – Łowca z tylnej kieszeni spodni wyjął listek
aspiryny i rzucił go na łóżko. – Skoczę po wodę.
Russell wziął naraz trzy tabletki.
- Ale one są musujące! – Connor
roześmiał się i wyszedł. Po chwili
wrócił ze szklanką zimniej wody i butelką mineralnej. Blondyn popił w połowie rozpuszczone
tabletki wodą z butelki. Zaczęły musować mu w buzi. Przyjemne uczycie.
Łaskotało go całe podniebienie. Do szklanki wrzucił jedną tabletkę. Po
rozpuszczeniu się leku, wypił wszystko jednym duszkiem. Szerszeń prawie pękł ze
śmiechu.
- I czego cieszysz japę? Lepiej idź
jeszcze po wodę. Cholernie mnie suszy. – Mężczyzna znów złapał się za głowę i
skrzywił się.
- Preferuje pan wodę w butelce czy
wiadrze? – Zapytał nonszalancko chłopak, nadal naśmiewając się ze stanu kolegi.
- Idź już.
Connor poszedł do stołówki i
poprosił o dwie butelki wody.
- Kogo tak suszy? – Zapytała
zdziwiona kucharka. – Przecież dopiero, co tu byłeś.
- Kolega wczoraj trochę popił. Ma
niezłego kaca.
- A to współczuję mu z całego serca.
– Poszła do kuchni i po chwili wróciła z banieczką maślanki i wodą. – Daj mu
to. Niech się chłopak wykuruje.
- Będzie pani bardzo wdzięczny.
Dziękuję i do widzenia.
- Do widzenia, słodziutki.
Connor o mało nie zwymiotował na
podłogę. Było naprawdę niewiele osób, które lubiła kucharka, a oni byli tu dopiero
kilka dni. Mężczyźni z Vahary wiedzieli, jak obchodzić się z kobietami
w każdym wieku i o każdym charakterze. Urobienie kucharki nie zajęło im wiele
czasu i nie było to zbyt trudne.
Wszyscy, którzy to usłyszeli,
patrzyli na Łowcę z podziwem. Było naprawdę niewiele osób, które lubiła
kucharka. I każdy o tym wiedział.
Chłopak wrócił do cierpiącego kolegi
po kilku minutach. Skacowany facet zdążył opróżnić dwulitrową butelkę wody.
- To od kucharki. – Podał Russellowi
maślankę. Od razu ją otworzył i upił kilka łyków.
- Złota kobieta.
- Wstajesz dzisiaj?
- Nie w tym życiu. – Blondyn znów
napił się maślanki, po czym wytarł mleczne wąsy ręką.
- Chcesz coś do żarcia?
- No. Przynieś mi coś ze stołówki.
- Co ty byś beze mnie zrobił? –
Chłopak pokręcił głową i przewrócił oczami.
- Ubrałbym się i sam poszedł.
- To już ostatni raz, jak ci
usługuję.
- Doskonale wiesz, że nie.
- Niestety tak.
Po piętnastu minutach chłopak wrócił
z tacą, na której stało smakowicie wyglądające śniadanko. Znajdował się na niej
talerz ze smażonym bekonem i jajkami sadzonymi. Obok piętrzył się równy stosik
grzanek zarumienionych na złoty kolor. W lewym górnym rogu stał kubek z
parującą, aromatyczną kawą. Kucharka bardzo lubiła Łowców. Russell łakomie
oblizał się, widząc te smakołyki.
- Złota kobieta. – Powtórzył się
mężczyzna.
- Żebyś wiedział. By starać się dla
takiego barana jak ty, to trzeba go bardzo lubić.
- Tak jak ty mnie.
- No niestety. Od czasu do czasu
trzeba zatroszczyć się o swoje zwierzątko. – Pogłaskał przyjaciela po głowie i
podrapał za uchem.
- Spadaj. – Odtrącił rękę bruneta i
zabrał się za posiłek.
- Życzę ci smacznego. A ja muszę już
lecieć. Mam dzisiaj trochę zajęć.
- Ciekawe jakich? – Connor zabrał z
jego tacy jeden pasek bekonu. – Ej!
- Takich jak wyrywanie laseczek. –
Powiedział, po czym ugryzł mięso przeżuwając je na oczach przyjaciela.
- O żesz ty… - Wziął poduszkę i
rzucił w nią przyjaciela.
- To papa. – Chłopak wybiegł z
pokoju zamykając za sobą drzwi, w które trafił pocisk z piór.
Resztę dnia starszy Łowca spędził w
swoim pokoju lecząc się z kaca, a młodszy poznawał uroki miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz