Dworzec był ogromny. Podłogę
wyłożono ozdobnym, szarobiałym kamieniem. Wzdłuż każdego peronu ciągnął się
długi rząd czarnych kolumn ozdobionych złotymi detalami, a dach ułożono ze
szklanych, dużych płytek. Oświetlenie w dużej mierze zależało od słońca, a
wieczorami zapalano małe latarenki wiszące na kolumnach oraz kinkiety na
ścianach.
W stronę Łowców zmierzał jakiś facet
w marynarce z filcu i czarnym meloniku na głowie.
- Zależy kto pyta. – Odpowiedział
Russell.
- Jestem Rowan Wesley. – Ściszył
głos. – Przysłano mnie z organizacji.
- To my. – Odpowiedział mu Connor.
- Świetnie. Chodźmy.
Weszli do głównego budynku.
Znajdowały się tam kasy biletowe, stoisko informacyjne pośrodku holu, pod
ścianami ciągnęły się długie rzędy ławek i krzeseł, na których siedzieli ludzie
oczekujący na swój pociąg, toalety, a nawet mała kafejka. Przemierzyli hol i
doszli do wyjścia. Przeszli przez drzwi i znaleźli się na peryferiach miasta.
Niska zabudowa, mały ruch uliczny i kilka samochodów stojących na chodnikach.
Wyglądało to jak przedmieścia dużego miasta z początku epoki technologii.
Ruszyli na zachód. Z każdą mijaną ulicą ruch zwiększał się, a zabudowa stawała
się coraz bardziej piętrowa. Po kilkunastominutowym marszu dotarli do Centrum
miasta. Był tam plac, wokół którego stały budynki, w których mieściły się
najważniejsze instytucje: urząd miasta, poczta, mennica, no i oczywiście,
wielka, okazała katedra. Tego dnia trwał akurat jarmark. Sprzedawano tam
dosłownie wszystko: od zepsutych ryb, po talizmany i laleczki voodoo. Z
niemałym trudem przedarli się przez tłumy i obrali kierunek północny. Ruch
malał, a budynki stawały się coraz ładniejsze. Po dziesięciu minutach dotarli
do dużej kamienicy z czarnego kamienia, w której mieściła się filia
organizacji. Weszli frontowym wejściem. Naprzeciwko stała lada, za którą
siedziała kobieta w podeszłym wieku. Po obu jej stronach były schody. Do Łowców
podeszło dwóch chłopaków, którzy wzięli od nich bagaże, po czym weszli po
schodach znajdujących się po lewej. Wesley obrał ten sam kierunek, a przybysze
z Vahary ruszyli za nim. Weszli na pierwsze piętro kamienicy.
Znajdowało się tam duże biuro. Stało tam ponad trzydzieści biurek, przy których
pracowali ludzie. Nie przeszkadzając nikomu, przeszli przez salę i dotarli do
jakichś drzwi. Ich przewodnik zapukał.
- Rowan Wesley. – Przedstawił się.
- Wpuść ich. – Powiedział niski
męski głos z wnętrza pokoju.
- Szef oczekuje panów. – Facet w
meloniku otworzył drzwi i wskazał wejście.
Łowcy weszli do pomieszczenia. Za
biurkiem siedział mężczyzna, który był zwrócony w stronę okna.
- Zajmijcie miejsca. – Odwrócił się
i wskazał dwa krzesła stojące przy biurku.
W fotelu biurowym siedział
przystojny, dobrze zbudowany facet. Był niewiele starszy od Russella. Miał czarne,
trochę przeszkadzające w widzeniu włosy, zza jego okularów spoglądały bystre,
zielone oczy o głębokim odcieniu. Tego dnia założył w białą koszulę, w której
podciągnął rękawy, na szyi wisiał luźno zawiązany krawat. Na lewym nadgarstku
miał srebrny zegarek z ciemną tarczą. Spodnie przytrzymywały czarne szelki.Wyglądał jak ktoś, kto mógł sobie na
wiele pozwolić.
Zmierzył Łowców przelotnym, badawczym spojrzeniem. Mogło by się zdawać, że zatrzymał się nieco dłużej niż powinien na młodszym gościu. Gdy ich spojrzenia spotkały się, szybko odwrócił wzrok.
- Witam was w Sorix. Jestem Adam
Redfield i jestem szefem tego kurnika. – Wskazał ręką wszystko, co znajdowało
się dookoła niego. - Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układała się
bardzo korzystnie dla obu stron.
- A jakie są warunki tej naszej
współpracy? – Zapytał bezpośrednio Connor, nadal przyglądając mu się badawczo.
Adam zdawał się być zamyślony, gdy wypowiadał te słowa. Usłyszawszy to pytanie, ocknął się ze swoich myśli. Odchrząknął.
- Hmm... To może od początku.
Mieliście pośrednika, czy działaliście na miejscu?
- Mieliśmy pośrednika.
- Aha. Wolicie, aby zostało po staremu,
czy będziecie działać w agencji?
- Wolimy pośrednika. – Odparł
Russell.
- W takim układzie przydzielę wam
kogoś, ale chciałbym też, abyście przychodzili tutaj na jakieś kilka godzin
przynajmniej raz w tygodniu.
- W porządku.
- A co z płatnościami? – Spytał
Connor.
- Preferujecie wypłatę od zlecenia,
czy miesięczną?
- Zależy, ile tu jest roboty.
- Gdyby nic się tu nie działo, nie
ściągnąłbym do tej dziury jednych z najlepszych Łowców na świecie.
Przyjaciele wymienili
porozumiewawcze spojrzenia. Byli jednomyślni.
- Zawsze mieliśmy płacone od
zlecenia. Niech tak zostanie. – Odpowiedział blondyn.
- Świetnie. Przejdźmy zatem do
zasad, jakie tu panują.
- Zasad? – Zdziwił się Skorpion.
- Tak. Przede wszystkim, ten budynek
to kancelaria adwokacka. – Adam otworzył szufladę i wyjął z niej dwie
wizytówki. – Oficjalnie, pan – powiedział do blondyna – jest mecenasem
Russellem Reewse’m, a pan – skierował się do młodszego z nich – jest jego
aplikantem Connorem Davisem. Na zlecenia możecie wychodzić dopiero po zmroku i
tylnymi drzwiami. Chyba, że wam pozwolę. Nie chcę wprowadzać niepotrzebnego
zamieszania w tym mieście. A jeśli będziecie chcieli opuścić stolicę, to
najpierw proszę o zgłoszenie się do mnie. W przeciwnym razie wyślę za wami list
gończy.
- Trochę ostre reguły. Wydaje mi
się, że będziemy tu trzymani pod kluczem. – Stwierdził chłopak.
- Nie, skądże. – Parsknął krótko i
machnął ręką. - Poza zleceniami i wyjazdami poza Sorix macie wolną rękę.
- Taa… Mam jedno zasadnicze pytanie.
Gdzie mamy mieszkać? Przydzielicie nam jakieś lokum, czy mamy coś wynająć?
- Jeśli chcecie, to możemy załatwić wam
jakieś mieszkanie, ale możecie zostać tutaj.
- Macie tu pensjonat? – Spytał
zdziwiony Russell.
- Oczywiście. A zatem: zostajecie?
- Jasne.
- To świetnie. Z mojej strony to
wszystko. Dziękuję. Rowan zaraz was oprowadzi. Panie Davis?
- Tak?
- Mógłby pan zostać na chwilę? Chciałbym zamienić słówko. Na osobności. - Podkreślił patrząc na Russella.
- Dobra. - Powiedział lekko nadąsany. - Rowaaan!!! - Zawołał wychodząc. Zanim wyszedł mruczał coś o kawie.
Drzwi zamknęły się, a Skorpion był zdany na siebie. Dostał od sekretarki wyczekiwaną kawę i zapalił papierosa. Rozwalił się na krześle, siedząc przed pokojem szefa.
Rozmowa trwała dość długo. Po trzeciej filiżance blondyn zaczął kręcić się w kółko, skakać po podłodze, przeszkadzać pracującym, nawet siedział na podłodze i klepał otwartą dłonią w beżową wykłądzinę. Opamiętał się i wstał. Zabrał jakąś kartkę z biurka sekretarki i złożył ją w samolocik.
Kiedy Connor wyszedł, papierowy boeing trafił kobietę za biurkiem prosto w czoło. Mężczyzna zignorował to i podszedł do swojego przyjaciela. Zdawał się być jakiś inny niż przed godziną. Był osłupiały, trochę blady, ale w jego oczach iskrzyły ogniki szczęścia.
- Ej, chłopie, co jest?
- Co? - Nastolatek dopiero zdawał się opuścić swój umysł i wrócić do świata żywych. - Nic. Nieważne. Chodźmy. Panie Wesley!
Mężczyzna zjawił się jak na zawołanie. Oprowadził Łowców.
Wyszli z biura na korytarz. W głębi
znajdowały się schody, po których weszli na drugie piętro. Na ich szczycie
znajdowały się drzwi z tabliczką która głosiła: „Nieupoważnionym wstęp
wzbroniony.” Wesley otworzył je i zaprosił mężczyzn do środka. Znaleźli się w
małym holu, w którym stały ich bagaże. Stamtąd wychodziło kilka par drzwi.
- Za tymi drzwiami – wskazał
najbliższe – jest zbrojownia i strzelnica. W arsenale znajduje się wiele
rodzajów broni używanej tutaj oraz naboje. Amunicja do waszej broni została
wcześniej sprowadzona. Macie tam nieograniczony dostęp. A tam - podszedł do
drugich drzwi po lewej – jest sala bilardowa, siłownia i salon z biblioteczką.
Możecie się tam odprężyć. A za tymi – wskazał te znajdujące się na wprost wejścia
do pensjonatu – są wasze pokoje i łazienka. Męska znajduje się po lewo.
Wesley wycofał się z holu i zszedł
na pierwsze piętro. Ruszyli w przeciwnym kierunku do biura. Znaleźli się w
dużej sali ze stolikami i długą ladą z wystawionym na niej jedzeniem.
- To jest stołówka dla pracowników.
Możecie jeść, ile chcecie.
Zdążyli rzucić okiem na
pomieszczenie, bo ich przewodnik już zmierzał w kierunku schodów. Zeszli na
dół. Po prawej stronie znajdowały się brązowe drzwi z napisem „WYJŚCIE”.
- Tu jest tylne wyjście. Tędy
będziecie wychodzić na zlecenia. – Z kieszeni spodni wyjął pęk kluczy. Odpiął z
niego kilka, a resztę schował z powrotem. Podawał je pojedynczo Connorowi,
wyjaśniając przy tym, które drzwi otwiera każdy z nich.
- To wszystko. Do widzenia. – Wesley
pożegnał się i wszedł na górę, pozostawiając Łowców samych sobie. Niewiele
myśląc ruszyli do pensjonatu. Kiedy znaleźli się w holu, wzięli swoje walizki,
które stały pod oknem, i poszli do swoich pokoi. Russell dostał kwaterę z
numerem 5, a Connorowi przypadło lokum numer 6. W każdym z pomieszczeń
znajdowało się łóżko, stolik z krzesłem, szafka nocna, szafa na ubrania, a na
ścianie wisiała półka. Rozpakowali się, następnie udali na obiad. Niektórzy
spoglądali na nich podejrzliwie, a inni, zwłaszcza kobiety, obdarowywali ich
spojrzeniami pełnymi zachwytu. Zjedli danie dnia, czyli bitki wołowe w sosie i
ziemniakami oraz surówką z białej kapusty. Po posiłku poszli do szefa i
poprosili o zgodę na wyjście. Nie miał przeciwwskazań.
- A może kolację zjedlibyście u
mnie? Poznalibyśmy się lepiej. – Zaproponował Adam, kiedy Łowcy wychodzili.
- No… Dobrze… - Zgodził się lekko
zdziwiony Russell.
- Świetnie. Bądźcie w moim biurze o
18:00.
Łowcy pokiwali głowami i opuścili
gabinet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz