Po trzynastodniowym rejsie zeszli ze
statku z niemałą ulgą. Trochę chwiali się na nogach, jednak nic im nie było.
White Sails było małym miastem
portowym położonym na zachodnim wybrzeżu Nowego Świata. Bielone wapnem budynki
miasta wyglądały przepięknie na tle lazurowej, czystej wody. Samo miasteczko
wyglądało jak prowincjonalna wieś. Wszystko wyglądało tu tak, jakby czas
zatrzymał się tu jakieś dwieście lat temu.
- Witaj Nowy Świecie! – Powiedział
Russell, rozkładając szeroko ręce w geście obejmującym cały świat.
Przechadzali się ulicami miasta.
Było zadbane i schludne. Wzdłuż alejek rosły drzewa, na balkonach rosły
pelargonie i inne kwiaty w odcieniach różu, fioletu i czerwieni. W powietrzu
unosił się smakowity zapach pieczywa i smażonej ryby. Widać było gołym okiem,
że mieszkańcy troszczą się o własność wspólną. Albo mają wysokie kary za
niszczenie mienia.
Connor rzucił się na jedno z łóżek.
-Nareszcie! – Wtulił twarz w
poduszkę. – Nareszcie się wyśpię!
Russell postawił walizki pod ścianą
i zapalił papierosa. Nie musieli się wypakowywać. I tak chcieli tu zostać na
jedną noc.
Następnego dnia udali się na dworzec
kolejowy by dostać się do stolicy Nowego Świata – Sorix. Z przyzwyczajenia
Russell szukał na dworcu budki z fast-foodami. Przynajmniej miał trochę ruchu.
Ich pociąg miał zjawić się o 9.32.
Dwie minuty przed czasem na dworzec wtoczyła się wielka, czarna lokomotywa. Za
nią pojawiły się dwa wagony z węglem i trzydzieści pasażerskich. Obecni na
peronie odruchowo cofnęli się przed maszyną. Pociągi były stosunkowo nowym
wynalazkiem.
Na dworcu było tylko dwoje ludzi,
których nie zdziwił i nie przestraszył widok pociągu. Connor i Russell. Młodszy
z nich prawie biegł do jednego z wagonów, ale straszy skutecznie go
powstrzymywał. Ludzie raczej ostrożnie podchodzili do wielkiej czarnej maszyny,
która co jakiś czas z komina wypuszczała kłęby gęstego dymu przypominając przy
tym szkaradę z najgorszych dziecięcych koszmarów. A poza tym osiemnastolatek
biegający jak małe dziecko wyglądałby co najmniej dziwnie, a Łowcom nie
zależało na odstawaniu z tłumu. Russell chwycił Connora za ramię i powoli
skierowali się do wagonu drugiej klasy. Po krótkich poszukiwaniach znaleźli
jeden wolny przedział. Swoje bagaże ułożyli na półkach znajdujących się nad
siedzeniami, a walizki z bronią postawili pod oknem. Woleli ją mieć przy sobie.
Tak na wszelki wypadek. Obaj zajęli miejsca naprzeciwko siebie.
- Ciekawe, jak szybko dojedziemy do
stolicy. – Zastanawiał się blondyn.
- Zejdzie się jakieś kilka godzin.
- Ugh… Zanudzę się tu! – Zaczął
zrzędzić. Russell położył łokieć na małej półeczce przyśrubowanej pod oknem i
oparł twarz na dłoni.
W końcu usłyszeli gwizdek
motorniczego, a pociąg ruszył. Na początku wlókł się jakieś 20 m/h, ale z
czasem przyspieszał. Strasznie hałasował, ale do tego dało się przyzwyczaić.
Hałas maszyny parowej był niczym przy godzinach szczytu w Varholdzie.
Po czterdziestu minutach ktoś
zapukał w szybę drzwi przedziału.
- Czy są tu wolne miejsca? –
Zapytała ładna, nawet nieźle obdarzona przez naturę piegowata brunetka w
okularach. Mówiła z dziwnym akcentem, ale bez problemu ją zrozumieli.
Przyjaciele spojrzeli na siebie, a
na ich ustach pojawiły się szerokie uśmiechy.
- Ależ oczywiście. – Odpowiedział blondyn
za obydwu.
- Chodźcie tutaj! – Brunetka
spojrzała w lewo i machnęła zapraszająco ręką.
Za dziewczyną do przedziału weszło
trzech rosłych mężczyzn i dwoje starszych ludzi. Na widok nowo przybyłych
uśmiechy zniknęły z twarzy Łowców. Nie byli zachwyceni obecnością pozostałych.
Jechali w milczeniu przez jakiś czas. Wszyscy byli nieco skrępowani.
- Dokąd jedziecie? – Connor zagadał
do dziewczyny, siedzącej obok Russella.
Nagle jeden z mężczyzn siedzących po
lewej chłopaka wstał i stanął przed nim.
- Masz coś do niej!? – Niski,
tubalny głos rozszedł się echem po całym wagonie, a oddech wzbogacony intensywną
wonią czosnku, cebuli i wielu innych obrzydliwie śmierdzących specjałów o mało
nie pozbawił chłopaka przytomności. Łowca był całkowicie oszołomiony i nie mógł
wydobyć z siebie głosu. – Zadałem ci pytanie!
- Ja tylko…
- Masz coś do niej!? – Osiłek ponowił
pytanie.
- Nie! – Łowca gwałtownie wstał i
wydarł się na faceta. Obaj patrzyli sobie prosto w oczy. Connor wygrał.
- Karl! Siadaj! I to już! – Brunetka
szarpnęła koszulę osiłka. – I lepiej się już nie odzywaj.
Facet spuścił głowę i zajął swoje
miejsce. Connor oraz dziewczyna odprowadzili go wzrokiem, po czym usiedli.
- Najmocniej przepraszam za mojego
brata. On po prostu troszczy się o mnie.
- Ahaaaa… Rozumiem… - Chłopak
zmarszczył czoło i pokiwał głową, a blondyn parsknął krótkim śmiechem.
- Pytał pan dokąd jedziemy, prawda?
– Kiwnął głową. – Do Loriax. Do rodziny.
Connor szybko przewertował
przewodnik, który jak dotąd bezczynnie spoczywał w jego kieszeni. Na małej
mapie Nowego Świata odnalazł rzeczoną miejscowość. Był przerażony, ale nie dał
tego po sobie poznać. Zaznaczył miejsce ołówkiem.
- Spójrz na to.
Podał książkę przyjacielowi. Russell
bez problemu odszukał Loriax. Była to jedna z sypialni stolicy. Łowca wyglądał
jakby miał za chwilę zejść na zawał, lecz zauważył to tylko Connor. Przyjaciel
oddał mu przewodnik.
- A panowie to nietutejsi? –
Zapytała, sepleniąc się, stara kobieta. Nie miała… Miała nie więcej niż cztery
zęby. Kiedy zadawała to pytanie, opluła siebie i starszego mężczyznę. Ten
demonstracyjnie wytarł swój policzek.
Łowcy wymienili nerwowe spojrzenia.
- Yyy… No my… - Jąkał się Connor.
- Bo my jesteśmy ze Wschodu. – Dodał
szybko Russell. Czytał trochę na temat tamtych krain, więc w razie potrzeby
mógł odpowiedzieć na niewygodne pytania, ale po krótkiej chwili uzmysłowił
sobie, że to nie będzie konieczne.
- Aaa…- Młodzi mężczyźni, którzy
byli braćmi dziewczyny oraz ich rodzice wybałuszyli oczy ze zdziwienia.
Patrzyli na dwójkę współpasażerów jak na górę złota. Fakt ten nie poruszył
tylko brunetki, która najwyraźniej jako jedyna z całej rodziny była
wykształcona.
- Ze Wschooodu? – Zapytali bracia
jednocześnie.
- A jak tom jest? – Spytał jeden z
nich.
- A jokie kobity mojom? – Zapytał
kolejny.
- A ja słyszołem – zaczął ten, który
naskoczył na Connora – że tom ładne dupy som! I do tego czorne!
Roześmiali się wszyscy trzej. Potem
wywiązała się między nimi jakaś rozmowa. Jednak Łowcy przez dialekt rozmówców
niczego nie zrozumieli. Wraz z rozwojem „dyskusji” dziewczyna robiła się coraz
bardziej czerwona na twarzy.
- Chłopaki! Przestańcie! – Krzyknęła
na swoich braci. – Tej chamskiej rozmowy mam już powyżej uszu. Jesteście
okropni!
Dziewczyna nakrzyczała na nich, ale
mężczyźni jej nie słuchali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz