sobota, 14 września 2013

Problemy z katoliczkami.



Ta część mojego opowiadania  może uderzyć w czyjeś odczucia religijne. Jeżeli jakiś pobożny katolik postanowił czytać mojego bloga, może ominąć tę część. Nie jest ona potrzebna (pomimo, że wyjaśnia niektóre sprawy i wprowadza do Nowego Świata). Proszę pamiętać, że historia przedstawiona tutaj jest wymyślona, a to opowiadanie nie ma na celu krytykowania czegokolwiek. Przedstawione tu sytuacje odnoszą się jedynie do świata przedstawionego w opowiadaniu.



Po godzinnych katuszach dojechali do stacji. Przyjaciele zabrali swoje bagaże i wysiedli z wagonu. Russell, wychodząc, zostawił liścik na kolanach dziewczyny, a na półeczce książkę, którą próbował czytać podczas podróży. Brunetka zauważyła kartkę dopiero po wyjściu Łowców. Otworzyła ją i przeczytała zapisany na niej tekst:

„Na półce leży książka. Przesiedliśmy się do pierwszej klasy. Wybacz.”

Dziewczyna szybko schowała liścik do kieszeni spódnicy. Podniosła się z miejsca i wzięła książkę leżącą pod oknem.
- Któryś z tych panów zostawił książkę. Pójdę ich poszukać. Niedługo wrócę.
- Dobrze córciu, idź. – Powiedziała jej matka. – Jakie ona ma dobre serduszko. Uczcie się od niej, łobuzy. – Dodała po wyjściu dziecka.
Tymczasem Łowcy udali się do kasy, by kupić nowe bilety. Komfort długiej podróży jest wart wszystkich pieniędzy.
- Dwa bilety do Sorix. W pierwszej klasie. – Poprosił kasjerkę Connor.
- Weź trzy. – Powiedział Russell.
- Po co?
- Zobaczysz.
Connor wzruszył ramionami i kupił dodatkowy bilet. Wypełnili je swoimi danymi osobowymi i ruszyli w stronę pociągu, z którego dopiero co wysiedli, tylko, że wsiedli do wagonu pierwszej klasy. Znaleźli tam wolny przedział i zajęli w nim miejsca. Po kilku minutach do przedziału zajrzała dziewczyna, która była ich towarzyszką w drugiej klasie.
- Wchodź. – Blondyn skinął na nią zapraszającym gestem.
- To chyba należy do pana. – Dziewczyna podała mu książkę.
- Ach, tak. Dziękuję. Usiądź sobie.
Speszona zajęła miejsce obok młodszego z nich. Była trochę zdezorientowana.
- Daj jej bilet. – Powiedział starszy mężczyzna do młodszego.
Z piersiowej kieszeni swojego płaszcza wyjął bilety. Pusty podał dziewczynie.
- Nie… Ja… ja nie mogę tego przyjąć. – Brunetka zaprzeczyła gestem ręki i gwałtownie pokręciła głową.
Pociąg ruszył.
- O nie! Muszę wracać! – Wstała.
- Ciekawe jak chcesz to zrobić. – Russell spojrzał na dziewczynę z błyskiem ironii w oczach. – Wyskoczysz z wagonu, a potem w biegu wskoczysz do tego, w którym jechałaś do tej pory? Chciałbym to zobaczyć.
Miał rację.
- Ale ja nie mam biletu.
- A co właśnie chciałem ci dać? – Odezwał się Connor i wcisnął dziewczynie bilet do ręki.
Usiadła. Chłopak podał jej pióro, a blondyn książkę. Wypełniła w pośpiechu papier.
- Zostaniesz z nami do końca podróży? – Zapytał starszy mężczyzna.
- Nie powinnam.
- Czyli wolisz spędzić tą kilkugodzinną podróż w towarzystwie, wybacz, swoich niedorozwiniętych braci? Zamiast tego posiedź z nami. Przynajmniej zaznasz chwili ciszy i spokoju.
Po krótkim zastanowieniu, dziewczyna kiwnęła głową.
- Connor, zasuń zasłony. – Polecił Russell.
Młodzieniec wypełnił prośbę bez słowa sprzeciwu.
- Ale… Jak ja wam się odwdzięczę?
- Nie musisz. Przyjemnością dla nas jest podróż z taką uroczą panienką.
- Nie, ja tak nie mogę. Muszę to jakoś panom wynagrodzić.
- Hmm… W sumie jest coś co możesz dla nas zrobić. – Powiedział blondyn po krótkiej chwili zastanowienia. - Tą walutą nie płaci się dość często. Tylko w szczególnych wypadkach. Takich jak ten.
Przez głowę dziewczyny przemknęła niepokojąca myśl:
 „A co, jeśli będą chcieli mnie wykorzystać? W końcu jest ich dwóch, a ja jestem sama i w dodatku dużo słabsza niż oni. Ależ byłam głupia, dając zapędzić się w tak beznadziejną pułapkę.” Brunetka zarumieniła się i szybko wstała.
- Co się stało? – Connor spojrzał ze spokojem na dziewczynę.
- Nie, ja nie chcę. Nie mogę. – Odparła nerwowo przestępując z nogi na nogę. W dłoniach miętosiła kraniec spódnicy.
- O co ci chodzi? – Spytał Russell ponaglająco.
- Bo… Ja nie chcę tego. – Rumieniec oblał całą jej twarz.
- Czego? Rozmowy?
Zatkało ją.
- Co? – Dziewczyna podniosła głowę.
- Informacje. Nieczęsto się nimi handluje, ale teraz są nam potrzebne. Udzielisz nam ich?
- Czyli to o to wam chodziło? – Dziewczynie zrobiło się głupio. Usiadła na swoim miejscu.
- A niby o co?
- No bo… - Brunetka zrobiła się czerwona jak burak.
- Myślałaś, że w zamian za bilet zażądamy zapłaty w.. naturze? – Dziewczyna z zaciekawieniem gapiła się na swoje kolana, a Russell tylko się uśmiechnął.. - Wybacz słodziutka, ale seks jest dla mnie przyjemnością, nie walutą.
- To dlaczego kazał pan zasłonić przedział?
- Cenię sobie prywatność, a poza tym rozmowa z nami mogłaby być dla ciebie niebezpieczna.
- O, matko jedyna. Dlaczego? – Dziewczyna wyprostowała się i odruchowo zakryła usta palcami.
- Wolisz nie wiedzieć, kochanie.
Dziewczyna nie zadawała więcej pytań.
- Jak masz na imię? – Zapytał starszy Łowca.
- Caroline.
- Ja jestem Russell, a to Connor. – Chłopak lekko kiwnął głową.
- Co chcecie wiedzieć? – Zapytała rzeczowo. Najwyraźniej nie chciała bawić się w różne ceregiele.
- Jak już zdążyłaś się domyślić, nie jesteśmy stąd. Opowiedz nam o wszystkim.
- Ale o czym?
- O wszystkim. O waszych zwyczajach, kulturze, o tym, co robicie na co dzień. Ogólnie, o wszystkim.
Opowieść zaczęła się od rzeczy najmniej oczywistej. Kultura. Na Vaharze można było dostać książkę, która opisywała zwyczaje panujące na Nowym Świecie, ale to nie to samo, co rozmowa z mieszkanką kontynentu. Tradycje były tu podobne, jak na Starym Kontynencie. Przede wszystkim święta katolickie, takie jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Tutaj była to religia dominująca. Na Vaharze odgrywała niewielką rolę, dlatego powstała tam druga stolica papieska i drugie państwo kościelne. Tylko papież był jeden. 
Kultura miała tu wiele do życzenia. Przede wszystkim społeczeństwo było zacofane o prawie dwieście lat. Jakimś cudem utrzymywano tu wiek dziewiętnasty. Bardzo dziwne, ale rząd Archeonu potrafił robić i nie takie sztuczki. Najgorsze w tym wszystkim było tu traktowanie kobiet. Nie posiadały tu zbyt wielu praw oraz przywilejów. Odmówiono im pierwszeństwa w drzwiach i nie pozwolono oficjalnie witać się z mężczyznami. Zawsze musiały być przedstawione. Jedyne co mogły tu robić, to uczyć się. A wykształcone kobiety domagały się swoich praw, które coraz częściej otrzymywały. Ale tylko te, które wykazywały się bystrością umysłu i inteligencją. A na wsiach traktowano je po prostu jako niewolnice.
 W końcu rozmowa zeszła na nieco inny tor. Po jakimś czasie rozmawiali tak, jakby znali się od piaskownicy.
Kiedy tak sobie gawędzili, do ich przedziału ktoś zapukał.
- Otworzę. – Zaoferował się Russell. Wstał i odsunął drzwi. – Ta? Aaa…
W drzwiach stał konduktor.
- Kontrola biletów. Proszę mnie wpuścić.
- Proszę. – Russell przepuścił mężczyznę.
Wszyscy wyjęli swoje bilety i dokumenty.
- Podróżujecie razem? – Zapytał facet w niebieskim uniformie, podczas wykonywania swych obowiązków.
Łowcy wymienili nerwowe spojrzenia.
- Tak. – Wypalił bez zastanowienia Connor. – Podróżujemy we trójkę.
- Doprawdy?
- Ależ oczywiście. To jest moja dziewczyna. – Objął Caroline ramieniem i przytulił ją do siebie. – A to jest mój brat.
- Faktycznie. - Starszy już konduktor zerknął na mężczyzn. W swojej długiej karierze słyszał nie takie bajeczki. - Jesteście do siebie podobni jak dwie krople wody. – Ironizował. – To dlaczego macie inne nazwiska? - Próbował ich podpuścić. Lubił patrzeć na takich gówniarzy, którzy nie wiedzą co powiedzieć w takich chwilach.
- Bo… My jesteśmy braćmi przyrodnimi. No wie, pan, mamy dwóch różnych ojców.
- Taaa, rozumiem. Życzę spokojnej podróży. Do widzenia.
- Do widzenia. – Odpowiedzieli chórem.
- Nieźle. – Powiedział blondyn po wyjściu mężczyzny. Uśmiechnął się.
- No co? – Puścił dziewczynę.
- Kłamiesz szybciej niż pies ucieka. Człowieku, w życiu bym takiej historyjki na poczekaniu nie wymyślił. My braćmi? Niezłe – Parsknął suchym śmiechem.
- Lepiej żeby facet niczego nie wiedział. – W przerwanej rozmowie, dziewczyna wspomniała, że tutaj najczęściej podróżuje się z najbliższymi, a podróż samotnie młodych ludzi może zostać różnie zrozumiana.
Wrócili do swojej rozmowy.
Po kilkugodzinnej podróży dotarli do Loriax. Dziewczyna podziękowała im za wspólnie spędzony czas i wróciła do swojej rodziny.
Dalsza podróż Łowców mijała w ciszy. Byli poddenerwowani, jak również podekscytowani. Zdawali sobie sprawę z tego, że już niedługo ujrzą pierwsze mury miasta będącego miejscem docelowym ich podróży. Nie mogli się doczekać, kiedy wreszcie rozpoczną nowy etap w swoim życiu. Nowy dom. Nowe miejsce pracy. Nowy szef. Nowa pośredniczka. Nowe potwory. To wszystko sprawiało, że Łowcy coraz bardziej pragnęli znaleźć się już na stacji w Sorix.
 Mieli nadzieję na dokończenie podróży tylko w swoim towarzystwie, kiedy nagle do przedziału wsiadły cztery zakonnice.
- Zaraz! Co panie robią? Proszę stąd wyjść. – Russell „grzecznie” wyprosił kobiety. – Zapłaciłem za miejsca w pierwszej klasie i oczekuję choć odrobiny komfortu podróży. Proszę opuścić nasz przedział.
Oburzone służebnice boga wyszły.
- Potraktowałeś je ostro. Nawet jak na ciebie. – Stwierdził chłopak.
- Wiem jakby to się skończyło.
Wiedzieli obaj.
Usłyszeli sygnał odjazdu, gdy do przedziału znów wsiadły te same zakonnice.
- Jaśnie panowie wybaczą, ale wolne miejsca są tylko tutaj. – Powiedziała najstarsza z nich. Najprawdopodobniej kierowniczka wycieczki.
Kobiety weszły do  środka, ułożyły swoje bagaże na półkach, po czym zajęły miejsca. Łowcy mieli nietęgie miny. Russell wyjął papierosa i zapalił.
- Poczęstuj. – Powiedział Connor. Było to oznaką jego zdenerwowania. Przyjaciel podał mu paczkę. Chłopak wziął jednego, a resztę oddał kumplowi. – Daj ognia. – Nachylił się ku koledze.
Russell podpalił mu używkę. Zaczęli palić.
- Co wy robicie?! Zgaście to! Natychmiast! - Podniosła krzyk ta sama zakonnica, która wprosiła się do przedziału jako pierwsza. Russell nadał jej przydomek „samica alfa”.
- Bo co? – Burknął.
Zrobiła oburzoną minę.
- To używka podarowana człowiekowi przez Szatana! Tak jak alkohol i narkotyki. – Widać było, że samica alfa jest niezłą awanturnicą.
- Żeby mnie to obchodziło. – Odparł trywialnie i wzruszył ramionami.
- Jesteś bezczelny! – Zszokowana i zdenerwowana patrzyła na Łowcę z wielkim oburzeniem. Takim spojrzeniem można zabić. Nikt nigdy się tak do niej nie odezwał.
- A ty stara i pusta, jednak ja ci tego nie wytykam. – Odparł jeszcze bardziej bezczelnie. Uśmiechnął się.
- Coś ty powiedział!? Jak tak możesz się do mnie zwracać. Czy ty nie wiesz kim my jesteśmy!? - Kobieta kipiała ze złości jak czajnik, w którym gotuje się woda.
- Wiem. – Bagatelizująco wzruszył ramionami. - Nie jestem kretynem.
- Jakoś tego po tobie nie widać. Masz mnie szanować, rozumiesz? Jestem służebnicą naszego Najwyższego Pana!
- Jakoś tego po tobie nie widać. - Mruknął.
- Coś ty powiedział?! - Niemalże ryknęła na mężczyznę.
- Słudzy i służebnice Boga powinni służyć mu w pokorze i bezinteresownie. A gdybyście wy takie były to nie byłoby was stać na bilety w pierwszej klasie. - Odparł i wypuścił dym przez uchylone okno. - I dlatego nie uśmiecha mi się rozmawiać z próżnymi, łasymi na pieniądze, zachłannymi świniami śmiącym nazywać siebie sługami bożymi. 
- Jesteś aroganckim, bezczelnym smarkaczem, który nawet nie powinien tak się do mnie odnosić. Masz mnie szanować, rozumiesz?!
- Bo jak nie, to co? - Spytał, pomimo, że już był mocno podenerwowany.
- To dosięgnie cię gniew Boży. – Uniosła palec do góry i wytrzeszczyła żabie oczy.
- A od kiedy to nazywasz się Bogiem? –Niemalże zaśmiał się kobiecie prosto w twarz.
- Kpisz sobie? – Kobieta była czerwona ze złości.
- Tak.
- To świętokradztwo, bluźnierstwo! Jak w ogóle śmiesz?!
- Mogę mówić co mi się żywnie podoba. Jestem wolnym człowiekiem. A tym bardziej mogę kpić z kogo mi się podoba. Nawet z ciebie, gruby pingwinie.
- Ty zarozumiały smarkaczu... - Kobieta już gotowała się ze złości. Teraz wrzała.
- Masz coś jeszcze do dodania? Bo jak nie to lepiej się przymknij, bo już nawet nie mam ochoty słuchać czczej gadki wysłanniczki tej popieprzonej sekty, która śmie zwać się Kościołem.
- Dlaczego tak o mnie mówisz? - Tym razem zdawała się być urażona. Postanowiła zmienić taktykę i wziąć go na poczucie winy. - W ogóle znasz moją wiarę?
- A żebyś wiedziała. Znam ją bardzo dobrze. - Dodał z nostalgią. - Ale zostałem wykluczony z tego waszego dziwacznego klubu dowodzonego przez zakłamaną, tłustą świnię, zwaną papieżem. Nie potrzebuję go, aby móc pomodlić się w zaciszu domowym. Nawet to i lepiej.
- Jesteś Pokornym? - Spytała, niemalże wybałuszając oczy ze zdziwienia. Pokorni nie byli zbyt częstym zjawiskiem. Ponadto zastanawiało ją, kim ten tajemniczy mężczyzna mógł być. Wierzył w Boga, ale nie szanował Kościoła. A w dodatku został wykluczony. To kara za najgorsze wykroczenia wobec wiary. Ekskomunikować można tylko przywódców i wysłanników sekt oraz świeckich Łowców. Chyba że on...
- A ty? – Jedna z młodszych dziewczyn zadała pytanie Connorowi. – Co myślisz o Kościele?
Wierzysz w Boga?
- Nie.
- Dlaczego?
- Mam swoje własne zdanie wyrobione na ten temat.
- A co myślisz o Bogu? – Zapytała szczerze zaciekawiona.
- Uważam, że bóg został wymyślony przez grupę ludzi, która chciała przejąć władzę nad innymi. A to, że zawładnęli całym światem przerosło ich najśmielsze oczekiwania.
- To absurdalne. – Odpowiedziała mu młoda zakonnica. – W takim razie jak wytłumaczysz cuda albo uzdrowienia?
- To po prostu silnie rozwinięta autosugestia.
- Przestań bredzić. – Wtrąciła się „samica”. - Za tym na pewno stoi Bóg. A poza tym spróbuj chociaż uwierzyć. Każdego można nawrócić...
- Nie zmienię zdania. I tak jak mój przyjaciel, zostałem potępiony i wykluczony z Kościoła - waszej najświętszej wspólnoty. - Zrobił cudzysłów.
- W takim układzie w co wierzysz? – Zapytała ta młoda.
Pociąg właśnie wtoczył się na peron w Sorix. Łowcy podnieśli się i zabrali swoje bagaże.
- W siebie. – Odpowiedział Connor na wyjściu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz