niedziela, 27 października 2013

Jazda konna lekcja II.


- Lekcję drugą czas zacząć! – Zawołał wesoło Connor i klasnął w dłonie. Russell nie wiadomo czemu ale nie podzielał jego entuzjazmu. – Dobra. Zaczniemy od małego powtórzenia.
Poszli do boksu z białobrązowym koniem z ciapkami na nogach i nauczyciel nakazał swojemu uczniowi osidłać zwierzę. Blondynowi zajęło to trochę więcej czasu niż powinno, ale zrobił wszystko poprawnie. Nastolatek osiodłał swojego konia i wyprowadzili je ze stajni. Już na zewnątrz dosiedli ich.
- Podaj mi ręce. – Polecił Connor.
- Po co?
- No podaj.
Russell niepewnie wyciągnął ręce do tyłu. Chłopak szybko złapał za nadgarstki i wcześniej przygotowaną liną związał przyjaciela.
- Co ty robisz?! – Spytał spanikowany mężczyzna.
- To jedziemy! – Zakomenderował brunet i otworzył furtkę.
Pociągnął konia Russella za  wodze i wyjechali spomiędzy budynków agencji na ulice miasta. Przechodnie dziwnie patrzyli na dwójkę jeźdźców, z czego jeden był związany, ale puszczali to mimochodem i odchodzili. Jeden chciał pójść po strażników miejskich, ale Connor zapewnił go, że nic złego się nie dzieje. Ponadto rozmawiał jeszcze z innymi konnymi jeżdżącymi po mieście, nakazując przyjacielowi milczenie.
- I jak ci idzie? Utrzymujesz równowagę?
- Rozwiąż mnie. – Warknął blondyn w odpowiedzi i popatrzył na kark ogiera.
- Uznam to za tak. A teraz popędź konia.
- Co? – Spytał zaskoczony, a w jego głosie wibrowała nuta strachu. – Nie! Spadnę.
- Uspokój się. Koń nie jest taki głupi, jak myślisz. Wie, że nie masz nad nim wystarczająco dużej władzy. To on cię prowadzi. Teraz jesteś na łasce mojej i tego zwierzęcia. Zaufaj nam. – Popatrzył mężczyźnie prosto w oczy.
- Nie, nie ma mowy. – Pokręcił gwałtownie głową.
- Popędź go.
- Jeśli mnie rozwiążesz, to bez problemu.
- Popędź go. – Powtórzył Connor.
- Nie!
- Dobrze.
Cmoknął na konia i szarpnął jego wodze. Zmusił go do przejścia w kłus. Russell krótko wrzasnął, po czym skupił się na utrzymaniu równowagi.
- Pracuj całym swoim ciałem. Idź z ruchem konia. Nie opieraj się i pracuj łydkami.
Skorpion spiorunował go wzrokiem, ale posłuchał jego rad. Przystosował się do naturalnego ruchu konia i ko kilku minutach poczuł się w siodle dość pewnie.
- Wygodnie? – Spytał brunet z wyczuwalną nutą ironii w głosie.
- Żebyś wiedział. I to bardzo.
- No to przyspieszamy…
- Co? Nie. O nie… nie ma mowy. Connor? Co ty… - Obejrzał się za przyjacielem, który wycofał się.
Potem blondyn słyszał już tylko klepnięcie w zad dzianeta, tętent galopującego zwierzęcia o bruk ulicy miasta i swój własny krzyk. Uspokoił się i pochylił do przodu, kurczowo ściskając wierzchowca nogami. O mało nie zemdlał, gdy jechali wprost na wózek z kapustą pozostawiony na środku ulicy. Do jego uszu dotarło jeszcze „hop” wypowiedziane za jego plecami. Świat zawirował wokół niego i znów usłyszał stukanie podków o kamienie.
- Zwolnij. – Powiedział męski głos za nim.
Z miłą chęcią wypowiedział komendę, a koń posłusznie wrócił do kłusu. Z szarpnięciem Connora stanął. Chłopak rozwiązał przyjaciela i pojawił się naprzeciwko niego.
- I jak? – Zapytał figlarnie i uśmiechnął się.
Russell zacisnął zęby i wściekły na przyjaciela dobył jego pistoletu i wymierzył prosto w czoło Szerszenia.
- Mogłem zginąć! Spaść z konia i złamać sobie kark! A ty jeszcze masz czelność się pytać „i jak” ze swoim wrednym uśmieszkiem na twarzy?!
Russell patrzył mu prosto w oczy. Nie widział w nich nic. Strachu. Złości. Pogardy. Radości. Nic. To tylko dwie szklane kulki z tęczówkami czekoladowego koloru i małymi źrenicami pośrodku. Mężczyzna dyszał niczym maszyna parowa, jednakże uspokajał się pod wpływem spokojnego oddechu swojego przyjaciela.
- Już? – Spytał spokojnie młodzieniec i wyjął pistolet z rąk blondyna. On zacisnął zęby i odwrócił wzrok. – Możemy jechać? Jesteśmy już na przedmieściach, a stąd niedaleka droga.
- Tak. – Powiedział cicho i popędził swojego konia, z ulgą chwytając za wodze.
Jechali w ciszy. Skorpion był zły, bo dał się podejść, a Connor bacznie obserwował swojego przyjaciela. Jakimś cudem w trakcie dwóch lekcji nabrał takiego obycia z koniem, jakby jeździł co najmniej dziesięć lat. Poddawszy się woli zwierzęcia, jechał tam, gdzie go poprowadzono. Nie zwracał uwagi, jak siedzi i czy zleci z grzbietu wraz z gwałtowniejszym szarpnięciem. Był bardzo naturalny. A to oznacza, że Connor osiągnął to, czego chciał od samego początku.
Dotarli do mieszczącego się za miastem toru przeszkód przygotowanego dla Konnicy Łowców.
- Łap swoje Żądło! – Zawołał chłopak i rzucił blondynowi jego karabin.
Russell złapał go jedną ręką i podjechał do kumpla, który przywołał go gestem dłoni. Szerszeń zaprezentował mu tor przeszkód oraz strzelnicę.
- Najpierw muszę sprawdzić jak z twoją celnością przy zmianie wysokości. Masz pięć celów w różnej odległości. – Wskazał pięć słomianych tarcz oddalonych od nich co dziesięć metrów. - Zestrzel je.
- Koń się nie spłoszy?
- Nie. One są do tego specjalnie przyswojone. Zresztą, to ja powinienem się martwić, a nie ty. Moje pistolety są dużo głośniejsze, niż twój karabin.
Skorpion skinął głową i uniósł broń. Spojrzał na celownik i wymierzył. Nacisnął spust i pierwszy pocisk trafił w okolicę dziewiątki na tarczy. Kolejne znajdowały się w tym samym miejscu – w samym środku celu.
- Nieźle. Chociaż za pierwszym razem chybiłeś. Załaduj broń.
Mężczyzna posłusznie wykonał polecenie.
- Skoro tak dobrze idzie ci stojąc w miejscu, zobaczymy, jak poradzisz sobie w pędzie. Na tym torze znajduje się piętnaście celów. Aby je zestrzelić masz pięć minut.
- Pięć minut? Sporo. – Spytał zaskoczony starszy jeździec.
Connor tylko wzruszył ramionami i wyjął z kieszeni zegarek. Kiedy wskazówka sekundowa stanęła na dwunastce, zezwolił na rozpoczęcie jazdy. Russell ruszył powoli. Tor miał kilkanaście przeszkód i piętnaście celów. Nie był zbyt długi, a pięć minut to aż za dużo czasu na pokonanie go. Pierwsze sześć celi trafił spokojnie, jadąc stępa. Załadował broń z małym wysiłkiem i znów zaczął strzelać. Skończył tor pół minuty przed czasem.
- Dobrze. Teraz to samo, tylko, że masz tym razem cztery minuty.
Russell zmobilizował się i czasami pospieszał konia. Trafił w środki tarcz tuż obok poprzednich strzałów i ominął wszystkie przeszkody. Podobała mu się ta zabawa. Oczywiście do czasu.
- I powtórka. – Zarządził Connor. – Tylko, że masz trzy minuty.
Russellowi spodobało się wyzwanie i wyruszył na tor. Tym razem jechał szybko, w pędzie przeładowywał broń, gubiąc cenne naboje. Chociaż zdążył.
- Dwie minuty. – Oznajmił krótko chłopak, a blondyn głośno przełknął ślinę. Ciężko było mu przeładowywać naboje w pełnym galopie, ale zdążył na kilka sekund przed umówionym czasem. Już bał się kolejnego polecenia.
- Jedna. – Oznajmił brunet z uniesionym jednym palcem ku górze. Wyjął swój pistolet i podał go przyjacielowi. – Masz.
- Po co mi on?
- Weź. – Odpowiedział spokojnie i zaczął odliczać czas.
Russell wsadził broń za pasek i puścił się pędem na tor. Słyszał tylko odliczanie czasu do końca i wystrzały. Nim spostrzegł, zabrakło mu naboi w karabinie. Przerzucił swoją broń przez ramię i szybko dobył pistoletu. Prawą ręką celując, a lewą kurczowo trzymając wodzy, w cwale pokonywał tor. Connor aż gwizdnął z aprobatą. Wycieńczony Russell dotarł na metę po pięćdziesięciu sześciu sekundach. Oddał czarną spluwę kumplowi i opuścił zdrętwiałe ramiona.
- Brawo. Uniknąłeś karu. – Oznajmi Connor i uśmiechnął się napawając się dumą.
- Po co mi dałeś swój pistolet?
- Bo przy tej prędkości nie są ważne przeszkody, które masz ominąć, czy cele do trafienia. Tylko ucieczka. – Zwrócił konia w stronę furtki. - Na prawdziwym polu walki uciekałbyś przed wygłodniałymi bestiami. Czy wtedy myślałbyś o celnych strzałach?
Pozostawiając to pytanie bez odpowiedzi, puścił się galopem na ogromną łąkę, która rozpościerała się wokół toru. Russell ruszył za nim.
Do końca dnia strzelali do różnych, obranych przez siebie celów. Ptaków, zajęcy, jabłek, nawet liści. Zrobili koniom kilka przerw, w trakcie których Connor pokazywał przyjacielowi różne przydatne sztuczki do wykonania w siodle. Wrócili do miasta po zachodzie słońca.
- Oznajmiam, iż po tych dwóch lekcjach jesteś gotowy, by móc walczyć konno. Nauczyłem cię wszystkiego, co jest ci potrzebne.
- Super, świetnie wręcz. Tylko szkoda, że kosztem mojego zdrowia psychicznego i fizycznego. Przez ciebie o mało nie osiwiałem, a ja - wskazał  na obolałe ciało zanurzone w gorącej wodzie - chyba nie będę mógł normalnie stać przez tydzień.
- W nagrodę za twój trud upiekę dla ciebie upolowanego przez nas zająca, a jutro zostaniesz cały dzień w domu. Zgoda?
- Prawie jak w raju.
- Prawie?
- Brakuje mi fajek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz