-
Lekcję drugą czas zacząć! – Zawołał wesoło Connor i klasnął w dłonie. Russell
nie wiadomo czemu ale nie podzielał jego entuzjazmu. – Dobra. Zaczniemy od
małego powtórzenia.
Poszli
do boksu z białobrązowym koniem z ciapkami na nogach i nauczyciel nakazał
swojemu uczniowi osidłać zwierzę. Blondynowi zajęło to trochę więcej czasu niż
powinno, ale zrobił wszystko poprawnie. Nastolatek osiodłał swojego konia i
wyprowadzili je ze stajni. Już na zewnątrz dosiedli ich.
- Podaj
mi ręce. – Polecił Connor.
- Po
co?
- No
podaj.
- Co ty
robisz?! – Spytał spanikowany mężczyzna.
- To
jedziemy! – Zakomenderował brunet i otworzył furtkę.
Pociągnął
konia Russella za wodze i wyjechali
spomiędzy budynków agencji na ulice miasta. Przechodnie dziwnie patrzyli na
dwójkę jeźdźców, z czego jeden był związany, ale puszczali to mimochodem i
odchodzili. Jeden chciał pójść po strażników miejskich, ale Connor zapewnił go,
że nic złego się nie dzieje. Ponadto rozmawiał jeszcze z innymi konnymi
jeżdżącymi po mieście, nakazując przyjacielowi milczenie.
- I jak
ci idzie? Utrzymujesz równowagę?
-
Rozwiąż mnie. – Warknął blondyn w odpowiedzi i popatrzył na kark ogiera.
- Uznam
to za tak. A teraz popędź konia.
- Co? –
Spytał zaskoczony, a w jego głosie wibrowała nuta strachu. – Nie! Spadnę.
-
Uspokój się. Koń nie jest taki głupi, jak myślisz. Wie, że nie masz nad nim
wystarczająco dużej władzy. To on cię prowadzi. Teraz jesteś na łasce mojej i
tego zwierzęcia. Zaufaj nam. – Popatrzył mężczyźnie prosto w oczy.
- Nie,
nie ma mowy. – Pokręcił gwałtownie głową.
-
Popędź go.
- Jeśli
mnie rozwiążesz, to bez problemu.
-
Popędź go. – Powtórzył Connor.
- Nie!
-
Dobrze.
Cmoknął
na konia i szarpnął jego wodze. Zmusił go do przejścia w kłus. Russell krótko
wrzasnął, po czym skupił się na utrzymaniu równowagi.
-
Pracuj całym swoim ciałem. Idź z ruchem konia. Nie opieraj się i pracuj
łydkami.
Skorpion
spiorunował go wzrokiem, ale posłuchał jego rad. Przystosował się do
naturalnego ruchu konia i ko kilku minutach poczuł się w siodle dość pewnie.
-
Wygodnie? – Spytał brunet z wyczuwalną nutą ironii w głosie.
- Żebyś
wiedział. I to bardzo.
- No to
przyspieszamy…
- Co?
Nie. O nie… nie ma mowy. Connor? Co ty… - Obejrzał się za przyjacielem, który
wycofał się.
Potem
blondyn słyszał już tylko klepnięcie w zad dzianeta, tętent galopującego
zwierzęcia o bruk ulicy miasta i swój własny krzyk. Uspokoił się i pochylił do
przodu, kurczowo ściskając wierzchowca nogami. O mało nie zemdlał, gdy jechali
wprost na wózek z kapustą pozostawiony na środku ulicy. Do jego uszu dotarło
jeszcze „hop” wypowiedziane za jego plecami. Świat zawirował wokół niego i znów
usłyszał stukanie podków o kamienie.
-
Zwolnij. – Powiedział męski głos za nim.
Z miłą
chęcią wypowiedział komendę, a koń posłusznie wrócił do kłusu. Z szarpnięciem
Connora stanął. Chłopak rozwiązał przyjaciela i pojawił się naprzeciwko niego.
- I
jak? – Zapytał figlarnie i uśmiechnął się.
Russell
zacisnął zęby i wściekły na przyjaciela dobył jego pistoletu i wymierzył prosto
w czoło Szerszenia.
-
Mogłem zginąć! Spaść z konia i złamać sobie kark! A ty jeszcze masz czelność
się pytać „i jak” ze swoim wrednym uśmieszkiem na twarzy?!
Russell
patrzył mu prosto w oczy. Nie widział w nich nic. Strachu. Złości. Pogardy.
Radości. Nic. To tylko dwie szklane kulki z tęczówkami czekoladowego koloru i
małymi źrenicami pośrodku. Mężczyzna dyszał niczym maszyna parowa, jednakże
uspokajał się pod wpływem spokojnego oddechu swojego przyjaciela.
- Już?
– Spytał spokojnie młodzieniec i wyjął pistolet z rąk blondyna. On zacisnął
zęby i odwrócił wzrok. – Możemy jechać? Jesteśmy już na przedmieściach, a stąd
niedaleka droga.
- Tak.
– Powiedział cicho i popędził swojego konia, z ulgą chwytając za wodze.
Jechali
w ciszy. Skorpion był zły, bo dał się podejść, a Connor bacznie obserwował
swojego przyjaciela. Jakimś cudem w trakcie dwóch lekcji nabrał takiego obycia
z koniem, jakby jeździł co najmniej dziesięć lat. Poddawszy się woli
zwierzęcia, jechał tam, gdzie go poprowadzono. Nie zwracał uwagi, jak siedzi i
czy zleci z grzbietu wraz z gwałtowniejszym szarpnięciem. Był bardzo naturalny.
A to oznacza, że Connor osiągnął to, czego chciał od samego początku.
Dotarli
do mieszczącego się za miastem toru przeszkód przygotowanego dla Konnicy
Łowców.
- Łap
swoje Żądło! – Zawołał chłopak i rzucił blondynowi jego karabin.
Russell
złapał go jedną ręką i podjechał do kumpla, który przywołał go gestem dłoni.
Szerszeń zaprezentował mu tor przeszkód oraz strzelnicę.
-
Najpierw muszę sprawdzić jak z twoją celnością przy zmianie wysokości. Masz
pięć celów w różnej odległości. – Wskazał pięć słomianych tarcz oddalonych od
nich co dziesięć metrów. - Zestrzel je.
- Koń
się nie spłoszy?
- Nie.
One są do tego specjalnie przyswojone. Zresztą, to ja powinienem się martwić, a
nie ty. Moje pistolety są dużo głośniejsze, niż twój karabin.
Skorpion
skinął głową i uniósł broń. Spojrzał na celownik i wymierzył. Nacisnął spust i
pierwszy pocisk trafił w okolicę dziewiątki na tarczy. Kolejne znajdowały się w
tym samym miejscu – w samym środku celu.
-
Nieźle. Chociaż za pierwszym razem chybiłeś. Załaduj broń.
Mężczyzna
posłusznie wykonał polecenie.
- Skoro
tak dobrze idzie ci stojąc w miejscu, zobaczymy, jak poradzisz sobie w pędzie.
Na tym torze znajduje się piętnaście celów. Aby je zestrzelić masz pięć minut.
- Pięć
minut? Sporo. – Spytał zaskoczony starszy jeździec.
Connor
tylko wzruszył ramionami i wyjął z kieszeni zegarek. Kiedy wskazówka sekundowa
stanęła na dwunastce, zezwolił na rozpoczęcie jazdy. Russell ruszył powoli. Tor
miał kilkanaście przeszkód i piętnaście celów. Nie był zbyt długi, a pięć minut
to aż za dużo czasu na pokonanie go. Pierwsze sześć celi trafił spokojnie,
jadąc stępa. Załadował broń z małym wysiłkiem i znów zaczął strzelać. Skończył
tor pół minuty przed czasem.
-
Dobrze. Teraz to samo, tylko, że masz tym razem cztery minuty.
Russell
zmobilizował się i czasami pospieszał konia. Trafił w środki tarcz tuż obok
poprzednich strzałów i ominął wszystkie przeszkody. Podobała mu się ta zabawa.
Oczywiście do czasu.
- I
powtórka. – Zarządził Connor. – Tylko, że masz trzy minuty.
Russellowi
spodobało się wyzwanie i wyruszył na tor. Tym razem jechał szybko, w pędzie
przeładowywał broń, gubiąc cenne naboje. Chociaż zdążył.
- Dwie
minuty. – Oznajmił krótko chłopak, a blondyn głośno przełknął ślinę. Ciężko
było mu przeładowywać naboje w pełnym galopie, ale zdążył na kilka sekund przed
umówionym czasem. Już bał się kolejnego polecenia.
-
Jedna. – Oznajmił brunet z uniesionym jednym palcem ku górze. Wyjął swój
pistolet i podał go przyjacielowi. – Masz.
- Po co
mi on?
- Weź. –
Odpowiedział spokojnie i zaczął odliczać czas.
Russell
wsadził broń za pasek i puścił się pędem na tor. Słyszał tylko odliczanie czasu
do końca i wystrzały. Nim spostrzegł, zabrakło mu naboi w karabinie. Przerzucił
swoją broń przez ramię i szybko dobył pistoletu. Prawą ręką celując, a lewą
kurczowo trzymając wodzy, w cwale pokonywał tor. Connor aż gwizdnął z aprobatą.
Wycieńczony Russell dotarł na metę po pięćdziesięciu sześciu sekundach. Oddał
czarną spluwę kumplowi i opuścił zdrętwiałe ramiona.
-
Brawo. Uniknąłeś karu. – Oznajmi Connor i uśmiechnął się napawając się dumą.
- Po co
mi dałeś swój pistolet?
- Bo
przy tej prędkości nie są ważne przeszkody, które masz ominąć, czy cele do
trafienia. Tylko ucieczka. – Zwrócił konia w stronę furtki. - Na prawdziwym
polu walki uciekałbyś przed wygłodniałymi bestiami. Czy wtedy myślałbyś o
celnych strzałach?
Pozostawiając
to pytanie bez odpowiedzi, puścił się galopem na ogromną łąkę, która
rozpościerała się wokół toru. Russell ruszył za nim.
Do
końca dnia strzelali do różnych, obranych przez siebie celów. Ptaków, zajęcy,
jabłek, nawet liści. Zrobili koniom kilka przerw, w trakcie których Connor
pokazywał przyjacielowi różne przydatne sztuczki do wykonania w siodle. Wrócili
do miasta po zachodzie słońca.
- Oznajmiam, iż po tych dwóch lekcjach jesteś gotowy, by móc walczyć konno. Nauczyłem cię wszystkiego, co jest ci potrzebne.
- Super, świetnie wręcz. Tylko szkoda, że kosztem mojego zdrowia psychicznego i fizycznego. Przez ciebie o mało nie osiwiałem, a ja - wskazał na obolałe ciało zanurzone w gorącej wodzie - chyba nie będę mógł normalnie stać przez tydzień.
- W nagrodę za twój trud upiekę dla ciebie upolowanego przez nas zająca, a jutro zostaniesz cały dzień w domu. Zgoda?
- Prawie jak w raju.
- Prawie?
- Brakuje mi fajek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz