czwartek, 31 października 2013

Rosebelt cz. I

Kolejna misja Łowców polegała na rozwiązaniu zagadki tajemniczych zniknięć ludzi i zwierząt w małej prowincjonalnej wiosce położonej na obrzeżach gubernii, która zwała się Rosebelt. Co prawda nie chciało im się jechać na takie zadupie, ale ostatecznie zgodzili się, gdy podbili stawkę do 1500 rin na głowę.
Musieli wyjechać o świcie by dotrzeć tam tego samego dnia. Ze względu na jazdę w czarnej, metalowej puszce w pełni sierpniowego słońca, podróż nie była zbyt komfortowa. Zanim dojechali do celu, wypocili chyba po dwa kilogramy.
Rosebelt było dziurą zabitą dechami. I jeszcze grubo polepioną gliną. Kilkanaście chałup wykładanych słomą, jedna nie najniższa kamienica, młyn na skraju wsi, karczma i mały kościółek pośrodku niedużego placu, na którym stało kilka drabiniastych wozów. Zamiast wynająć pokoje w karczmie, woleli najpierw zrobić małe rozeznanie.
 Od mieszkańców miejscowości dowiedzieli się, że od kilku miesięcy o pełni księżyca znikają młode dziewczyny. W każdą noc pełni jedna dziewczyna. Bydło znikało raz na tydzień, drób częściej. Było to trochę niepokojące, ponieważ tylko silne potwory żywiły się ludźmi. Wiedzieli, że muszą działać szybko, by nie doszło do kolejnej tragedii. A do kolejnej pełni zostało tylko kilka dni.
Resztę dnia badali rozmieszczenie zabudowy miejscowości i szukali dobrych punktów obserwacyjnych. Co prawda tutaj nie było czego obserwować, a zabudowa nie była aż tak rozbudowana, ale robili to z czystego przyzwyczajenia. W międzyczasie zastanawiali się, jaki potwór nęka jej mieszkańców, jednak rozwiązanie tej trudniej zagadki nie chciało przyjść. Opcji było wiele, ale tych racjonalnych i najmniej niebezpiecznych prawie wcale. W najlepszym przypadku mogła to być jakaś samica piekielnego ogara z Szóstego Kręgu, która oszczeniła się, a samiec poszukiwał pożywienia dla młodych. Bardzo chcieli, aby tak było.
 W końcu nastał wieczór, a Łowcy nadal nie mieli żadnego lokum na te kilka dni. Opóźniali to do ostatnich chwili, ale w końcu przełamali swoje największe opory i z obrzydzeniem poszli do gospody.
Na samym wejściu ich nosy zostały zaatakowane przez kakofonię najróżniejszych zapachów. Najmocniej wyczuwalny był smród niemytych od tygodni ciał i potu. Samo to mogło przyprawiać o mdłości. Potem wyczuli zapach uryny pomieszany z wonią przypalonej kapusty z grochem i wonią zepsutej ryby. W powietrzu unosiły się też przyjemne aromaty piwa i tytoniu. Całość zwieńczała ledwo wyczuwalna nutka ludzkiej krwi. Byli w bardzo wielu miejscach, ale ta melina była jedną z najgorszych, jakie byli zmuszeni zwiedzić. Connor o mało nie pożegnał się ze swoim obiadem. Wkroczyli do izby przedzierając się przez tłumy pijanych chłopów. Russell do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dobrze jest wygimnastykowany. Mieli wprawę w tego typu przeprawach, a to wszystko tylko dzięki Tess. Przed świętami zawsze zabierała ich na wielkie wyprzedaże, które były organizowane w galeriach handlowych. Co prawda, sto razy bardziej woleliby teraz sterczeć w dziale z perfumami i pozwolić pryskać się jakimiś śmierdzidłami przez przyjaciółkę niż być tutaj, ale 1500 rin nie chodzi piechotą. Jakimś cudem przedarli się przez te dzikie rozwrzeszczane tłumy i z wielkim trudem dotarli do baru. Za wytartym i nadgryzionym przez ząb czasu blatem zrobionym z jednej olchowej deski stał gruby mężczyzna w brudnym fartuchu, który był ubabrany chyba wszystkim co się dało. Począwszy na sosie, skończywszy na ptasim gównie. Przecież ptasia grypa nie istnieje. Facet odwrócił się i surowym spojrzeniem obdarzył swoich nowych klientów.
- Czego? – Przywitał się bardzo grzecznie.
- Chcieliśmy wynająć dwa pokoje. – Powiedział Russell.
- Wszystkie są zajęte. – Odburknął i wrócił do plucia w wyszczerbione kufle i wycierania ich brudną szmatą, która kiedyś nosiła imię "koszula". Najwyraźniej wierzył, że jego ślina ma właściwości dezynfekujące.
- Zapłacimy. – Blondyn był nieugięty.
- Nie mam nic wolnego. – Facet powoli tracił nerwy. Nie znosił takich upartych osłów ich pokroju.
- Pan nas chyba dobrze nie zrozumiał. – Powiedział a naciskiem młodszy z nich. – My bardzo chcemy wynająć u pana dwa pokoje. – Powiedział chłopak mocno akcentując drugie słowo, przy czym odsłonił kamizelkę i pokazał jeden z pistoletów.
- Aaa… - Grubas spojrzał na gumową rączkę pistoletu z przejęciem. - To zmienia postać rzeczy. – Gospodarz wyszczerzył resztki zębów w nieszczerym uśmiechu. – Na jak długo chcą panowie zostać?
- Na tydzień. Płacimy przy wymeldowaniu się. – Odpowiedział blondyn.
Gospodarz rozpromienił się na twarzy i obleśnie uśmiechnął się na wspomnienie pieniędzy, które zarobi po tygodniu goszczenia tych dwóch obcych w swoim pensjonacie. Connor znów prawie puścił pawia.
- Trzeba było tak od razu! Za tydzień jeden pokój będzie kosztował 240 rin. Ale nie byle jaki moi panowie! Damy wam dwie najlepsze izby, jakie tu mamy! – Wchodził im bez wazeliny.
- Dobrze. Dziękujemy za gościnę. – Odparł Russell na odczepnego. Trochę męczyła ich uprzejmość tego wieprza.
- A może coś panowie zjedzą? Na pewno są panowie po podróży zmęczeni, ale przede wszystkim głodni! – Mężczyźni spojrzeli po sobie i kiwnęli zgodnie głowami. – To chodźmy! – Facet podszedł do jakiegoś stolika i przegonił biesiadników zasiadających przy nim. Zza paska fartucha wyjął ścierkę i przetarł stół. Niewiele to pomogło. Resztki strawy i rozlane piwo zamiast być w jednym miejscu, zostały rozprowadzone po całym stole. Zaprosił gości. Kiedy mężczyźni rozsiedli się w ławach, zawołał swojego pachołka i polecił mu zaniesienie bagaży do pokoi klientów. Podał mu klucze do izb i tupnął na chłopaka, ponaglając go. Mały, chudy rudzielec jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął.
– Na co panowie mają ochotę? – Spytał mężczyzn, będącymi tutaj "szychami".
- Hm… Może jakieś mię- - zaczął Russell, jednak jego kolega kopnął go pod blatem, dając mu znak do zmiany decyzji.
- Zjemy jajecznicę. Z koperkiem. I pomidorami. – Connor szybko odpowiedział w imieniu swoim i przyjaciela.
- Oczywiście. Zaraz będzie. Chcą panowie piwo do picia?
- Tak, tylko nierozcieńczone. – Zastrzegł gospodarza blondyn.
- O-oczywiście. – Facet oddalił się i poszedł do kuchni przekazać zamówienie.
- Jajecznica? Przecież ty za nią nieszczególnie przepadasz. – Russell był szczerze zdziwiony reakcją przyjaciela.
- Lepsze to niż mięso. – Chłopak tylko ciężko westchnął. – A już na pewno w tym miejscu. Bo raczej wątpię, abyś dostał tu wołowy lub wieprzowy stek.
- Niby dlaczego?
- Karczmarz może ma krowy i świnie, ale w swoim domu. I raczej wątpię, aby chciał przeznaczać jakieś na swój biznes. To jest zapuszczona melina i on dobrze o tym wie, a mięso wołowe lub wieprzowe jest zbyt cennym towarem, jak na motłoch pokroju jego wykwintnej - zrobił cudzysłów - klienteli. A poza tym, widziałeś tu bezdomne psy albo koty?
- Nie. Zaraz… Ty chyba nie myślisz, że… - Chłopak tylko wymownie spojrzał na przyjaciela. Jego wzrok mówił: „A jak myślisz?”. – Dzięki, że mnie ubiegłeś.
Na swoją kolację czekali jakieś 10 minut. To, co przyniósł karczmarz trochę przypominało jajecznicę. Na pewno nie taką, jaką robił Connor, jednakże byli zbyt głodni, by odmówić. Po zjedzeniu obrzydliwie cuchnącej i jeszcze gorzej smakującej papki z kilkoma kromkami czerstwego chleba udali się na górę do swoich pokoi. Znajdowały się na poddaszu. Były dwa na całym piętrze. W każdej z izb stało duże łóżko, które było zasłane pościelą nijakiego koloru, komoda i szafa na ubrania oraz stolik i dwa fotele. Obydwa pokoje miały balkon. Kiedy Connor położył się na łóżku, czekał na zaciekły atak wesz i pluskiew, jednak, ku jego zadowoleniu, nie doczekał się. Gospodarz się postarał. Nawet wygotował pościel. Istne apartamenty dla V.I.P.-ów. Oczywiście na łazienkę nie mieli co liczyć. Położyli się w czystej pościeli cali lepiąc się od brudu.
Do sierpniowej pełni zostało kilka dni. Postanowili spędzać je na dole w karczmie. Co prawda rano nie było ruchu, bo trwały żniwa, ale wieczorem było całkiem ciekawie. Uwielbiali słuchać kłótni sepleniących się i pijanych chłopów, podszczypywać tyłki pracujących dziewek i śpiewać wraz z urżniętym w trzy dupy pianistą jakieś świńskie przyśpiewki, które wygrywał na rozstrojonym instrumencie. Czasami rozdzielali bijących się mężczyzn. W ramach treningu siłowego. Powstrzymanie 120 kilogramowego pijanego czołgu było nie lada wyzwaniem dla każdego z nich.
W końcu nastała pierwsza noc pełni. Łowcy przygotowali się do polowania, jak zawsze, perfekcyjnie. Connor przewiesił na biodrach ładownice z magazynkami, które były naładowane solidnymi nabojami z utwardzanymi rdzeniami wykonanymi ze srebra. W kaburach miał Szerszenia i Skorpiona - swoje niezawodne pistolety robione na zamówienie, które pucował przez dwie godziny. Russellowi zdawało się, że chłopak bardziej dba o swoją broń niż o kobiety, z którymi sypiał. I bardzo dobrze. Do kieszeni płaszcza włożył latarkę z białym światłem. Do paska przypiął zwój liny zakończonej hakiem. Chłopak do łowów przygotowywał się bardzo długo. Prócz sprzętu, najważniejsze było nastawienie psychiczne. Powtarzał sobie, że pójdzie szybko i łatwo, że zaraz wróci i położy się spać, ewentualnie zerżnie przez snem jakąś chłopkę. Takie myśli zawsze go uspokajały.
Przed polowaniem Russell zachowywał się zupełnie inaczej. Tylko jego karabin został porządnie wyczyszczony. W końcu broń to podstawa. Na to polowanie przykręcił do niego lunetę. Wolał być przygotowany. Do swojej ładownicy włożył standardowe naboje. Nie potrzebował lepszych. Do paska przywiązał linę z hakiem. On, w przeciwieństwie do Connora, nie musiał się nastrajać na walkę. Mógł zabijać zawsze i wszędzie. Nie bał się śmierci. W swoim życiu widział bardzo wiele. Zamiast nastawiać się psychicznie, wolał zapalić sobie jednego albo dwa papierosy. To go uspokajało.
 Przygotowani do starcia z wielką niewiadomą, wyszli z gospody i udali się na swoje pozycje. Connor rozgościł się na dachu jedynego murowanego budynku w tej miejscowości, a Russell zadowolił się miejscem na wieży kościółka. Była dużo wyższa niż kamienica, dzięki czemu miał lepszy widok na całą wieś. W końcu blondyn był obserwatorem i egzekutorem, a jego przyjaciel przynętą i pierwszym ogniem. Obaj cierpliwie czekali na rozwój wydarzeń.
W pewnym momencie Russell nadał latarką sygnał.
- W twoją stronę lecą dwa duże nietoperze. Uważaj na nie.
Po kilkunastu sekundach od nadania sygnału stworzenia przeleciały tuż obok młodego Łowcy. Nie usłyszały go. Chłopak bacznie je obserwował. Nadał sygnał:
- Mam je.
Latające ssaki wleciały między domy znajdujące się na skraju wsi. Po kilku minutach z ciemności panującej w tamtym rejonie wyłonili się dwaj mężczyźni. Wyglądali jakby urwali się z planu filmu historycznego. Ubrani w ciemne kubraki i bufiaste spodnie zlewali się z otoczeniem. Gdyby nie ich bogato zdobione palce, chłopak szybko straciłby podejrzanych z oczu. Ich srogie twarze były bardzo majestatyczne. Surowe złote i czerwone oczy ogarniały wszystko dookoła. Zdawały się penetrować ciemności i przeszywać je na wskroś. Szerszeń myślał, że wpadnie w histerię. Szybko opamiętał się i nadał przyjacielowi sygnał.
- Bądź w gotowości.
 Zjechał po linie przywiązanej do dachu i ruszył w kierunku tajemniczych przybyszów. Bardzo przy tym hałasował. Stanął naprzeciwko mężczyzn i wyzywająco patrzył im prosto w oczy. Wiedział, że zaraz przypuszczą na niego atak. Wampiry, niewiele myśląc, rzuciły się na młodzieńca. Chłopak momentalnie odwrócił się i ruszył ku kościołowi. Rozumni byli szybcy, ale Łowca był jeszcze szybszy. Wybiegł na plac i schował się w cieniu kościółka. Nie musiał długo czekać na potwory.
- Gdzie on jest? – Zapytał jeden z nich.
- Nie wiem. Szukaj. Taki kąsek nie może nam ot tak - pstryknął palcami - uciec.
Kiedy wampiry przeszły obok kryjówki Łowcy, Connor wyskoczył z niej i złapał jednego z mężczyzn uniemożliwiając mu ruch. Z lewej kabury wyjął pistolet i przytknął go do głowy Rozumnego. Chłopak zrobił z zakładnikiem kilka kroków do przodu. Oba potwory były w ciężkim szoku. Właśnie zostały oszukane przez jakiegoś nędznego śmiertelnika.
- Stój, bo go zabiję. – Łowca oznajmił zimnym, stanowczym tonem.
- Nic mu nie rób. Nic ci nie zrobił. – Drugi wampir starał się polepszyć sytuację swego zniewolonego towarzysza. Niewiele to dało.
- O tym, czy coś mu zrobię, czy nie, ja zdecyduję. – Ton śmiertelnika był jeszcze bardziej stanowczy. Chłopak wewnątrz czuł ogromne podniecenie. Właśnie groził wampirowi. Czuł się jak jego pan i władca. Musiał trzymać swoje emocje na wodzy.
- Czego od nas chcesz? – Zapytał drugi Rozumny. Starał się nie okazywać strachu. Nie wychodziło mu to. Connora strasznie to nakręcało.
- Puszczaj mnie. – Zniewolony wampir próbował wyrwać się z uścisku śmierci. Łowca szybko złapał i szarpnął go brutalnie za jego białe włosy.
- Zamknij mordę, bo odstrzelę ci ten twój wyszczekany pysk! – Warknął na niego przez zęby. – Gdzie jest wasza krypta? – Zapytał towarzysza zakładnika już nieco spokojniejszym tonem.
- Nigdy się tego nie dowiesz. – Odparł z szyderczym uśmieszkiem na twarzy.
Mieli pecha, bo natknęli się na człowieka nie wykazującego się dużą cierpliwością. Strzelił w lewe udo swojego zakładnika. Srebro z rdzenia paliło Rozumnego żywym ogniem. Zawył z bólu.
- Powiedz mu! – Ranny wampir krzyknął na swojego towarzysza. W jego pełnym bólu głosie można było usłyszeć przerażenie.
- Tą ranę można wyleczyć. – Chłopak powiedział to tak, jakby nic się nie wydarzyło. – Lepiej powiedz gdzie to jest.
- Nie… Nie mogę… Nie powiem ci! – Głos potwora był przesączony strachem i paniką.
Cierpliwość Łowcy osiągnęła swój limit. W drugie udo potwora wystrzelił trzy naboje. Nie żałował sobie. Rozumny wył z bólu tak, jakby obdzierano go ze skóry i przypalano żywym ogniem.
- Twój koleżka pomalutku się wykrwawia, przez co niedługo zdechnie w straszliwych męczarniach albo zemdleje od bólu sprawianego przez wtapiające się w jego skórę, mięśnie i kości srebro. A wtedy będziesz mu mógł jedynie skręcić kark, by skrócić jego męki, bo w tych warunkach gówno zrobisz. Radzę ci się pospieszyć. A Jeśli będziesz grzecznym chłopcem, to może… puszczę was wolno.
Krwiopijca pękł. Nie mógł dłużej patrzeć, jak jego brat jest torturowany przez tego rzeźnika.
- Na wschód za miastem jest stary, opuszczony cmentarz. Prócz naszego mauzoleum, nie ma tam żadnych kamiennych grobów. Znajdziesz je bez trudu.
- Dzięki. – Brunet uśmiechnął się łajdacko i popchnął swojego zakładnika w stronę jego towarzysza, po czym oddał dwa strzały ze swojej broni, które trafiły w tył głowy rannego potwora. Żywy wampir był w szoku. W furii rzucił się na człowieka. Zanim zrobił dwa kroki, leżał martwy z niemałą dziurą w głowie, którą zrobił nabój snajpera. Po krótkiej chwili Russell był na dole. Obaj przybili sobie piątkę.
- Niezła akcja. – Blondyn pochwalił przyjaciela.
- Dzięki. Czeka nas tej nocy mała wycieczka.
- Dokąd?
- Za miasto. Jest tam jakiś opuszczony cmentarz, gdzie mają... mieli swoje legowisko.
- Skąd wiesz?
- Z wiarygodnego źródła. – Szerszeń wskazał głową dwa trupy.
- Heh, ty i te twoje metody przesłuchiwania – pokazał cudzysłów - „podejrzanych”. Chodźmy.
Stary cmentarz znaleźli po godzinie. Mauzoleum wyglądało tam jak perła wśród sztucznej biżuterii. Blondyn zrobił pochodnię i Łowcy ostrożnie zeszli na dół po krętych, śliskich schodach z granitu. Rodzina zmarłych miała gest. Dotarli do dużego pomieszczenia, na środku którego stały cztery kamienne sarkofagi. Pierwszy i trzeci z nich były otwarte.
- A tamte? – Młodzieniec wskazał dwa pozostałe. – Nie leżą w nich wampiry?
- Nie wiem. I właśnie po to tu jesteśmy.
Mężczyźni z dużym wysiłkiem odsunęli wieko drugiego sarkofagu. W środku leżało ciało kobiety. Obcięta głowa leżała u jej stóp. W stawy i w oczy wbito srebrne gwoździe, a w sercu był złamany osikowy kołek. Ręce i nogi związano srebrnym łańcuchem z małymi ogniwami.
- Nieźle urządził swoją żonkę. – Russell łajdacko uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Serio? – Taki scenariusz nieco zdziwił Connora. – Uważasz, że te wampiry to zrobiły? A nie ludzie? Jacyś Łowcy polujący 400 lat temu?
- No coś ty? W życiu. Żaden Łowca w historii nie był aż tak głupi, żeby zapuszczać się do krypty żyjących wampirów. A poza tym, chciałbyś, aby żona zrzędziła ci przez całą wieczność nad uchem? Gdybym był wampirem, zrobiłbym na pewno to samo.
- Jeśli istnieje życie po śmierci, to nasi koledzy będą mieć teraz ostro przejebane u swoich żon. – Dodał nastolatek. Russell głośno parsknął śmiechem. Jego wyobraźnia płatała mu figle.
- Chodźmy stąd i spalmy to miejsce w cholerę. – Powiedział blondyn. Connor nie słuchał przyjaciela, ponieważ był zajęty przypatrywaniu się arcyciekawej ścianie. – Co ty robisz? – Mężczyzna zmarszczył czoło.
- To nie wszystko…
- Co? O czym ty-
- Ta sala to tylko część pomieszczenia.
- Jak to?
Chłopak podszedł do ściany i uklęknął. Zaprosił gestem dłoni swego towarzysza. Łowca niechętnie wchodził w głąb krypty. Nachylił się.
- Spójrz. Tu jest szczelina. Uniesiona sztuczna ściana rzuca wąski cień na podłogę. – Russell włożył palce pod szparę.
- Faktycznie. Ale dlaczego ona tu jest?
- Zapewne ta ściana jest sekretnymi drzwiami do drugiego pomieszczenia. – Chłopak jako mały dzieciak czytał wiele książek przygodowych.
- To jak je otworzyć? – Niestety blondyn był pozbawiony zdolności abstrakcyjnego myślenia. Chyba, że chodziło o jakieś jego dzikie fantazje. W fantazjowaniu był prawdziwym mistrzem.
- Sekretną klamką. – Connor uśmiechnął się do siebie. Wstał i zaczął obmacywać ścianę. Szukał ruchomej cegły uruchamiającej mechanizm.
– Jest! – Znalazł ją po kilku minutach. Był podekscytowany. Poczuł się jak mały chłopiec pragnący znaleźć skarb i przeżyć wspaniałe przygody jak bohater z jego ulubionej książki. Wyjął cegłę, a ściana poruszyła się ze straszliwym zgrzytem. Ostrożnie weszli do drugiej części pomieszczenia i oświetlili je pochodnią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz