Kolejna misja Łowców polegała na
rozwiązaniu zagadki tajemniczych zniknięć ludzi i zwierząt w małej
prowincjonalnej wiosce położonej na obrzeżach gubernii, która zwała się Rosebelt. Co prawda nie chciało im się jechać
na takie zadupie, ale ostatecznie zgodzili się, gdy podbili stawkę do 1500 rin
na głowę.
Musieli wyjechać o świcie by dotrzeć
tam tego samego dnia. Ze względu na jazdę w czarnej, metalowej puszce w pełni sierpniowego słońca, podróż
nie była zbyt komfortowa. Zanim dojechali do celu, wypocili chyba po dwa
kilogramy.
Od mieszkańców miejscowości dowiedzieli się,
że od kilku miesięcy o pełni księżyca znikają młode dziewczyny. W każdą noc
pełni jedna dziewczyna. Bydło znikało raz na tydzień, drób częściej. Było to
trochę niepokojące, ponieważ tylko silne potwory żywiły się ludźmi. Wiedzieli,
że muszą działać szybko, by nie doszło do kolejnej tragedii. A do kolejnej
pełni zostało tylko kilka dni.
Resztę dnia badali rozmieszczenie
zabudowy miejscowości i szukali dobrych punktów obserwacyjnych. Co prawda tutaj
nie było czego obserwować, a zabudowa nie była aż tak rozbudowana, ale robili
to z czystego przyzwyczajenia. W międzyczasie zastanawiali się, jaki potwór
nęka jej mieszkańców, jednak rozwiązanie tej trudniej zagadki nie chciało
przyjść. Opcji było wiele, ale tych racjonalnych i najmniej niebezpiecznych
prawie wcale. W najlepszym przypadku mogła to być jakaś samica piekielnego
ogara z Szóstego Kręgu, która oszczeniła się, a samiec poszukiwał pożywienia
dla młodych. Bardzo chcieli, aby tak było.
W końcu nastał wieczór, a Łowcy nadal nie
mieli żadnego lokum na te kilka dni. Opóźniali to do ostatnich chwili, ale w
końcu przełamali swoje największe opory i z obrzydzeniem poszli do gospody.
Na samym wejściu ich nosy zostały
zaatakowane przez kakofonię najróżniejszych zapachów. Najmocniej wyczuwalny był
smród niemytych od tygodni ciał i potu. Samo to mogło przyprawiać o mdłości.
Potem wyczuli zapach uryny pomieszany z wonią przypalonej kapusty z grochem i wonią
zepsutej ryby. W powietrzu unosiły się też przyjemne aromaty piwa i tytoniu.
Całość zwieńczała ledwo wyczuwalna nutka ludzkiej krwi. Byli w bardzo wielu
miejscach, ale ta melina była jedną z najgorszych, jakie byli zmuszeni
zwiedzić. Connor o mało nie pożegnał się ze swoim obiadem. Wkroczyli do izby
przedzierając się przez tłumy pijanych chłopów. Russell do tej pory nie zdawał
sobie sprawy z tego, jak dobrze jest wygimnastykowany. Mieli wprawę w tego typu
przeprawach, a to wszystko tylko dzięki Tess. Przed świętami zawsze zabierała
ich na wielkie wyprzedaże, które były organizowane w galeriach handlowych. Co
prawda, sto razy bardziej woleliby teraz sterczeć w dziale z perfumami i
pozwolić pryskać się jakimiś śmierdzidłami przez przyjaciółkę niż być tutaj,
ale 1500 rin nie chodzi piechotą. Jakimś cudem przedarli się przez te dzikie
rozwrzeszczane tłumy i z wielkim trudem dotarli do baru. Za wytartym i
nadgryzionym przez ząb czasu blatem zrobionym z jednej olchowej deski stał
gruby mężczyzna w brudnym fartuchu, który był ubabrany chyba wszystkim co się
dało. Począwszy na sosie, skończywszy na ptasim gównie. Przecież ptasia grypa
nie istnieje. Facet odwrócił się i surowym spojrzeniem obdarzył swoich nowych
klientów.
- Czego? – Przywitał się bardzo
grzecznie.
- Chcieliśmy wynająć dwa pokoje. –
Powiedział Russell.
- Wszystkie są zajęte. – Odburknął i
wrócił do plucia w wyszczerbione kufle i wycierania ich brudną szmatą, która
kiedyś nosiła imię "koszula". Najwyraźniej wierzył, że jego ślina ma
właściwości dezynfekujące.
- Zapłacimy. – Blondyn był
nieugięty.
- Nie mam nic wolnego. – Facet
powoli tracił nerwy. Nie znosił takich upartych osłów ich pokroju.
- Pan nas chyba dobrze nie
zrozumiał. – Powiedział a naciskiem młodszy z nich. – My bardzo chcemy wynająć u
pana dwa pokoje. – Powiedział chłopak mocno akcentując drugie słowo, przy czym
odsłonił kamizelkę i pokazał jeden z pistoletów.
- Aaa… - Grubas spojrzał na gumową
rączkę pistoletu z przejęciem. - To zmienia postać rzeczy. – Gospodarz
wyszczerzył resztki zębów w nieszczerym uśmiechu. – Na jak długo chcą panowie
zostać?
- Na tydzień. Płacimy przy
wymeldowaniu się. – Odpowiedział blondyn.
Gospodarz rozpromienił się na twarzy i
obleśnie uśmiechnął się na wspomnienie pieniędzy, które zarobi po tygodniu
goszczenia tych dwóch obcych w swoim pensjonacie. Connor znów prawie puścił
pawia.
- Trzeba było tak od razu! Za
tydzień jeden pokój będzie kosztował 240 rin. Ale nie byle jaki moi panowie!
Damy wam dwie najlepsze izby, jakie tu mamy! – Wchodził im bez wazeliny.
- Dobrze. Dziękujemy za gościnę. –
Odparł Russell na odczepnego. Trochę męczyła ich uprzejmość tego wieprza.
- A może coś panowie zjedzą? Na pewno
są panowie po podróży zmęczeni, ale przede wszystkim głodni! – Mężczyźni
spojrzeli po sobie i kiwnęli zgodnie głowami. – To chodźmy! – Facet podszedł do
jakiegoś stolika i przegonił biesiadników zasiadających przy nim. Zza paska
fartucha wyjął ścierkę i przetarł stół. Niewiele to pomogło. Resztki strawy i
rozlane piwo zamiast być w jednym miejscu, zostały rozprowadzone po całym
stole. Zaprosił gości. Kiedy mężczyźni rozsiedli się w ławach, zawołał swojego
pachołka i polecił mu zaniesienie bagaży do pokoi klientów. Podał mu klucze do
izb i tupnął na chłopaka, ponaglając go. Mały, chudy rudzielec jak szybko się
pojawił, tak szybko zniknął.
– Na co panowie mają ochotę? –
Spytał mężczyzn, będącymi tutaj "szychami".
- Hm… Może jakieś mię- - zaczął
Russell, jednak jego kolega kopnął go pod blatem, dając mu znak do zmiany
decyzji.
- Zjemy jajecznicę. Z koperkiem. I
pomidorami. – Connor szybko odpowiedział w imieniu swoim i przyjaciela.
- Oczywiście. Zaraz będzie. Chcą
panowie piwo do picia?
- Tak, tylko nierozcieńczone. –
Zastrzegł gospodarza blondyn.
- O-oczywiście. – Facet oddalił się
i poszedł do kuchni przekazać zamówienie.
- Jajecznica? Przecież ty za nią
nieszczególnie przepadasz. – Russell był szczerze zdziwiony reakcją
przyjaciela.
- Lepsze to niż mięso. – Chłopak
tylko ciężko westchnął. – A już na pewno w tym miejscu. Bo raczej wątpię, abyś
dostał tu wołowy lub wieprzowy stek.
- Niby dlaczego?
- Karczmarz może ma krowy i świnie,
ale w swoim domu. I raczej wątpię, aby chciał przeznaczać jakieś na swój biznes.
To jest zapuszczona melina i on dobrze o tym wie, a mięso wołowe lub wieprzowe
jest zbyt cennym towarem, jak na motłoch pokroju jego wykwintnej - zrobił
cudzysłów - klienteli. A poza tym, widziałeś tu bezdomne psy albo koty?
- Nie. Zaraz… Ty chyba nie myślisz,
że… - Chłopak tylko wymownie spojrzał na przyjaciela. Jego wzrok mówił: „A jak
myślisz?”. – Dzięki, że mnie ubiegłeś.
Na swoją kolację czekali jakieś 10
minut. To, co przyniósł karczmarz trochę przypominało jajecznicę. Na pewno nie
taką, jaką robił Connor, jednakże byli zbyt głodni, by odmówić. Po zjedzeniu
obrzydliwie cuchnącej i jeszcze gorzej smakującej papki z kilkoma kromkami
czerstwego chleba udali się na górę do swoich pokoi. Znajdowały się na
poddaszu. Były dwa na całym piętrze. W każdej z izb stało duże łóżko, które
było zasłane pościelą nijakiego koloru, komoda i szafa na ubrania oraz stolik i
dwa fotele. Obydwa pokoje miały balkon. Kiedy Connor położył się na łóżku,
czekał na zaciekły atak wesz i pluskiew, jednak, ku jego zadowoleniu, nie
doczekał się. Gospodarz się postarał. Nawet wygotował pościel. Istne
apartamenty dla V.I.P.-ów. Oczywiście na łazienkę nie mieli co liczyć. Położyli
się w czystej pościeli cali lepiąc się od brudu.
Do sierpniowej pełni zostało kilka
dni. Postanowili spędzać je na dole w karczmie. Co prawda rano nie było ruchu,
bo trwały żniwa, ale wieczorem było całkiem ciekawie. Uwielbiali słuchać kłótni
sepleniących się i pijanych chłopów, podszczypywać tyłki pracujących dziewek i
śpiewać wraz z urżniętym w trzy dupy pianistą jakieś świńskie przyśpiewki,
które wygrywał na rozstrojonym instrumencie. Czasami rozdzielali bijących się
mężczyzn. W ramach treningu siłowego. Powstrzymanie 120 kilogramowego pijanego
czołgu było nie lada wyzwaniem dla każdego z nich.
W końcu nastała pierwsza noc pełni.
Łowcy przygotowali się do polowania, jak zawsze, perfekcyjnie. Connor
przewiesił na biodrach ładownice z magazynkami, które były naładowane solidnymi
nabojami z utwardzanymi rdzeniami wykonanymi ze srebra. W kaburach miał Szerszenia
i Skorpiona - swoje niezawodne pistolety robione na zamówienie, które pucował
przez dwie godziny. Russellowi zdawało się, że chłopak bardziej dba o swoją
broń niż o kobiety, z którymi sypiał. I bardzo dobrze. Do kieszeni płaszcza
włożył latarkę z białym światłem. Do paska przypiął zwój liny zakończonej
hakiem. Chłopak do łowów przygotowywał się bardzo długo. Prócz sprzętu,
najważniejsze było nastawienie psychiczne. Powtarzał sobie, że pójdzie szybko i
łatwo, że zaraz wróci i położy się spać, ewentualnie zerżnie przez snem jakąś
chłopkę. Takie myśli zawsze go uspokajały.
Przed polowaniem Russell zachowywał
się zupełnie inaczej. Tylko jego karabin został porządnie wyczyszczony. W końcu
broń to podstawa. Na to polowanie przykręcił do niego lunetę. Wolał być
przygotowany. Do swojej ładownicy włożył standardowe naboje. Nie potrzebował
lepszych. Do paska przywiązał linę z hakiem. On, w przeciwieństwie do Connora,
nie musiał się nastrajać na walkę. Mógł zabijać zawsze i wszędzie. Nie bał się
śmierci. W swoim życiu widział bardzo wiele. Zamiast nastawiać się psychicznie,
wolał zapalić sobie jednego albo dwa papierosy. To go uspokajało.
Przygotowani do starcia z wielką niewiadomą,
wyszli z gospody i udali się na swoje pozycje. Connor rozgościł się na dachu
jedynego murowanego budynku w tej miejscowości, a Russell zadowolił się
miejscem na wieży kościółka. Była dużo wyższa niż kamienica, dzięki czemu miał lepszy widok
na całą wieś. W końcu blondyn był obserwatorem i egzekutorem, a jego przyjaciel
przynętą i pierwszym ogniem. Obaj cierpliwie czekali na rozwój wydarzeń.
W pewnym momencie Russell nadał
latarką sygnał.
- W twoją stronę lecą dwa duże nietoperze. Uważaj na nie.
Po kilkunastu sekundach od nadania
sygnału stworzenia przeleciały tuż obok młodego Łowcy. Nie usłyszały go.
Chłopak bacznie je obserwował. Nadał sygnał:
- Mam je.
Latające ssaki wleciały między domy
znajdujące się na skraju wsi. Po kilku minutach z ciemności panującej w tamtym
rejonie wyłonili się dwaj mężczyźni. Wyglądali jakby urwali się z planu filmu historycznego.
Ubrani w ciemne kubraki i bufiaste spodnie zlewali się z otoczeniem. Gdyby nie
ich bogato zdobione palce, chłopak szybko straciłby podejrzanych z oczu. Ich srogie
twarze były bardzo majestatyczne. Surowe złote i czerwone oczy ogarniały
wszystko dookoła. Zdawały się penetrować ciemności i przeszywać je na wskroś. Szerszeń myślał, że wpadnie w histerię. Szybko opamiętał się i nadał
przyjacielowi sygnał.
- Bądź w gotowości.
Zjechał po linie przywiązanej do dachu i
ruszył w kierunku tajemniczych przybyszów. Bardzo przy tym hałasował. Stanął
naprzeciwko mężczyzn i wyzywająco patrzył im prosto w oczy. Wiedział, że zaraz
przypuszczą na niego atak. Wampiry, niewiele myśląc, rzuciły się na młodzieńca.
Chłopak momentalnie odwrócił się i ruszył ku kościołowi. Rozumni byli szybcy,
ale Łowca był jeszcze szybszy. Wybiegł na plac i schował się w cieniu
kościółka. Nie musiał długo czekać na potwory.
- Gdzie on jest? – Zapytał jeden z
nich.
- Nie wiem. Szukaj. Taki kąsek nie
może nam ot tak - pstryknął palcami - uciec.
Kiedy wampiry przeszły obok kryjówki
Łowcy, Connor wyskoczył z niej i złapał jednego z mężczyzn uniemożliwiając mu
ruch. Z lewej kabury wyjął pistolet i przytknął go do głowy Rozumnego. Chłopak
zrobił z zakładnikiem kilka kroków do przodu. Oba potwory były w ciężkim szoku.
Właśnie zostały oszukane przez jakiegoś nędznego śmiertelnika.
- Stój, bo go zabiję. – Łowca
oznajmił zimnym, stanowczym tonem.
- Nic mu nie rób. Nic ci nie zrobił.
– Drugi wampir starał się polepszyć sytuację swego zniewolonego towarzysza.
Niewiele to dało.
- O tym, czy coś mu zrobię, czy nie,
ja zdecyduję. – Ton śmiertelnika był jeszcze bardziej stanowczy. Chłopak
wewnątrz czuł ogromne podniecenie. Właśnie groził wampirowi. Czuł się jak jego
pan i władca. Musiał trzymać swoje emocje na wodzy.
- Czego od nas chcesz? – Zapytał
drugi Rozumny. Starał się nie okazywać strachu. Nie wychodziło mu to. Connora
strasznie to nakręcało.
- Puszczaj mnie. – Zniewolony wampir
próbował wyrwać się z uścisku śmierci. Łowca szybko złapał i szarpnął go
brutalnie za jego białe włosy.
- Zamknij mordę, bo odstrzelę ci ten
twój wyszczekany pysk! – Warknął na niego przez zęby. – Gdzie jest wasza
krypta? – Zapytał towarzysza zakładnika już nieco spokojniejszym tonem.
- Nigdy się tego nie dowiesz. – Odparł z szyderczym uśmieszkiem na twarzy.
Mieli pecha, bo natknęli się na
człowieka nie wykazującego się dużą cierpliwością. Strzelił w lewe udo swojego
zakładnika. Srebro z rdzenia paliło Rozumnego żywym ogniem. Zawył z bólu.
- Powiedz mu! – Ranny wampir
krzyknął na swojego towarzysza. W jego pełnym bólu głosie można było usłyszeć
przerażenie.
- Tą ranę można wyleczyć. – Chłopak
powiedział to tak, jakby nic się nie wydarzyło. – Lepiej powiedz gdzie to jest.
- Nie… Nie mogę… Nie powiem ci! –
Głos potwora był przesączony strachem i paniką.
Cierpliwość Łowcy osiągnęła swój
limit. W drugie udo potwora wystrzelił trzy naboje. Nie żałował sobie. Rozumny
wył z bólu tak, jakby obdzierano go ze skóry i przypalano żywym ogniem.
- Twój koleżka pomalutku się
wykrwawia, przez co niedługo zdechnie w straszliwych męczarniach albo zemdleje
od bólu sprawianego przez wtapiające się w jego skórę, mięśnie i kości srebro.
A wtedy będziesz mu mógł jedynie skręcić kark, by skrócić jego męki, bo w tych
warunkach gówno zrobisz. Radzę ci się pospieszyć. A Jeśli będziesz grzecznym
chłopcem, to może… puszczę was wolno.
Krwiopijca pękł. Nie mógł dłużej
patrzeć, jak jego brat jest torturowany przez tego rzeźnika.
- Na wschód za miastem jest stary,
opuszczony cmentarz. Prócz naszego mauzoleum, nie ma tam żadnych kamiennych
grobów. Znajdziesz je bez trudu.
- Dzięki. – Brunet uśmiechnął się
łajdacko i popchnął swojego zakładnika w stronę jego towarzysza, po czym oddał
dwa strzały ze swojej broni, które trafiły w tył głowy rannego potwora. Żywy
wampir był w szoku. W furii rzucił się na człowieka. Zanim zrobił dwa kroki,
leżał martwy z niemałą dziurą w głowie, którą zrobił nabój snajpera. Po
krótkiej chwili Russell był na dole. Obaj przybili sobie piątkę.
- Niezła akcja. – Blondyn pochwalił
przyjaciela.
- Dzięki. Czeka nas tej nocy mała
wycieczka.
- Dokąd?
- Za miasto. Jest tam jakiś
opuszczony cmentarz, gdzie mają... mieli swoje legowisko.
- Skąd wiesz?
- Z wiarygodnego źródła. – Szerszeń wskazał głową dwa trupy.
- Heh, ty i te twoje metody
przesłuchiwania – pokazał cudzysłów - „podejrzanych”. Chodźmy.
Stary cmentarz znaleźli po godzinie.
Mauzoleum wyglądało tam jak perła wśród sztucznej biżuterii. Blondyn zrobił
pochodnię i Łowcy ostrożnie zeszli na dół po krętych, śliskich schodach z
granitu. Rodzina zmarłych miała gest. Dotarli do dużego pomieszczenia, na
środku którego stały cztery kamienne sarkofagi. Pierwszy i trzeci z nich były
otwarte.
- A tamte? – Młodzieniec wskazał
dwa pozostałe. – Nie leżą w nich wampiry?
- Nie wiem. I właśnie po to tu
jesteśmy.
Mężczyźni z dużym wysiłkiem odsunęli
wieko drugiego sarkofagu. W środku leżało ciało kobiety. Obcięta głowa leżała u
jej stóp. W stawy i w oczy wbito srebrne gwoździe, a w sercu był złamany
osikowy kołek. Ręce i nogi związano srebrnym łańcuchem z małymi ogniwami.
- Nieźle urządził swoją żonkę. –
Russell łajdacko uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Serio? – Taki scenariusz nieco
zdziwił Connora. – Uważasz, że te wampiry to zrobiły? A nie ludzie? Jacyś Łowcy
polujący 400 lat temu?
- No coś ty? W życiu. Żaden Łowca w
historii nie był aż tak głupi, żeby zapuszczać się do krypty żyjących wampirów.
A poza tym, chciałbyś, aby żona zrzędziła ci przez całą wieczność nad uchem?
Gdybym był wampirem, zrobiłbym na pewno to samo.
- Jeśli istnieje życie po śmierci,
to nasi koledzy będą mieć teraz ostro przejebane u swoich żon. – Dodał nastolatek. Russell głośno
parsknął śmiechem. Jego wyobraźnia płatała mu figle.
- Chodźmy stąd i spalmy to miejsce w
cholerę. – Powiedział blondyn. Connor nie słuchał przyjaciela, ponieważ był
zajęty przypatrywaniu się arcyciekawej ścianie. – Co ty robisz? – Mężczyzna
zmarszczył czoło.
- To nie wszystko…
- Co? O czym ty-
- Ta sala to tylko część
pomieszczenia.
- Jak to?
Chłopak podszedł do ściany i
uklęknął. Zaprosił gestem dłoni swego towarzysza. Łowca niechętnie wchodził w
głąb krypty. Nachylił się.
- Spójrz. Tu jest szczelina.
Uniesiona sztuczna ściana rzuca wąski cień na podłogę. – Russell włożył palce
pod szparę.
- Faktycznie. Ale dlaczego ona tu
jest?
- Zapewne ta ściana jest sekretnymi
drzwiami do drugiego pomieszczenia. – Chłopak jako mały dzieciak czytał wiele
książek przygodowych.
- To jak je otworzyć? – Niestety
blondyn był pozbawiony zdolności abstrakcyjnego myślenia. Chyba, że chodziło o
jakieś jego dzikie fantazje. W fantazjowaniu był prawdziwym mistrzem.
- Sekretną klamką. – Connor
uśmiechnął się do siebie. Wstał i zaczął obmacywać ścianę. Szukał ruchomej
cegły uruchamiającej mechanizm.
– Jest! – Znalazł ją po kilku minutach.
Był podekscytowany. Poczuł się jak mały chłopiec pragnący znaleźć skarb i
przeżyć wspaniałe przygody jak bohater z jego ulubionej książki. Wyjął cegłę, a
ściana poruszyła się ze straszliwym zgrzytem. Ostrożnie weszli do drugiej
części pomieszczenia i oświetlili je pochodnią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz