niedziela, 13 października 2013

Misja za miastem

Łowcy poczuli się jak w domu dopiero, gdy dostali pierwsze poważne zlecenie. Byli podekscytowani ale zbytnio tego nie okazywali.
- To stosunkowo prosta sprawa. - Oznajmił Adam i poprawił okulary na nosie. Podał im dwa foldery z aktami. – Najprawdopodobniej jest tam gniazdo, które musicie unieszkodliwić. Inaczej nie potrafimy wyjaśnić masowych zaginięć ludzi w mieście Magoma na południu guberni Sorix. Jeżeli się pospieszycie to uratujecie porwanych.
- Znowu gniazdo? – Westchnął Connor, który pokładał się na biurku i leniwie przekręcał kartki. Co prawda było to dopiero pierwsze gniazdo, jakie mieli zniszczyć, ale jemu było wszystko jedno, gdzie musiał je niszczyć. – Jak mus to mus. Zbieraj się, stary. – Klepnął blondyna w ramię i wstał.
- Idę, smarkaczu. Ile dostaniemy?
- Czterysta rin na głowę.
- Czterysta? Trochę mało…
Redfield spiorunował go wzrokiem przypominając mu o ich niedawnym, łatwym zarobku. Russell uśmiechnął się i wyszedł za swoim przyjacielem.
Wrócili do swojego mieszkania i poczynili przygotowania do podróży. Spakowali najpotrzebniejsze ubrania, naboje i broń. Klucze dali Sophie, aby od czasu do czasu zajrzała do ich nory. Obaj, pełni werwy, udali się na dworzec. Od Magomy dzieliło ich kilka godzin jazdy pociągiem. Całe szczęście kolej miała dość rozległą siatkę i można było dostać się nią do ważniejszych ośrodków miejskich w całym kraju. Ponadto gubernia Sorix troszczyła się o swoich pasażerów i na głównych połączeniach między miastami były co najmniej dwa tory kolejowe, co ułatwiało transport nie tylko ludzki, ale także surowców, takich jak węgiel, który był podstawowym surowcem umożliwiającym rozwój gospodarki. To on był głównym napędem elektrowni oraz maszyn parowych. To czarne złoto Yeni.
Łowcy mieli takie szczęście, że dotarli do miasta w czasie trwania jarmarku. Co prawda zlewali się z tłumem, ale w żadnej karczmie nie było wolnych kwater, a w całym mieście panował nieopisany chaos. Magoma słynęła z hucznych targów, ale nikt nie spodziewałby się, że comiesięczny jarmark ściągnie tu tak wielu ludzi. I to stanowiło kolejne utrudnienie. Im więcej motłochu, tym więcej ofiar. A to utrudniało misję w znacznym stopniu.
Przede wszystkim mężczyźni musieli znaleźć sobie jakieś kilkudniowe lokum. Tą sprawą perfekcyjnie zajął się Connor.
- Złodziej! Łapać mi tego drania! – Wrzasnęła jedna ze sprzedawczyń biżuterii, która dopiero co wystawiała towar.
- Masz. – Brunet wręczył swojemu partnerowi walizkę i puścił się pędem za złoczyńcą
- Ej! Gdzie ty…
Russell pokręcił głową i podszedł do sprzedawczyni.
- Co konkretnie ukradł?
- Złoty naszyjnik z rubinami. Musiał zauważyć jak wsadzam go do kuferka… - Jej oczy zaszkliły się i zaczęła łkać. – On był dla ważnej klientki. Johan mi tego nie wybaczy!
Szerszeń w tłumie wypatrzył uciekającą postać i zaczął ją gonić. Niestety, złodziej znał miasto dużo lepiej niż Łowca, co umożliwiło mu poruszanie się po bocznych uliczkach i unikanie potencjalnych przeszkód. Za to Connor nadrabiał szybkością. Do tej pory jest znany jako najszybszy Łowca w historii. Postać co chwila znikała i pojawiała się w zaułkach, drażniąc chłopaka. Zauważył, że biegną w kółko, więc postanowił pobiec inną trasą i przeciąć ściganemu drogę. Złodziej wypadł na mały placyk i, pewny, ze nic mu nie grozi, został ściągnięty na ziemię i obezwładniony. Kuferek potoczył się pod ścianę. Pojmany wiercił się, ale to Łowca był silniejszy. Postać wydała mu się wątła i chuda. Zerwał czarny kaptur z głowy jeńca i ukazała mu się szczupła twarz młodej dziewczyny. Na oko mogła mieć czternaście lat.
- Ty skurwielu… - Wycedziła i spojrzała na chłopaka nienawistnym wzrokiem.
- Nieładnie to tak przeklinać, młoda damo. – Powiedział spokojnie. – Tak samo, jak nieładnie jest kraść.
- Pierdol się, sukinsynu! Przez ciebie nie będziemy mieli co jeść!
- Kto?
- Ja i moje rodzeństwo… A zresztą, co cię to obchodzi!
Connor rozejrzał się. Kilku gapiów obserwowało całe zajście. Schylił się i wyszeptał jej na ucho.
- Udowodnij mi, że jesteś dobrą aktorką, a sowicie cię wynagrodzę. Po zachodzie słońca pod dworcem. A póki co, szarp się.
Dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć, więc zrobiła to, co jej polecono. Poczuła, że nie jest tak bardzo zniewolona, jak na początku. Wierciła się, szarpała, miotała obelżywe przekleństwa. Gdy zauważyli kątem oka straż miejską, ugryzła Connora i uciekła. Chłopak zaklął i podniósł kuferek.
- Co tu zaszło? – Spytał dowódca patrolu.
- Nic. Złapałem dziewczynę na kradzieży, ale mi uciekła.
- Te przeklęte szczeniaki. Nic ci nie zrobiła, panie?
- Ugryzła, ale to nic poważnego. Dziękuję za troskę.
- Będziemy musieli ją znaleźć. Pamiętasz panie, jak wyglądała?
- Mniej więcej czternaście lat, chuda, czarne, długie włosy.
Dowódca w podeszłym wieku zmrużył oczy.
- Wiesz pan, że tak wygląda większość czternastolatek w tym mieście?
- Przykro mi, niestety nic więcej nie pamiętam. A tymczasem muszę wracać. Żegnam panów.
Odwrócił się i oddalił pozwalając strażnikom na dokładne przyjrzenie się sobie. Domyślili się, że jest wyzwolicielem, jednakże nie chcieli go o nic pytać, ponieważ uważali to za nietakt wobec kogoś postawionego wyżej. Zostawili młodzieńca w spokoju oraz sprawę kradzieży, skoro została już udaremniona.
- I gdzie żeś ty był?! – Zapytał Russell, kiedy brudny i poturbowany Connor wrócił do centrum.
Brunet rzucił mu kuferek i wsadził ręce do kieszeni. Wniebowzięta kobieta otworzyła go naprędce i, stwierdziwszy, ze wszystko jest na miejscu, przytuliła mężczyzn w przypływie euforii.
- Jak ja się wam odwdzięczę, panowie?
Spojrzeli na siebie i już znali odpowiedź.
- Noclegiem.
Kobieta nie widziała przeciwwskazań i z miłą chęcią przywitała ich w swoich nieskromnych progach. Jej mąż był jubilerem, więc niczego im nie brakowało. Goście dostali dwa oddzielne pokoje, zostali porządnie nakarmieni, nastawiono im kąpiel. Oczywiście młoda córka właścicieli była na każde ich zawołanie.
Connor o zachodzie słońca wyszedł z domu i udał się na dworzec. Znalazł dziewczynę bez problemu. Miałą zaciągnięty kaptur na głowę, ale była zbyt charakterystyczna by jej nie poznać. Siedziała samotnie na końcu peronu z podciągniętymi kolanami pod brodę i wpatrywała się w tory. Młodzieniec podszedł do niej i przywitał się. Podniosła zmęczony wzrok, w którym ukrywała się iskra nadziei. Chłopak wyjął z kieszeni sękaty mieszek z pieniędzmi i rzucił jej. Złapała go jedną ręką.
- Twoje honorarium. Niezła szopka. Kupiłbym to, gdybym patrzył z boku.
- Dlaczego? – Spytała, schowawszy mieszek za pazuchę. – Przecież jestem nic niewartym śmieciem…
- Wcale nie. – Usiadł obok niej i położył rękę na ramieniu. - Gdybyś chciała to mogłabyś wykorzystać swój talent.
- Niby jaki?
- Jesteś bardzo szybka. Mogłabyś zostać gońcem. A gdybyś się postarała to może dostałabyś się do Sorix.
-  Łatwo ci mówić, panie, bo pewnie masz żonę, dom, rodzinę i dobrze zarabiasz. A ja i piątka rodzeństwa żyjemy na ulicy bo matka chora, a ojciec pijak. I co tu począć, panie?
- Mylisz się. Nie mam niczego, co wymieniłaś. Mój los jest tak samo niepewny jak twój. Ale pomimo to staram się żyć pełnią szczęścia. Dlatego postaraj się zmienić swoje życie. Postaraj się nawet nie dla siebie, ale dla swoich najbliższych. – Wstał i uśmiechnął się. – Jak ci na imię?
- Verdalie.
- Dziękuję ci, Verdalie. Dawno tak dobrze się nie bawiłem. Żegnaj.
- Czekaj! Dlaczego? Dlaczego mi pomogłeś, panie?
- Bo jesteś taka jak ja. – Odpowiedział jej zwracając ku niej tylko głowę. Znów uśmiechnął się i odszedł.
Umówił się z Russellem pod ratuszem. Niczego mu nie wyjaśniając, ruszył do karczmy pełnej ludzi. Tam od miejscowych dowiedzieli się, że ostatnimi ludzie tracą swoje majątki oraz zwierzęta w niewyjaśniony sposób. Zginęło naprawdę dużo błyskotek i srebra oraz kilkanaście psów, sześć kotów, nawet papużka sprowadzana z Hitańskich dżungli. Ponadto zaginęło trzech mężczyzn. Najwięcej tych incydentów miało miejsce na wschodzie, dlatego tam postanowili rozpocząć poszukiwania.
W nocy wypożyczyli dwa konie i pojechali do lasu. Russell nie najlepiej radził sobie ze zwierzęciem, więc Connor musiał pomóc mu osiodłać wierzchowca oraz pokazać, jak na nim jeździć. Młodzieńcowi nie przychodziło to z większym trudem.
- Gdzie ty się nauczyłeś jeździć konno? – Spytał Skorpion, gdy byli w drodze.
Brunet wzruszył ramionami.
- Nie pamiętam. Czuję, jakbym zawsze umiał.
- Tak jak zawsze umiałeś grać na skrzypcach? – Spytał z drwiną.
- Chłopak gwałtownie obejrzał się.
- Skąd wiesz?
- Sąsiadka mi mówiła a poza tym słyszałem, jak grałeś. To mi coś przypominało…
- Na pewno nic. Jedźmy dalej.
Connor ponaglił swojego konia i zatrzymał dopiero pod ścianą bagnistego lasu. Uwiązali zwierzęta i weszli w głąb, pieszo. Russell użył odrobiny wabiku, a potwory pojawiły się błyskawicznie. Cztery latające, o wężowym kształcie bestie, jak szybko się pojawiły, tak szybko zniknęły. Starczyły cztery celne strzały w wybrzuszenie na głowie wielkości orzecha włoskiego między długimi czułkami aby pozbawić ich życia.
Po chwili pojawiły się kumkające potwory o kształtach bardziej zbliżonych do grubych psów niż żab najeżone długimi kolcami. Miały wielkie pyski, a w nich uwięzione długie języki z wypustką służącą do rozmnażania pasożytniczego. Czekały tylko na ofiarę, w której mogą umieścić swoje jaja. I dwie takie właśnie się pojawiły. Te dwa osobniki były dojrzałe płciowo i chyba tej nocy zmierzały przedłużyć gatunek Sześciokręgowych Kolkast.
Łowcom cudem udało się uniknąć zainfekowania. Unikali jęzorów jak ognia, przy czym starali się zabić potwory. Nagle przy dwóch Kolkastach pojawiły się ich sługusy – Trzeciokręgowe Szabrownice oraz Czwartokręgowi Jaszczuroludzie. To one stały za kradzieżami kosztowności i zaginięciami zwierząt. Sześciu Jaszczuroludzi było wyposażonych w prymitywną broń. Prowizoryczne proce, pałki, kamienie. Najmniejszym problemem były latające Szabrownice – nimi zająć się Connor. Drugi Łowca od razu ruszył na Kolkasy nie patyczkując się z jaszczurami. Najpierw jedna prawie rozwaliła mu swoją wypustką głowę, potem druga niemalże zgniotła. Pierwsza Kolkasta ginęła wraz z ostatnią Szabrownicą. Pierwsza część starcia nie trwałą zbyt długo. Druga uciekła, zostawiając Łowcom do zabawy Jaszczuroludzi. Zielonoskóre stwory od razu rzuciły się na Szerszenia. Skrywając się za drzewami, dwie z nich dopadły chłopaka i oblepiły go swoimi pokrytymi śluzem łapami. Jednego z nich odtrącił, ale drugiemu udało się go podrapać. Chłopak uderzył potwora głową w jego czoło, co sprawiło zamroczenie Czwartokręgowca. Sprzedał mu solidnego kopniaka butem z metalowym noskiem i zmiażdżył mu głowę. Większej różnicy nie sprawiało mu, czy płyn mózgowo-rdzeniowy oraz krew ochlapią mu twarz, ponieważ już i tak był cały w ślizie. Z drugim poszło nieco łatwiej. Przeładował pistolety i wpakował w ostatniego dziesięć naboi pomimo, ze przy szóstym strzale zostało z niego nie więcej niż nogi i podbrzusze.
Blondyn podszedł Kolkastę bardzo sprytnie. Odwrócił jej uwagę, psikając pobliskie drzewo wabikiem. Gdy stwór odwrócił się, by zlokalizować źródło przyjemnego zapachu, Łowca wspiął się po jej grzbiecie i ulokował między kolcami grzbietowymi. Dźgnął Sześcoikregowca nożem i zmusił do ucieczki. Chciała go zrzucić, ale nie pozwolił sobie na upadek. Na grzbiecie kolczastego potwora udał się do jej domu – gniazda, którego tak szukał.
Było bardzo duże. W zasadzie to były trzy połączone ze sobą błotem gniazda trzech gatunków potworów symbiotycznych. Wielka lepianka pośrodku i dwie poboczne. W środku na pewno czekały posiłki. Russell podczas miłej przejażdżki chwycił się jednej z gałęzi i wylądował miękko na jednym z mijanych drzewie, pozwalając Kolkaście ujść z życiem. Rozejrzał się i zagwizdał w nadziei, ze jego partner usłyszy wezwanie. Gdy nie otrzymał odpowiedzi, nadał sygnał lampką ryzykując namierzenie przez potwory.
Brunet odnalazł się szybko. Skorpion zwinnie zszedł na niższe partie wysokiej sosny i zeskoczył z najniższej gałęzi , wykonując w powietrzu salto. Wylądował przed kumplem i udali się do ogromnego gniazda. Bezszelestnie weszli do środka i cicho wykańczali kolejne stwory. Po kilku kwadransach chodzenia licznymi korytarzami, dotarli do głównej pieczary, gdzie zebrano bogactwa oraz ludzi. Trzech mężczyzn podwieszonych pod sufitem wyglądali jakby spali lub trwali w głębokim letargu. Kolkasta lizała swoją ranę w kącie jamy. Obaj Łowcy wykończyli ją. Następnie musieli znaleźć jakiś sposób, by ściągnąć cywili na ziemię. Po krótkim czasie okazało się to być niepotrzebne. Byli niemalże martwi, a jaja zostały n nich złożone już jakiś czas temu. Łowcy źle z początku ocenili sytuację i przepłacili za to życiem trzech ludzi. Umrą w momencie wyklucia się poczwarek a ich ciał staną się pożywką. Dlatego Connor okazał im łaskę i wybawił z tej męki strzelając każdemu w głowę. Z ich ust wypłynęły poczwarki, które Russell zmiażdżył obcasem.
Gdy wydostali się z gniazda, blondyn zmówił za ofiary modlitwę, a Connor wziął się za podkładanie ognia.
Ugasiwszy trwający godzinę pożar oddalili się w milczeniu i odnaleźli konie. Powoli wrócili do swoich gospodarzy i wycieńczeli usnęli natychmiastowo.
Kolejnego dnia swojej misji znaleźli rodziny ofiar i powiadomili o tragedii. Wyjechali jeszcze tego samego dnia.
- Że co proszę?! – Wrzasnął Adam, kiedy Connor postawił mu warunki. – Dlaczego mam ci prać płaszcz?!
- Bo nie powiedziałeś, że będą tam Jaszczuroludzie i to przez ciebie go pobrudziłem. – Wcisnął mu swój uniform. – I dlatego to ty go upierzesz. Żegnam.
Wyszedł zostawiając zbaraniałego szefa samego sobie. Russell uśmiechnął się, odebrał zapłatę i poszedł w ślady kolegi.
- I tak to jest mieć rozpieszczonych Łowców w swojej filii. – Redfield westchnął i włożył płaszcz do jutowego worka. Czekał go pracowity wieczór. Kolejny już załatwiony przez Archeńczyków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz