Łowcy poczuli się jak w domu dopiero, gdy
dostali pierwsze poważne zlecenie. Byli podekscytowani ale zbytnio tego nie
okazywali.
- To stosunkowo prosta sprawa. - Oznajmił
Adam i poprawił okulary na nosie. Podał im dwa foldery z aktami. –
Najprawdopodobniej jest tam gniazdo, które musicie unieszkodliwić. Inaczej nie
potrafimy wyjaśnić masowych zaginięć ludzi w mieście Magoma na południu guberni
Sorix. Jeżeli się pospieszycie to uratujecie porwanych.
- Znowu gniazdo? – Westchnął Connor,
który
pokładał się na biurku i leniwie przekręcał kartki. Co prawda było to
dopiero pierwsze gniazdo, jakie mieli zniszczyć, ale jemu było wszystko
jedno, gdzie musiał je niszczyć. – Jak mus to mus. Zbieraj
się, stary. – Klepnął blondyna w ramię i wstał.
- Idę, smarkaczu. Ile dostaniemy?
- Czterysta rin na głowę.
- Czterysta? Trochę mało…
Redfield spiorunował go wzrokiem
przypominając mu o ich niedawnym, łatwym zarobku. Russell uśmiechnął się i
wyszedł za swoim przyjacielem.
Wrócili do swojego mieszkania i poczynili
przygotowania do podróży. Spakowali najpotrzebniejsze ubrania, naboje i broń.
Klucze dali Sophie, aby od czasu do czasu zajrzała do ich nory. Obaj, pełni
werwy, udali się na dworzec. Od Magomy dzieliło ich kilka godzin jazdy
pociągiem. Całe szczęście kolej miała dość rozległą siatkę i można było dostać
się nią do ważniejszych ośrodków miejskich w całym kraju. Ponadto gubernia
Sorix troszczyła się o swoich pasażerów i na głównych połączeniach między
miastami były co najmniej dwa tory kolejowe, co ułatwiało transport nie tylko
ludzki, ale także surowców, takich jak węgiel, który był podstawowym surowcem
umożliwiającym rozwój gospodarki. To on był głównym napędem elektrowni oraz
maszyn parowych. To czarne złoto Yeni.
Łowcy mieli takie szczęście, że dotarli do
miasta w czasie trwania jarmarku. Co prawda zlewali się z tłumem, ale w żadnej
karczmie nie było wolnych kwater, a w całym mieście panował nieopisany chaos.
Magoma słynęła z hucznych targów, ale nikt nie spodziewałby się, że
comiesięczny jarmark ściągnie tu tak wielu ludzi. I to stanowiło kolejne
utrudnienie. Im więcej motłochu, tym więcej ofiar. A to utrudniało misję w
znacznym stopniu.
Przede wszystkim mężczyźni musieli znaleźć
sobie jakieś kilkudniowe lokum. Tą sprawą perfekcyjnie zajął się Connor.
- Złodziej! Łapać mi tego drania! – Wrzasnęła
jedna ze sprzedawczyń biżuterii, która dopiero co wystawiała towar.
- Masz. – Brunet wręczył swojemu partnerowi
walizkę i puścił się pędem za złoczyńcą
- Ej! Gdzie ty…
Russell pokręcił głową i podszedł do
sprzedawczyni.
- Co konkretnie ukradł?
- Złoty naszyjnik z rubinami. Musiał zauważyć
jak wsadzam go do kuferka… - Jej oczy zaszkliły się i zaczęła łkać. – On był
dla ważnej klientki. Johan mi tego nie wybaczy!
Szerszeń w tłumie wypatrzył uciekającą postać
i zaczął ją gonić. Niestety, złodziej znał miasto dużo lepiej niż Łowca, co
umożliwiło mu poruszanie się po bocznych uliczkach i unikanie potencjalnych
przeszkód. Za to Connor nadrabiał szybkością. Do tej pory jest znany jako najszybszy
Łowca w historii. Postać co chwila znikała i pojawiała się w zaułkach, drażniąc
chłopaka. Zauważył, że biegną w kółko, więc postanowił pobiec inną trasą i
przeciąć ściganemu drogę. Złodziej wypadł na mały placyk i, pewny, ze nic mu
nie grozi, został ściągnięty na ziemię i obezwładniony. Kuferek potoczył się
pod ścianę. Pojmany wiercił się, ale to Łowca był silniejszy. Postać wydała mu
się wątła i chuda. Zerwał czarny kaptur z głowy jeńca i ukazała mu się szczupła
twarz młodej dziewczyny. Na oko mogła mieć czternaście lat.
- Ty skurwielu… - Wycedziła i spojrzała na
chłopaka nienawistnym wzrokiem.
- Nieładnie to tak przeklinać, młoda damo. –
Powiedział spokojnie. – Tak samo, jak nieładnie jest kraść.
- Pierdol się, sukinsynu! Przez ciebie nie
będziemy mieli co jeść!
- Kto?
- Ja i moje rodzeństwo… A zresztą, co cię to
obchodzi!
Connor rozejrzał się. Kilku gapiów
obserwowało całe zajście. Schylił się i wyszeptał jej na ucho.
- Udowodnij mi, że jesteś dobrą aktorką, a
sowicie cię wynagrodzę. Po zachodzie słońca pod dworcem. A póki co, szarp się.
Dziewczyna nie wiedziała co odpowiedzieć,
więc zrobiła to, co jej polecono. Poczuła, że nie jest tak bardzo zniewolona,
jak na początku. Wierciła się, szarpała, miotała obelżywe przekleństwa. Gdy
zauważyli kątem oka straż miejską, ugryzła Connora i uciekła. Chłopak zaklął i
podniósł kuferek.
- Co tu zaszło? – Spytał dowódca patrolu.
- Nic. Złapałem dziewczynę na kradzieży, ale
mi uciekła.
- Te przeklęte szczeniaki. Nic ci nie zrobiła,
panie?
- Ugryzła, ale to nic poważnego. Dziękuję za
troskę.
- Będziemy musieli ją znaleźć. Pamiętasz panie,
jak wyglądała?
- Mniej więcej czternaście lat, chuda,
czarne, długie włosy.
Dowódca w podeszłym wieku zmrużył oczy.
- Wiesz pan, że tak wygląda większość
czternastolatek w tym mieście?
- Przykro mi, niestety nic więcej nie
pamiętam. A tymczasem muszę wracać. Żegnam panów.
Odwrócił się i oddalił pozwalając strażnikom
na dokładne przyjrzenie się sobie. Domyślili się, że jest wyzwolicielem,
jednakże nie chcieli go o nic pytać, ponieważ uważali to za nietakt wobec kogoś
postawionego wyżej. Zostawili młodzieńca w spokoju oraz sprawę kradzieży, skoro
została już udaremniona.
- I gdzie żeś ty był?! – Zapytał Russell,
kiedy brudny i poturbowany Connor wrócił do centrum.
Brunet rzucił mu kuferek i wsadził ręce do
kieszeni. Wniebowzięta kobieta otworzyła go naprędce i, stwierdziwszy, ze
wszystko jest na miejscu, przytuliła mężczyzn w przypływie euforii.
- Jak ja się wam odwdzięczę, panowie?
Spojrzeli na siebie i już znali odpowiedź.
- Noclegiem.
Kobieta nie widziała przeciwwskazań i z miłą
chęcią przywitała ich w swoich nieskromnych progach. Jej mąż był jubilerem,
więc niczego im nie brakowało. Goście dostali dwa oddzielne pokoje, zostali
porządnie nakarmieni, nastawiono im kąpiel. Oczywiście młoda córka właścicieli
była na każde ich zawołanie.
Connor o zachodzie słońca wyszedł z domu i
udał się na dworzec. Znalazł dziewczynę bez problemu. Miałą zaciągnięty kaptur
na głowę, ale była zbyt charakterystyczna by jej nie poznać. Siedziała samotnie
na końcu peronu z podciągniętymi kolanami pod brodę i wpatrywała się w tory.
Młodzieniec podszedł do niej i przywitał się. Podniosła zmęczony wzrok, w
którym ukrywała się iskra nadziei. Chłopak wyjął z kieszeni sękaty mieszek z
pieniędzmi i rzucił jej. Złapała go jedną ręką.
- Twoje honorarium. Niezła szopka. Kupiłbym
to, gdybym patrzył z boku.
- Dlaczego? – Spytała, schowawszy mieszek za
pazuchę. – Przecież jestem nic niewartym śmieciem…
- Wcale nie. – Usiadł obok niej i położył
rękę na ramieniu. - Gdybyś chciała to mogłabyś wykorzystać swój talent.
- Niby jaki?
- Jesteś bardzo szybka. Mogłabyś zostać
gońcem. A gdybyś się postarała to może dostałabyś się do Sorix.
-
Łatwo ci mówić, panie, bo pewnie masz żonę, dom, rodzinę i dobrze
zarabiasz. A ja i piątka rodzeństwa żyjemy na ulicy bo matka chora, a ojciec
pijak. I co tu począć, panie?
- Mylisz się. Nie mam niczego, co wymieniłaś.
Mój los jest tak samo niepewny jak twój. Ale pomimo to staram się żyć pełnią
szczęścia. Dlatego postaraj się zmienić swoje życie. Postaraj się nawet nie dla
siebie, ale dla swoich najbliższych. – Wstał i uśmiechnął się. – Jak ci na
imię?
- Verdalie.
- Dziękuję ci, Verdalie. Dawno tak dobrze się
nie bawiłem. Żegnaj.
- Czekaj! Dlaczego? Dlaczego mi pomogłeś,
panie?
- Bo jesteś taka jak ja. – Odpowiedział jej
zwracając ku niej tylko głowę. Znów uśmiechnął się i odszedł.
Umówił się z Russellem pod ratuszem. Niczego
mu nie wyjaśniając, ruszył do karczmy pełnej ludzi. Tam od miejscowych
dowiedzieli się, że ostatnimi ludzie tracą swoje majątki oraz zwierzęta w
niewyjaśniony sposób. Zginęło naprawdę dużo błyskotek i srebra oraz kilkanaście
psów, sześć kotów, nawet papużka sprowadzana z Hitańskich dżungli. Ponadto
zaginęło trzech mężczyzn. Najwięcej tych incydentów miało miejsce na wschodzie,
dlatego tam postanowili rozpocząć poszukiwania.
W nocy wypożyczyli dwa konie i pojechali do
lasu. Russell nie najlepiej radził sobie ze zwierzęciem, więc Connor musiał
pomóc mu osiodłać wierzchowca oraz pokazać, jak na nim jeździć. Młodzieńcowi
nie przychodziło to z większym trudem.
- Gdzie ty się nauczyłeś jeździć konno? –
Spytał Skorpion, gdy byli w drodze.
Brunet wzruszył ramionami.
- Nie pamiętam. Czuję, jakbym zawsze umiał.
- Tak jak zawsze umiałeś grać na skrzypcach?
– Spytał z drwiną.
- Chłopak gwałtownie obejrzał się.
- Skąd wiesz?
- Sąsiadka mi mówiła a poza tym słyszałem,
jak grałeś. To mi coś przypominało…
- Na pewno nic. Jedźmy dalej.
Connor ponaglił swojego konia i zatrzymał
dopiero pod ścianą bagnistego lasu. Uwiązali zwierzęta i weszli w głąb, pieszo.
Russell użył odrobiny wabiku, a potwory pojawiły się błyskawicznie. Cztery
latające, o wężowym kształcie bestie, jak szybko się pojawiły, tak szybko
zniknęły. Starczyły cztery celne strzały w wybrzuszenie na głowie wielkości
orzecha włoskiego między długimi czułkami aby pozbawić ich życia.
Po chwili pojawiły się kumkające potwory o
kształtach bardziej zbliżonych do grubych psów niż żab najeżone długimi
kolcami. Miały wielkie pyski, a w nich uwięzione długie języki z wypustką
służącą do rozmnażania pasożytniczego. Czekały tylko na ofiarę, w której mogą
umieścić swoje jaja. I dwie takie właśnie się pojawiły. Te dwa osobniki były
dojrzałe płciowo i chyba tej nocy zmierzały przedłużyć gatunek Sześciokręgowych
Kolkast.
Łowcom cudem udało się uniknąć zainfekowania.
Unikali jęzorów jak ognia, przy czym starali się zabić potwory. Nagle przy
dwóch Kolkastach pojawiły się ich sługusy – Trzeciokręgowe Szabrownice oraz
Czwartokręgowi Jaszczuroludzie. To one stały za kradzieżami kosztowności i
zaginięciami zwierząt. Sześciu Jaszczuroludzi było wyposażonych w prymitywną
broń. Prowizoryczne proce, pałki, kamienie. Najmniejszym problemem były
latające Szabrownice – nimi zająć się Connor. Drugi Łowca od razu ruszył na
Kolkasy nie patyczkując się z jaszczurami. Najpierw jedna prawie rozwaliła mu
swoją wypustką głowę, potem druga niemalże zgniotła. Pierwsza Kolkasta ginęła
wraz z ostatnią Szabrownicą. Pierwsza część starcia nie trwałą zbyt długo.
Druga uciekła, zostawiając Łowcom do zabawy Jaszczuroludzi. Zielonoskóre stwory
od razu rzuciły się na Szerszenia. Skrywając się za drzewami, dwie z nich dopadły
chłopaka i oblepiły go swoimi pokrytymi śluzem łapami. Jednego z nich odtrącił,
ale drugiemu udało się go podrapać. Chłopak uderzył potwora głową w jego czoło,
co sprawiło zamroczenie Czwartokręgowca. Sprzedał mu solidnego kopniaka butem z
metalowym noskiem i zmiażdżył mu głowę. Większej różnicy nie sprawiało mu, czy
płyn mózgowo-rdzeniowy oraz krew ochlapią mu twarz, ponieważ już i tak był cały
w ślizie. Z drugim poszło nieco łatwiej. Przeładował pistolety i wpakował w
ostatniego dziesięć naboi pomimo, ze przy szóstym strzale zostało z niego nie
więcej niż nogi i podbrzusze.
Blondyn podszedł Kolkastę bardzo sprytnie.
Odwrócił jej uwagę, psikając pobliskie drzewo wabikiem. Gdy stwór odwrócił się,
by zlokalizować źródło przyjemnego zapachu, Łowca wspiął się po jej grzbiecie i
ulokował między kolcami grzbietowymi. Dźgnął Sześcoikregowca nożem i zmusił do
ucieczki. Chciała go zrzucić, ale nie pozwolił sobie na upadek. Na grzbiecie kolczastego
potwora udał się do jej domu – gniazda, którego tak szukał.
Było bardzo duże. W zasadzie to były trzy
połączone ze sobą błotem gniazda trzech gatunków potworów symbiotycznych.
Wielka lepianka pośrodku i dwie poboczne. W środku na pewno czekały posiłki.
Russell podczas miłej przejażdżki chwycił się jednej z gałęzi i wylądował
miękko na jednym z mijanych drzewie, pozwalając Kolkaście ujść z życiem.
Rozejrzał się i zagwizdał w nadziei, ze jego partner usłyszy wezwanie. Gdy nie
otrzymał odpowiedzi, nadał sygnał lampką ryzykując namierzenie przez potwory.
Brunet odnalazł się szybko. Skorpion zwinnie
zszedł na niższe partie wysokiej sosny i zeskoczył z najniższej gałęzi ,
wykonując w powietrzu salto. Wylądował przed kumplem i udali się do ogromnego
gniazda. Bezszelestnie weszli do środka i cicho wykańczali kolejne stwory. Po
kilku kwadransach chodzenia licznymi korytarzami, dotarli do głównej pieczary,
gdzie zebrano bogactwa oraz ludzi. Trzech mężczyzn podwieszonych pod sufitem
wyglądali jakby spali lub trwali w głębokim letargu. Kolkasta lizała swoją ranę
w kącie jamy. Obaj Łowcy wykończyli ją. Następnie musieli znaleźć jakiś sposób,
by ściągnąć cywili na ziemię. Po krótkim czasie okazało się to być niepotrzebne.
Byli niemalże martwi, a jaja zostały n nich złożone już jakiś czas temu. Łowcy
źle z początku ocenili sytuację i przepłacili za to życiem trzech ludzi. Umrą w
momencie wyklucia się poczwarek a ich ciał staną się pożywką. Dlatego Connor
okazał im łaskę i wybawił z tej męki strzelając każdemu w głowę. Z ich ust
wypłynęły poczwarki, które Russell zmiażdżył obcasem.
Gdy wydostali się z gniazda, blondyn zmówił
za ofiary modlitwę, a Connor wziął się za podkładanie ognia.
Ugasiwszy trwający godzinę pożar oddalili się
w milczeniu i odnaleźli konie. Powoli wrócili do swoich gospodarzy i
wycieńczeli usnęli natychmiastowo.
Kolejnego dnia swojej misji znaleźli rodziny
ofiar i powiadomili o tragedii. Wyjechali jeszcze tego samego dnia.
- Że co proszę?! – Wrzasnął Adam, kiedy
Connor postawił mu warunki. – Dlaczego mam ci prać płaszcz?!
- Bo nie powiedziałeś, że będą tam Jaszczuroludzie
i to przez ciebie go pobrudziłem. – Wcisnął mu swój uniform. – I dlatego to ty
go upierzesz. Żegnam.
Wyszedł zostawiając zbaraniałego szefa samego
sobie. Russell uśmiechnął się, odebrał zapłatę i poszedł w ślady kolegi.
- I tak to jest mieć rozpieszczonych Łowców w
swojej filii. – Redfield westchnął i włożył płaszcz do jutowego worka. Czekał
go pracowity wieczór. Kolejny już załatwiony przez Archeńczyków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz