czwartek, 3 października 2013

Punkt 4: Nowe Zlecenia.



Najpierw pojechali tramwajem na przedmieścia. Co prawda dwaj faceci w długich brązowych płaszczach ze skóry i bronią w ręku wyglądali dość dziwnie, ale nie chciało im się iść. Co prawda według miejskich plotek tak wyglądali Wyzwoliciele - osoby, które bronią ludzi przed Złem, więc każdy odbierał ich jestestwo inaczej. Jedni mieli nadzieję, że to właśnie oni, inni traktowali odgórnie. 
Zaczęli od zachodnich dzielnic. Było tam wielu ludzi, a co za tym idzie, wiele potworów. Russell wyjął z kieszeni jakąś buteleczkę z dziwnym specyfikiem i popryskał nim siebie i przyjaciela. Po kilkunastu sekundach demony pojawiły się zewsząd. Było ich całkiem sporo i w dodatku w większości były to Pierwszo i Drugo-Kręgowce, co ułatwiało robotę. Sophie nie wspominała o tym, z których Poziomów mają być te potwory. Oczyszczenie tej części miasta zajęło im godzinę. Po wybiciu potworów starszy Łowca zadzwonił po Sprzątaczy. Cały cykl powtarzał się we wszystkich dzielnicach. Do południa całe przedmieścia były czyste. Za następny cel obrali śródmieście. Południe to godziny szczytu, przez co na ulicach było pełno ludzi. W ten sposób zostali zmuszeni do zrobienia sobie dwugodzinnej przerwy, bo nie chcieli polować w obecności cywili. Lepiej minimalizować straty ni potem tłumaczyć się z niepotrzebnych trupów.
Około piętnastej wrócili do pracy. Przez pięć godzin pozbyli się wszystkich demonów z zewnętrznych dzielnic. Zostało im tylko Centrum. Tam sprawa wyglądała najgorzej, bo właśnie w tej dzielnicy mieszkały najsilniejsze demony, jednak nie ma stwora, którego by nie sprzątnęli.
Pojawiające się stwory nie stanowiły większego problemu. Strategia ta sama. Jeżeli potwór był silny, Connor wysuwał się naprzód, Russell ostrzeliwał go zza pleców przyjaciela. Jeśli było ich więcej, Tarcza odwracała uwagę potworów od Miecza, by on w tej sytuacji mógł spokojnie pozbyć się przeciwników. I tak w kółko na każdym zleceniu. Chyba, ze trafiały się bestie mądrzejsze i silniejsze. Wtedy zdawali się na swoje instynkty i sprawność psychofizyczną. Ale takie przypadki nie zdarzały się często, a już na pewno nie w mieście.
 Po trzech godzinach Centrum stało się miejscem wolnym od potworów.
W międzyczasie około 21-ej do Adama zadzwonił Kierownik I filii organizacji.
- Jak tam moje pieski się sprawdzają? – Zapytał Kierownik po przywitaniu się.
- Dzisiaj wysłałem ich na małe polowanko. Niech się chłopaki rozerwą.
- Co tam kazałeś im zrobić?
- Powiedziałem im, żeby pozabijali demony w mieście.
- Ile im zaoferowałeś?
- 10 rin za jednego.
- O! Nie za dużo? – Zapytał zdziwiony.
- Nie, no co pan? Nie tacy jak oni tu byli. Najlepsi potrafili upolować co najwyżej 150. I oni więcej nie upolują. Łącznie. -  Odpowiedział Adam pewny swego.
- Uważaj, żebyś się nie przeliczył.
- Spokojna głowa. Demony w miastach, a zwłaszcza w Sorix, są bardzo bojaźliwe. Nie wyjdą, nawet jeśli nasi Łowcy zaczęliby świecić gołymi tyłkami na środku placu targowego.
- Hehe. – Rozmówca parsknął śmiechem. – Oni są lepsi niż myślisz.
- Cóż. Zobaczymy, na co ich stać.
 Przełożony Adama zakończył połączenie. Redfield nalał sobie whisky. Pracę skończył jakąś godzinę temu. Musiał czekać na Łowców.
Russell i Connor wrócili do agencji przed dziesiątą. Byli wykończeni jak nigdy, ale i też szczęśliwi. Poszli do szefa, aby złożyć raport.
- Wejść. – Powiedział kierownik, gdy ktoś zapukał do drzwi jego gabinetu. – No, jak wam poszło? – Zapytał, gdy do pokoju weszli jego dwaj nowi podwładni. Rozgościli się na krzesłach, które stały przed biurkiem. Z bliska zauważył, że są brudni od kurzu i krwi, a poczuł od nich zapach potu pomieszany z wonią prochu.
- Nie było źle. – Zaczął blondyn. – Ja osobiście jestem z siebie zadowolony.
- Mogło być lepiej. – Odparł ponuro chłopak.
- Ile ich zabiliście? – Zapytał Adam, po czym znów nalał sobie jego ulubionego trunku do szklanki i wziął mały łyk.
- Ja – zaczął Russell – pozbyłem się 269 demonów. – Redfield gwałtownie połknął whisky i prawie się zakrztusił. – Ale to i tak nic w porównaniu do mojego przyjaciela. On jest prawdziwym mistrzem! - Connorowi spodobał się ten komplement. Lekko uniósł kącik ust.
Kierownik odstawił szklankę na biurko, bo  jego ręka za bardzo się trzęsła, by mogła utrzymać kryształowe naczynie.
- A… ty? – Spytał niepewnym, głosem.
- 721 stworów z różnych Kręgów.
Adamowi zrobiło się słabo.
- Czyli razem…
- 990 potworków. – Dokończył blondyn i wyszczerzył zęby w słodkim, promiennym uśmiechu.
- To niemożliwe! – Ich przełożony zaczął protestować. – Jak to?
- Jeśli nam nie wierzysz, to zapoznaj się z raportami Sprzątaczy. Dokumentowali wszystko. – Odpowiedział na to Connor. - A w dodatku byliśmy kilka razy w zbrojowni. Zapisywaliśmy, ile wzięliśmy naboi. Niewiele ich zostało...
- Ale skąd wiecie który ile zabił?
- Mamy swoje sposoby. Zresztą to i tak my dzielimy się całością między sobą. – Odparł Russell.
- D-dobrze… Sprawdzę to.
- Kiedy będą pieniądze? – Spytał zimno Connor. Profesjonalista w każdym calu.
- Za kilka tygodni. Ja osobiście nie dysponuję tak wielką sumą pieniędzy. Muszę złożyć odpowiedni wniosek do Centrali, a także wysłać raporty i dokumenty. To trochę potrwa.
- W porządku. – Odpowiedział chłopak. – To wszystko?
- Tak.
- W takim układzie życzymy dobrej nocy. – Powiedział blondyn. Obaj wstali i opuścili biuro.
Po wyjściu z gabinetu szefa obaj przybili piątkę i zaczęli cieszyć się jak idioci.
- Jesteśmy bogaci. – Powiedział Russell.
- Uhm. Mamy już na ładne mieszkanie w Północnej Dzielnicy i na półroczny czynsz. – Potwierdził jego przyjaciel.
- Kurde, chcę dwa i pół tysiąca dniówki.
- A ja ponad siedem.
- Szkoda, że nasz szef nie da nam już takiego zlecenia.
- To byłoby zbyt piękne.
Łowcy udali się do pensjonatu. Przed snem obaj wzięli porządny prysznic. Cuchnęli, jakby nie myli się przez tydzień. Gdyby Tess zobaczyła ich w takim stanie zabiłaby ich na miejscu, po czym wyściskałaby za wszystkie czasy w podziękowaniu za dochód, jaki dzięki nim by zarobiła. Dobrze, że dostali takie zlecenie po zmianie pośredniczki.
Po wyjściu Łowców, Adam zadzwonił do swojego szefa.
- Przyślij mi 10 tysięcy.
- Cooo?! Po co ci tyle forsy?! – Spytał zaskoczony.
- Muszę im jakoś zapłacić za robotę.
- A reszta?
- Za resztę kupię sobie drinka, za którego zapłacę 10 rin. Albo kilka piw.
- Nieźle się spisali.
- Nieźle?! – Krzyknął Redfield do słuchawki. Jego rozmówca tylko przetarł ucho palcem. – O czymś takim nawet nigdy nie czytałem! Rozumiem: gdzieś na jakimś zadupiu i w dodatku w pobliżu gniazda albo portalu, ale żeby w mieście?!
- Mówiłem ci, żebyś nie mierzył ich jedną miarą, co wszystkich.
- Zapamiętam to sobie.
- Pieniądze wyślę pojutrze przez posłańca, ale najpierw dla formalności muszę dostać jakieś papiery. Tamci z Ministerstwa będą suszyć mi głowę.
- Oczywiście. Przygotuję wszystko do wysyłki w jakieś dwa dni. Dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co. Wiesz, chciałbym zobaczyć twoją minę.
- Wolałbyś zobaczyć Russella i Connora.
- Niewątpliwe. Życzę ci spokojnej nocy. Bo u was jest noc, prawda? – Opuścił żaluzję, bo poranne słońce świeciło mu w oczy.
- Tak. Dziękuję i do usłyszenia.
Kierownik I filii rozłączył się. Adama czekała bardzo pracowita noc.
Łowcy musieli zadzwonić do Tess. Postanowili zrobić to kolejnego dnia, ponieważ bali się że ją obudzą. W Archeonie powinna być jakaś dziesiąta rano, a o tej porze ich księżniczka jeszcze spała. Russell postanowił zadzwonić do niej kolejnego dnia. Wolał być pewny, że jej nie obudzi. Nie spieszyło mu się do grobu.

Kiedy Tess wyszła spod prysznica, usłyszała dzwonek swojego telefonu. Zastanawiała się, kto może ją nękać telefonami o jedenastej w nocy. Poszła do salonu i bez zbędnego sprawdzania, kim jest ten natręt, odebrała komórkę.
- Słucham. - Powiedziała zimnym tonem.
- No hej Tess. Nie śpisz jeszcze? - Spytał, kiedy kobieta odezwała się w słuchawce.
- O hej, misiaczku. - Powiedziała zgryźliwie. - Czy ty masz pojęcie, która godzina?
- Wybacz. U nas jest wpół do jedenastej rano. Mam do ciebie sprawę.
- Czego potrzebujecie? - Jej ton złagodniał.
- Masz jeszcze wabik?
- Uhm, a co?
- Skończył nam się.
- Co? Całe 200 ml? Przecież mówiłam wam, żebyście używali go oszczędnie. Na jedno polowanie starczy jedno psiknięcie. Nie trzeba wylewać na siebie całej butli, tak jak ty to pewno zrobiłeś, aby podziałało. – Zirytowało to ją. Zawsze ciężko nad nim pracowała, a oni ot tak wylewali go na siebie jak najtańszą kolońską z bazaru za 5 lorenów.
- Po pierwsze, fiolka była już w połowie pusta, a po drugie byliśmy na polowaniu przez 12 godzin, a to twoje pachnidło szybko wietrzeje. Musieliśmy się pryskać co jakieś 20 minut.
- Przede wszystkim nie pachnidło, tylko feromony. Ech… - Westchnęła i z rezygnacją pokręciła głową. - Trochę. TROCHĘ zmienia to postać rzeczy. Ok. wyślę wam. Ile chcecie?
- A ile możesz nam dać naraz?
- Ile tylko chcecie.
- Dobra. Wyślij nam litr.
- Litr? – Niemalże podskoczyła. - Po co wam aż tyle?
- Żeby nie zawracać ci więcej tej twojej ślicznej główki. Ile musimy ci zapłacić?
- Hm... Poczekaj. - Usłyszał, sygnał zawieszenia rozmowy. Tess zapewne włączyła w telefonie kalkulator i przeliczała na nim sumy. - Jakieś 750 lorenów.
- Dobra. Słuchaj. Niedługo kierownik wyśle tutaj posłańca z pieniędzmi. Podrzuć mu fiolkę. My zapłacimy za przesyłkę. Z naszej strony też ktoś zostanie wysłany. Damy mu pieniądze dla ciebie.
- Okay. Papa i dobranoc. Pozdrów Connora.
- Ok. Dzięki.
Tess rozłączyła się. Po zakończeniu rozmowy ubrała się i wyszła ze swojego apartamentu i zeszła do swojego laboratorium mieszczącego się w piwnicy. Czuła, że spędzi całą noc na przygotowywaniu specyfiku. Rzadko kiedy pracowała w tym miejscu tak intensywnie, ale czego nie robi się dla swoich papierowych przyjaciół?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz