poniedziałek, 25 listopada 2013

Mały łobuz



Neyvie powoli doskwierała samotność. Za każdym razem, kiedy jej gospodarze wychodzili, sięgała do półki po książkę. Czasami odwiedzała sąsiadów, zamiotła schody i wejście przed kamienicą, podlała wszystkie kwiaty. Miała nie wychodzić z domu, ale nie mogła już wytrzymać panującej w mieszkaniu głuchej ciszy. Zabrała klucze, które dostała od Connora, i wyszła z domu. Postanowiła przejść się na krótki spacer.
Przemierzała główne ulice oglądając wystawy sklepowe, czasami wesoło podskakując dla zabawy, rozglądała się podziwiając miasto. Weszła też w kilka bocznych uliczek i niemałe było jej zaskoczenie, kiedy zrobiła kółko wokół jakiegoś budynku.
Przechadzając się tak po zachodniej dzielnicy, jej nogi zostały uderzone przez piłkę.
- Ej, ty! – Wrzasnął jakiś chłopak. – Weź podaj!
Dziewczyna rozejrzała się. Na pobliskim podwórku grupka dzieciaków grała w piłkę nożną. Uwielbiała tą grę. Szybko podrzuciła ją stopą i kilka razy podbiła ją kolanami. Wybiła ją w powietrze i podskoczyła. Kopnęła z taką siłą, że wpadła do bramki.
Dzieciaki gapiły się na nią z szeroko rozdziawionymi buziami. Od razu podbiegły, by wypytać ją o szczegóły.
- Jak się nazywasz? – Spytał wyglądający na najstarszego chłopak z burza rudych włosów.
- Neyva. – Dygnęła odruchowo.
- Ej, a gdzieś ty się tak nauczyła grać?
- Mam trzech braci, więc wychowałam się w męskim towarzystwie. Musiałam nauczyć się kilku przydatnych męskich rzeczy.
- Super! Zagrasz?
- Prosimy!!! – Powiedziało chórem kilkoro dzieci.
- N-no dobrze, tylko, że musiałabym się przebrać. – Popatrzyła na swój strój, czyli białą koszulę i opinającą ją bordową kamizelkę oraz spódnicę do kolan. – W tym stroju nie mogę grać.
- To chodź! – Jedna z trzech dziewczyn złapała ją za ramię i zaciągnęła do pobliskiej kamienicy.
Po kilku minutach wyszły. Neyva miała na nogach workowate brązowe włosy, tors okalała biała stara koszula ojca Stephanie, a na stopach duże buty. Dziewczyna związała włosy w kucyk i zaczęli grać. Wszyscy świetnie się bawili strzelając sobie bramki. Czasami dochodziło do kłótni, które były rozstrzygane przez najstarszą wśród niech Neyvę i gra toczyła się dalej.
Rozgrywka została przerwana, gdy czterech chłopaków zabrało im piłkę.
- A wy tu czego? – Spytał jeden z bandy, który miał w zębach papierosa. – Jazda stąd, smarkacze! To nasze podwórko!
Najstarszy chłopak chciał już sobie iść, ale białowłosa skutecznie go powstrzymała.
- A co? – Spytała zadziornie. – Podpisane jest?
- A ty to kto? – Podszedł do niej i zmierzył pogardliwym wzrokiem. – Jakoś sobie nie przypominam takiej niewyparzonej gęby.
- Nie twój śmierdzący interes. A teraz spływać stąd, bo my tu byliśmy pierwsi.
Oboje zmierzyli się wzrokiem. Chłopak po chwili zaczął się śmiać.
- A to dobre! Rozkazujesz mi?
- Jako dobrze wychowana dama tylko grzecznie proszę.
Kolejny wybuch śmiechu . Chłopak tak się rechotał, że aż zgiął się wpół.
- Z każdym nowym zdaniem jesteś coraz śmieszniejsza! Chyba cię polubię za te twoje żarty. A teraz zabieraj stąd ten swój kuperek i idź bawić się gdzieś indziej.
- Nie.
- Coś ty powiedziała? – Spytał z wzrastającą irytacją.
- Nie. – Założyła ręce na piersi i lekko rozstawiła nogi.
- O rzesz ty gówniaro… - Zamachnął się by sprzedać jej policzek.
Dziewczyna byłą szybsza. Złapała go za nadgarstek i zablokowała ruch. Uderzyła go pięścią w brzuch, a kiedy skulił się, zadała łokciem w plecy. Chłopak upadł na bruk. Neyva kucnęła i szarpnęła jego włosami.
- Masz mi coś do powiedzenia? – Spytała z delikatnym, dziewczęcym uśmiechem na twarzy.
- Nie.
Agresorka uderzyła jego twarzą o szorstkie kamienie. Lekko, lecz zdecydowanie. Skończyło się przeciągłym krzykiem i szamotaniną ofiary. Oraz kilkoma zadrapaniami, rzecz jasna.
- Przepraszam!
- I?
- Czego jeszcze chcesz?!
- Żebyś powiedział, że nie nazwiesz mnie już nigdy więcej gówniarą.
- Jak matkę kocham, nigdy więcej cię nie przezwę. Nie nazwę gówniarą a ani inaczej niż „panienko”!
- I tak ma być. – Puściła go i wstała. Otrzepała spodnie. – A teraz spływajcie stąd.
Chłopak stanął na równe nogi i wraz z innymi, osłupiałymi wyrostkami, uciekli czym prędzej. Dzieciaki otoczyły dziewczynę okręgiem i zaczęli jej wiwatować.
Dzieci skończyły grać w piłkę i udały się za miasto. Cały dzień wszyscy wspinali się po drzewach, kąpali się w rzece, wygłupiali wśród wysokich traw stepu. Neyva nabiła sobie kilka guzów i otarła policzek. Po południu wróciła po swoje rzeczy i przebrała się. Była w domu o szesnastej i bez żadnych pytań została wyekspediowana do sklepu po suche bułki.
- A co ci się stało kruszynko? – Spytała jak zwykle ciekawska sprzedawczyni.
- Wspinałam się po drzewach i kilka razy ześlizgnęłam się z gałęzi. Jeszcze pół siatki cebuli.
Wyszła zadowolona ze sklepu i, machając energicznie koszykiem, wróciła do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz