poniedziałek, 6 stycznia 2014

Kto znowu?!



Adam zadzwonił po posiłki do innych miast. W dziewięć dni mógł ściągnąć kogo chciał, a ci z Centrali, choćby mieli się zesrać, musieli mu pomóc w ochronie Sorix. W trakcie tych kilku dni przygotowań, do miasta zjechało ośmiu Łowców. W pensjonacie nie było miejsca dla wszystkich, więc Redfield zaproponował jednemu z nich gościnę u siebie. Drugi niezakwaterowany Łowca znalazł inne rozwiązanie tego problemu…
Cztery dni przed pełnią, do mieszkania Łowców ktoś zapukał.
- Zapraszałeś kogoś? – Spytał Russell.
- Nie. Myślałem, że to ty. Idź otwórz.
- Nie chce mi się. – Łowca leżał w fotelu. Musiało mu być wygodnie, skoro nie chciał się podnosić.
- No rusz się! – Connorowi tym bardziej nie chciało podnosić się z kanapy, na której leżał razem z Tess i Neyvą. Sophie siedziała w drugim fotelu. Wszyscy razem rozmawiali. Ich głównym tematem dyskusji była nadciągająca bitwa.
- Dobra! Idę. Wyluzuj.
Blondyn ześlizgnął się z fotela i podszedł do drzwi. Bez zbędnego zaglądania przez wizjer, otworzył je.
Na korytarzu stała czerwonowłosa kobieta o zielonych, dużych oczach, ubrana w czarny, skórzany płaszcz. Po jej obu stronach stały walizki z wołowej wyprawianej skóry.
- Russell! – Powiedziała z entuzjazmem w głosie i rzuciła się na szyję zdębiałego mężczyzny.
- Ro… - Nie mógł nic powiedzieć, bo kobieta go dusiła. Przytulił ją do siebie. W końcu go puściła, a on z radością zaczerpnął powietrza.
- Ale się za tobą stęskniłam. Ile to już minęło? Dwa lata?
- Pięć. – Poprawił ją chłodno.
- To już tak dużo?
- Taaa… - Przewrócił oczami. - Wejdziesz?
- Jasne.
Kobieta weszła do mieszkania. Zdjęła płaszcz i ciężkie, wysokie buty na małym obcasie. Russell wszedł za nią, wnosząc walizki. Na korytarzu pojawili się pozostali domownicy. Wszyscy prócz Tess byli lekko zdziwieni. Blondynka była bardziej zła niż zdziwiona.
- Co tu robisz? – Spytał Russell.
- Właśnie. – Dodała Tess z wyrzutem. – Przypomniałaś sobie o nas po pięciu latach?
- Zaraz, kto to jest? – Spytał zniecierpliwiony Connor.
- Ach no tak, przecież wy się nie znacie. – Powiedział Russell. - Poznajcie proszę, to jest moja starsza siostra Rose.
- Witam. – Kobieta przywitała się i ukłoniła.
- Co? To ty masz siostrę? Dlaczego nigdy mi o niej nie opowiadałeś? - Chłopak był bardzo zdziwiony. Czego się jeszcze o nim dowiem? - Pomyślał.
- Bo nigdy nie pytałeś. Rose. – Zwrócił się do ich nowego gościa. – To jest Connor, mój przyjaciel. Pracujemy razem. A to jest Sophie, nasza pośredniczka.
- Miło mi. - Kiwnęła dziewczynie głową. - Troszkę się pozmieniało, co Tess? – Powiedziała z przekąsem.
- Zamknij się. Ty akurat nie powinnaś się odzywać. – Kobieta warknęła na nią przez zęby.
- A to? – Rose olała blondynkę i podeszła do Neyvy. – Kto to? – Nachyliła się i popatrzyła białowłosej dziewczynie prosto w oczy. Następnie złapała ją pod pachami i podniosła jak dużego, pluszowego misia. Przyglądała jej się dłuższą chwilę. – Ale jesteś słodziutka! - Odwróciła ją do siebie plecami i przytuliła. Miętosiła biedaczynę jak poduszkę.
- J-jestem Neyva. Też jest mi miło panią poznać. – Dziewczyna była tak samo zaskoczona, co pozostali. – Czy… Mogłaby mnie pani puścić?
- No tak, hehe. – Rose puściła ją. – I nie mów do mnie pani.
- Wejdźmy może do salonu, co? - Wszyscy weszli do pokoju dziennego i rozgościli się. Rodzeństwo Reewse zajęło fotele, a reszta gnieździła się na kanapie. Oczywiście pośredniczki siedziały na skrajnych brzegach. Inaczej powydrapywałyby sobie oczy. – Tooo… po co tu jesteś?
- Mam wesprzeć Łowców przygotowujących się do niemałej bitwy. Przyjechałam z dalekiego południa, ale tam już dotarła wieść o bitwie wszech-czasów w Sorix. Oczywiście przyjechali tu sami szaleńcy albo ci ściągnięci priorytetem. Ja jestem w tej drugiej grupie. Szaleńcy, bo z wampirami nie walczą ludzie zdrowi psychicznie, tylko ci, którzy chcą pożegnać się z życiem lub muszą. A zanim to nastąpi, muszę gdzieś zostać.
- Polecam pensjonat dla Łowców, który jest na miejscu. – Powiedziała zgryźliwie Tess.
- Sorry mała, zanim przybyłam, wszystkie pokoje były zajęte, a za hotel nie chce mi się przepłacać.
- Wykluczone. – Zaprotestował Russell. Wiedział już o co chodzi jego siostrze. Pieprzona egoistka. Pamiętała o swoim bracie tylko wtedy, gdy czegoś od niego chciała. Żałosne.
- Jak to? Wyrzucisz mnie?
- Wybacz, ale nie możesz tu zostać. Nie ma tu już miejsc.
- No nie bądź taki. Pozwól mi tu zostać. Mogę spać nawet na podłodze.
- Nie.
- Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę… - Zrobiła przy tym oczy zbitego szczeniaczka.
- Dobra! – Wrzasnął po jakimś dwudziestym „proszę” - Zostań! Ale przestań już.
- Tak! – Triumfalnie uniosła ręce. – Dzięki. Wiesz - pogłaskała się po brodzie - myślałam, że będziesz bardziej nieugięty…
- Skończ już.
Russell i Rose chcieli porozmawiać na osobności. W tym celu udali się na mały spacer po mieście. Wrócili przed północą. Russell nie potrafił długo gniewać się na swoją siostrę. Była jego najbliższą i jedyną rodziną. Tylko oni wiedzą gdzie byli i o czym rozmawiali. Cały dzień należał tylko do nich i nikt nie mógł odebrać im tego wspólnie spędzonego czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz