piątek, 28 lutego 2014

Dziwny czas na rozmowy



Czwórka Łowców powoli udała się w kierunku południa. Dotarli do rozwidlenia drogi. Russell, jako dowódca, miał zadecydować, co dalej. Milczał.
- I co dalej, dowódco? – spytała Rose, nieco ironicznie.
- Connor?
- Najwięcej jest ich w tamtym kierunku – wskazał palcem lewą ścieżkę. – Ale tam też ich nie brakuje – dodał szybko, wskazując druga drogę. – Ogólnie najwięcej wyczuwam ich w okolicach Centrum.
- Dobrze. Zatem ja i Connor udamy się na Wschód, wy bierzecie Zachód. Za pół godziny spotykamy się na rynku.
- Rozkaz! – usłyszał w odpowiedzi.
Rose spięła konia i wraz z Adamem udała się do Zachodniej Dzielnicy miasta.
Jechali powoli, nie musieli się spieszyć. Rynek znajdował się kilkanaście przecznic dalej, a konno to co najwyżej kwadrans drogi. W tym tempie znaleźliby się tam o idealnej porze. Oboje milczeli. Sokół patrzył przed siebie i rozglądał, wyczekując zagrożenia, kobieta trzymała się lekko za nim,  z przygotowaną do ataku bronią.
Oboje usłyszeli to jednocześnie. I niemalże w tym samym czasie zwrócili głowy w lewo. To stamtąd dochodziło szuranie i smętne zawodzenie, które słyszeli.
Ku nim  zmierzała grupa ludzi. Głównie dzieci, ale znalazły się tam dwie młode kobiety i jeden chłystek, może w wieku Connora. Dzieciaki w wieku od czterech do dwunastu lat, z różnych warstw społecznych. Od biedaków bo najbogatszych mieszczan. Każde z nich miało puste, wytrzeszczone oczy, każde, bez wyjątku, śliniło się i powtarzało krótkie pytania przypominające lament: „co?”, „dlaczego?”, „jak?”. Kiedy usłyszeli dwójkę Łowców, przyspieszyli.
- Zajmij się nimi. Idę poszukać źródła – rozporządził Redfield i udał się między zabudowania, omijając grupkę i mierząc do nich. Nie zwrócili na niego zbyt wielkiej uwagi.
No jasne, najlepiej mi zostawić brudna robotę i samemu się ulotnić. – pomyślała i szybko cofnęła się. Chciała wykonać zwrot, ale coś uczepiło się jej nogi. Mała dziewczynka, blondyneczka o dużych, zielonych oczach. Patrzyła na nią i cały czas ruszała ustami na kształt swoich pytań, które stały się jej mantrą. Rose wiedziała co zrobić. Wyjęła rewolwer. Przystawiła lufę do głowy dziewięciolatki i kopnęła w jej szczękę. Mała, niewzruszona ciosem, odwróciła się i zaczęła nieudolnie wspinać się po nodze, cały czas patrząc pustymi oczyma na kobietę. Lisica przystawiła jej lufę do czoła.
Nacisnęła spust.
Głowa dziewczynki rozpadła się jak eksplodujący od uderzenia młotem arbuz. Jej krew obryzgała twarz Rose, zostawiając na niej mrowie czerwonych kropek i plamek. Pół rękawa płaszcza lśniło od posoki, która przy spływaniu z gładkiej, wyprawianej skóry barwiła bruk.  Łowczyni strząsnęła z siebie resztki mózgu i popędziła konia. Wycofała się.
- Stań przede mną, a nie się skradasz niczym cień – powiedziała, kiedy ujrzała kątem oka, jak tuż obok przesuwa się jakiś kształt. – Widzę cię, a  co gorsza czuję.
- Brawo – oznajmił Głos. Był cichy i jakby przytłumiony. Gdyby był obrazem wyglądałby jak mgła. – Zauważyłaś mnie.
- To moja praca – odparła beznamiętnie i, patrząc przed siebie, ruszyła ku rynkowi, zostawiając za sobą Golemy. – Czego chcesz?
- Mogę cię ocalić – powiedział Głos. – Nie musisz tego robić.
- Ciekawe po co? Przecież moja dusza nie jest czysta. A przecież wy, Wyżeracze, chcecie tylko czystych dusz.
- Bo jesteś watra mojej uwagi. Wybrałem cię. Z całego grona żyjących tu ludzi wybrałem ciebie. Chciałbym móc cię ocalić od tego wszystkiego. Trosk tego świata, bólu, który cię czeka, wszystkiego, co złe i przykre. Tylko jest jeden warunek, musisz się zgodzić. powiedz tylko jedno słowo, a wyzwolę cię z tej męki. Ocalę cię.
- Nie potrzebuję twojego ocalenia. Świetnie dam sobie radę.
- No dobrze, skoro nie chcesz mojej pomocy to chociaż pozwól, że cię ostrzegę. – A to usłyszała już ze znacznej odległości. Kobieta milczała, więc Rozumny podjął wątek. – Tam, gdzie teraz jedziesz, nie jest ciekawie. Zobaczysz rzeczy, których nie powinnaś widzieć, usłyszysz to, czego nie powinnaś, będziesz świadkiem wielu przykrych rzeczy. Być może zatracisz swoje człowieczeństwo. A najpewniej nie ujdziesz z życiem. Na pewno chcesz tam iść?
- Muszę, taką mam robotę.
- A szkoda. Piękna z ciebie dusza.
- Dlaczego mi to mówisz? Przecież moja dusza i tak jest zbyt mętna, abyś mógł ją spożyć.
- Ty tak uważasz, moja pani. W swoim życiu wiele wycierpiałaś, a także już odpokutowałaś za swoje grzechy, nawet te najcięższe. Twoja dusza może i nie jest bez skazy, ale udałoby mi się ja ocalić od całkowitego zatracenia. Wierz mi, ze wszystkich tutaj Łowców to twoja jest najczystsza. A gdybyś nie zdecydowała się tam jechać, to może bym coś z tej duszy odzyskał.
Rose przez cały czas nasłuchiwała. Zdawała się słyszeć potwora ze wszystkich stron, ale wiedziała, że to tylko zakłócenia jego aury. Albo specjalnie tłumił swój głos, by nie mogła go znaleźć. Tylko nie wiedział, z jak groźnym rywalem ma do czynienia.
- Dziękuję ci za  propozycję, ale nie skorzystam.
Lisica powoli wyjęła broń i położyła sobie na udzie. Wsłuchiwała się.
- Nie będę ci…
Szmer za plecami…
- …do niczego…
Szybkie stąpnięcie po lewej…
- …potrzebna!
Wymierzyła.
Prosto w czoło.
Swojego brata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz