środa, 12 lutego 2014

Nieoczekiwane spotkanie



Russell i Connor jechali powoli mimo, że ich konie już odpoczęły. Czasami zostawiali je by pozabijać jakieś potwory. W ich sercach obudzili się obrońcy praw zwierząt i poznali, co to jest troska o coś, co ma sierść. I oczywiście pochodzi ze świata ludzi.
Potwory to co innego. One akurat były tępione na skalę masową. Grupka dwunastu padała czasem szybciej, czasem wolniej. Zależy, jaki był ich skład. Najczęściej w bandzie było miejsce dla czterech wampirów i dwóch innych Żelaznych. Przez kilka godzin starcia nie trafili jeszcze na wampira z rzędu Rozumnych. Aż dziw brał. Chociaż z drugiej strony te wyrafinowane stwory nie łaknęły krwi, tylko zabijania. Pewnie osadzono je w kadrze oficerskiej i zarządzały swoimi mieszanymi oddziałami z jakiejś znacznej odległości. Być może ze świata Podziemia, być może zza murów miasta. Nimi należało zająć się później. Najpierw bezpośrednie zagrożenie.
Łowcy popędzili swoje konie i wyjechali na główną ulicę miasta – Miedzianą. To właśnie wzdłuż Miedzianej ciągnęły się domy najbogatszych obywateli Sorix, sklepy z najdroższymi i najbardziej ekskluzywnymi towarami w całej guberni, najlepsze restauracje i największe kinoteatry na kontynencie. Ulica rozkoszy, powiedziałby niejeden. Teraz była to ulica rzezi.
Tutaj Łowcy byli nieco wcześniej. Zginęło tutaj nie więcej niż dwadzieścioro ludzi. I prawie trzy razy tyle potworów. Im więcej ludu, tym więcej bydła zbiera się na darmową fetę. A im więcej bydła tym groźniejsi są Łowcy. Teraz nie zostało im nic innego, jak mijać smutne trupy z wykrzywionymi resztkami twarzy w grymasie przerażającego bólu.
Do ulicy Miedzianej równolegle biegła ulica Zielona. Nie wiedzieli, skąd ta nazwa się wzięła, tak po prawdzie nikt nie wiedział, ale to właśnie z Zielonej wybiegł galopujący kary koń.
Usłyszeli tętent za swoimi plecami. Odwrócili głowy. Russell zdołał rozpoznać w siodle dwie kobiety. Tess i jakąś inną, najpewniej szlachciankę. Ta druga, brunetka, niemalże stała w strzemionach i ponaglała konia, Tess trzymała w dłoniach stary sztucer i mierzyła do potworów, które siedziały im na ogonie. Nie zauważyły ich i wymieniły, niosąc ze sobą duży podmuch wiatru. Skorpion i Szerszeń nie musieli zastanawiać się dwa razy.
- Teeeeess!!! – Wrzasnął blondyn. Tarcza strzelała do wampirów. – Każ jej zwolnić!!!
Pośredniczka poklepała dziewczynę po ramieniu i przekazała rozkaz. Koń zwolnił, a potwory zdezorientowały się.
Cztery lufy i ostrze skierowane w stronę osaczonych Żelaznych nie wywarły na nich żadnego wrażenia. Trzy konie zataczały wokół nich okręgi, zapędzając do środka koła. Kiedy jakiś skoczył w stronę kobiet, został rozpłatany szybkim cięciem ostrza. Reszta została rozstrzelana.
Jeźdźcy zeskoczyli ze swoich wierzchowców. Dopiero, gdy pośredniczki zbliżyły się do mężczyzn, rozpoznali w brunetce Sophie. Oniemieli.
- Co wy tu robicie? – Spytał Connor, kiedy brunetka puściła go.
- Wypełniamy obowiązki – odparła Tess. – Dziękujemy za ratunek.
- Nie ma za co. To nasza praca. Skąd jedziecie?
- Z kościoła świętego Maurycego. Odstawiłyśmy tam ze dwadzieścia osób.
- Świetnie. To teraz tam wracajcie – rozkazał Russell.
- Wiesz, że musimy odmówić. Naszym zadaniem jest ewakuacja ludzi. I się tym zajmiemy – odpowiedziała Sophie. – Nawet gdybyśmy chciały, to nie możemy cię posłuchać. Pamiętaj, że to ja jestem wyżej niż ty. Odpowiadasz przed trzema osobami…
- Przed Bogiem, szefem i pośredniczką. Wiem, wiem. Ale nie mogę pozwolić, byście się narażały. Jeźdźcie do kościoła. I nie mów, że dacie sobie radę – dodał, kiedy zauważył, że dziewczyna chce mu się sprzeciwić. – Właśnie widziałem.
- Zgubiłybyśmy ich albo…
- Na pohybel wam, kurwie syny!!! – Ktoś wrzeszczał zza rogu.
Nagle w ulicy pojawiła się Rose. W pełnym pędzie wyminęła Łowców. Za nią jechał Adam. Zorientowała się, kogo właśnie niemalże stratowała.
- Russell? A co ty tu robisz? I wy?
- Stoimy i gadamy – odpysknął jej brat. – Takie tam pogaduchy w środku bitewnej wrzawy. A ty tu czego, rudzielcu?
- Goniłam sforę Żelaznych, ale – rozejrzała się – chyba ich znalazłam. To wy – wskazała pośredniczki – jechałyście wtedy konno?
- Tak. Powiem ci, nie pospieszyłaś się – powiedziała Tess i założyła ręce na piersiach, czekając na wyjaśnienia.
- Chciałam je zajechać i odciąć je od was, ale jak widać, nie zdążyliśmy. Gdzie jedziecie?
- Odstaw dziewczyny do kościoła świętego Maurycego – rozkazał Skorpion. – My do centrum miasta.
- A macie jeszcze naboje? Ja zahaczyłam dopiero co o kościółek, by zapakować ładownicę nowym srebrem. Wam też to doradzam.
- No to jedziemy wszyscy razem. Tylko przydałoby się znaleźć Juana
- Da sobie radę. To świetny Rycerz. Zaufaj mu – odpowiedział milczący do tej pory Adam i zwrócił konia ku północy. – W drogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz