Łowcy nie mieli dużo więcej do
roboty. Potwory zmyły się tak szybko, jak się pojawiły, a nawet jeszcze
szybciej. Wampiry, czyli przywódcy szturmu, ogarnęła anarchia po utracie
wszystkich przywódców. Magiczne stworzenia naprędce otwierały portale tylko po
to, by wynieść się z siedliska ludzi. Te słabsze zostawały tylko po to, by
pogłębić rzekę krwi, utworzoną z posoki wszystkiego, co dzisiaj zginęło.
Connor zgarnął Neyvę i osłaniany
przez Rose szedł za dowódcą. Pozostali Łowcy zabijali potwory niższych Kręgów,
jeśli atakowały.
Pierra i Nicolasa spotkał tam, gdzie
ich wysłał. Obaj po oczyszczeniu razem z blondynem terytorium z resztek niedobitków,
wrócili do agencji. Larry i Derek zaginęli. Znalazł tylko ich martwe konie. A
raczej resztki, które po nich zostały. I tak cudem się na nie natknął. Uznał
ich za zmarłych. Musiał odszukać jeszcze Juana.
Nie musiał długo szukać, bo Rycerz
odnalazł się sam. Najpierw zrzucił Russella z siodła, a potem, histerycznie się
śmiejąc, wymachiwał mieczem tuż przed nosem Łowcy. W oczach miał obłęd. A na
szyi ugryzienie. Jego twarz była cała we krwi. Dwie małe ranki sczerniały, co
mogło oznaczać tylko jedno.
- Rzuć to, Juan. A raczej kupo
gówna, która zostałaś po Juanie.
Odpowiedział mu tylko śmiech.
- Juan! – wrzasnął z całych sił.
Wyminęły go dwa demony. – Zatrzymaj się!
- Hahahaha! Bo co mi zrobisz?!
- Juan, wiem, że coś tam z ciebie
jeszcze zostało. Odezwij się.
- A kto pyta? – wampir wykonał kilka
piruetów.
Russell nie pozwolił mu długo
czekać. Dopadł go, łapiąc pod pachy od tyłu. Zaczął szeptać do ucha:
- Pater noster, qui es in caelis...
Juan zaskowyczał, zgiął się w pas.
- …sanctificetur nomen tuum.
- Skończ! To
bolii! Russell,
przestań!
- Przebudziłeś, się. To dobrze –
puścił go. – Ból jest najlepszym budzikiem, tak sądzę – lekko się uśmiechnął.
- Wybacz. Nawaliłem.
-
Wiem. I właśnie dlatego ja zostałem dowódcą. Adveniat
regnum tuum.
- Przestań!
Były Rycerz upadł na ziemię i zwinął
się w spazmach. Blondyn przekręcił go nogą na plecy i lekko przycisnął klatkę
piersiową.
- Wybacz, muszę. Wiem, jak to na was
wpływa.
- Tym mnie nie zabijesz.
- Wiem, ale osłabię. Tym samym chcę
dać ci czas na podjęcie decyzji. Nawaliłeś, Juan, sam to przyznałeś. Wiesz, że
nie mogę cię puścić wolno.
- Wiem, doskonale zdaję sobie z tego
sprawę. Zejdź ze mnie, dosłownie.
Mężczyzna spełnił prośbę wampira i
zabrał nogę. Juan powoli się podniósł i otrzepał ubranie. Spojrzał Skorpionowi
prosto w oczy. Po chwili uśmiechnął się smutno. Wiedział, że będzie odpowiedni.
- Nie jesteś sentymentalny, co?
- Jestem. Ale sentymentu nabieram
dopiero po dłuższym czasie.
- To dobrze.
Juan upadł na kolana i rozłożył
ręce. Blondyn wiedział, o co chodzi. Wyjął Skorpiona zza paska i przystawił do
czoła wampira.
- Bywaj, Juan.
- Zaklepię ci miejscówkę w piekle.
Dzięki.
Pociągnął za spust.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz