Tego
dnia było wyjątkowo ponuro i przygnębiająco. W mieście panowała cisza. Upiorna
cisza. Ulice były niemalże puste. Krzątali się po nich nieliczni Sprzątacze,
którzy zmywali krew z bruku, pracownicy biura i urzędnicy z rady miasta
spisywali straty, między budynkami przemykali pojedynczy cywile, którzy
odwracali wzrok od trupów. Wszystkie ciała były wywożone za miasto. Trupy
potworów i te niezidentyfikowane były zasypywane we wspólnej mogile lub palone.
Te ciała, które dało się rozpoznać, oddawano rodzinom, a te, które
ewidentnie należały do mieszkańców miasta, ale nie znalazły swoich rodzin,
pochowano we wspólnej mogile w towarzystwie księdza w naprędce poświęconej
ziemi.
Łowcy powoli wspięli się po schodkach
kamieniczki. Chłopak przekazał śpiącą dziewczynie towarzyszce i wyjął klucz z
kieszeni spodni. Otworzył mieszkanie i wpuścił Lisicę do środka. Wszedł i
zamknął drzwi.
Panowała tam grobowa cisza. Mieszkanie było
przewietrzone i można było wyczuć na policzku lekki powiew przyjemnie
chłodzącego przeciągu. Rose położyła wampirzycę w pokoju Connora. Zdjęli
płaszcze i odłożyli broń.
- Co tu tak cicho? – zapytał Connor i
rozejrzał się. Poszedł do salonu.
Kobieta rozwaliła się w fotelu i wzięła do
ręki stara gazetę. Po chwili rzuciła ją na podłogę i poszła do kuchni.
- Weź mi nalej wody – poprosił chłopak.
Nagle usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie
drzwi, a potem kroki na parkiecie w przedpokoju, którym towarzyszyło ciche
stękanie podłogi. Młody Łowca obejrzał się w tamtym kierunku.
W drzwiach pojawiła się Tess. Miała na sobie
biała koszulę, która sięgała jej połowy ud. Dłonie owinęła rękawami. Spojrzała
na chłopaka i uśmiechnęła się. Bez słowa usiadła przy nim na kolanach i
przytuliła się. Nie mogła się długo odessać.
- Cieszę się, że cię widzę całego i zdrowego
– powiedziała i pocałowała go w policzek. Odsunęła się.
- Noo siema młody! – usłyszał za swoimi
plecami, a po chwili Russell zmierzwił mu włosy. – Jak tam?
- D-dobrze – obejrzał się. Zobaczył nad swoją
twarzą roześmianą twarz swojego najlepszego przyjaciela. Zauważył, że miał na
sobie jedynie szlafrok. – ale na pewno nie tak dobrze jak u was.
- U nas rewelka – nachylił się nad oparciem
kanapy i pocałował blondynkę. – Po prostu gra i tańczy. E! – zawołał za siebie
– zrób nam po kawce!
- A co ja? Slużąca?! – usłyszał w odpowiedzi.
- Żebyś kurwa wiedziała! Obudziłaś mnie ruda
małpo to się chociaż odwdzięcz!
- Dobra! Nie denerwuj się tak.
Russell i Tess zjedli naprędce jakieś
śniadanie i wrócili do swoich obowiązków. Łowcy musieli złożyć liczne raporty,
zabezpieczyć miasto przed potencjalnym atakiem potworów, byli także przy
pogrzebach zbiorowych. Ze wszystkich tylko Connor nie brał udziału w tych
czynnościach. On musiał pilnować Neyvy. Cały czas spała, ale mogła obudzić się
w każdej chwili.
Około godziny dziewiętnastej zadzwonił Adam.
- Słucham
- odebrał Skorpion. – Coś się stało? … Co? Po co? Z nowym? … Dobra … Co?
Naprawdę? To cudownie! Co? Usłyszałem, ale… i chuj. Dobra, dzięki. Dam ci
dzisiaj znać. Narka.
Blondyn niemalże rzucił słuchawkę na widełki.
W czasie tych kilku minut, jego nastrój zmieniał się diametralnie. Ze
zdziwienia przeszedł w euforię tylko po to, by wściec się na samym końcu i ze
zrezygnowaniem zakończyć połączenie.
- Kto to był? – Zapytała Tess.
- Adam.
- Czego chciał?
- Jest sprawa, bo… Adam powiedział, że gadał
z naszym nowym szefem. Wydał rozkaz.
- Jaki? – spytał Connor po chwili ciszy.
- Mamy wracać – powiedział tonem
oznajmiającym czyjąś śmierć.
- Serio? Powaga? – Connor nabierał
entuzjazmu, a na jego twarzy wykwitł uśmiech wielki jak kontynent.
- Owszem, ale… - przewrócił oczami i pokręcił
głową.
- Ale?
- Jest warunek. Na nasze miejsce przyjeżdżają
trzej inni Łowcy, ale tylko wtedy, kiedy Rose zostanie w mieście.
- Nie rozumiem. W czym problem?
- Jaki problem?
Wszyscy obejrzeli się. W drzwiach stał
przedmiot ich rozmowy. Przeciągnęła się i ziewnęła.
- Dzwonił Adam. Z rozkazami.
- Odnośnie? – Przeskoczyła nad oparciem i
usiadła na kanapie tuż obok swojego brata.
- Nas. Znaczy mnie i Connora. My dwaj mamy
wracać do Archeonu. Ale jest jeden warunek.
- Jaki?
Russell wziął głęboki oddech. Musiał
uspokoić kołatające w jego głowie myśli. Przełknął gęstą ślinę i odezwał się po
chwili wahania.
- Musisz tu zostać. – Powiedział
szybko i na jednym krótkim wydechu. Rose nie do końca zrozumiała.
- Co tam mruczysz? Powtórz.
- Jeżeli zostaniesz, my wyjedziemy.
– Russell zasłonił się rękami.
Kobieta przetwarzała informację w
głowie. Zgarnęła z ławy cukierek i zjadła go. Potem długo bawiła się
papierkiem. Potarła czoło dłonią.
- Wiesz Russell, musiałabym to
jeszcze przemyśleć, ale niestety muszę was rozczarować. Nie mam ochoty zostać w
mieście. Szczerze powiedziawszy, to myślałam o tym, by wyjechać za dwa dni.
- Czyli tu zostajemy. – Russell
westchnął. – Mówiłem ci Connor. Rose jest straszną egoistką i nie widzi nic
poza czubkiem własnego nosa. Nie ma o czym gadać.
- Mów sobie co chcesz. Mam swoje
powody, by wyjechać.
- Tak jak pięć lat temu? –
Powiedział Russell ze złością w głosie. Te wspomnienia były bolesne, ale
konieczne do przywołania.
- Zamknij się! Nic nie rozumiesz. –
Rose wstała z miejsca. Przeszła się po pokoju.
- Sophie pomóż mi przy sprzątaniu. –
Powiedziała Tess. – Connor sprawdź, co u Neyvy.
- Siad na dupie i nawet się nie
ruszaj! – Rozkazała Łowczyni blondynce. Kobieta posłusznie zajęła miejsce.
Russell nie przypuszczał, że Tess posłucha się kogokolwiek. – Reszta won. –
Wszyscy posłusznie opuścili salon. – Nie zrozumiałbyś nawet za tysiąc lat. –
Dodała, kiedy zostali sami.
- To spróbuj nam to wyjaśnić. Chyba
już najwyższy czas.
- Nie mam ochoty wam się zwierzać. –
Odwróciła się do okna.
- To po co kazałaś wszystkim wyjść?
– Spytała pośredniczka.
Łowczyni nie wiedziała co
odpowiedzieć. Nie chciała im o niczym mówić, ale z drugiej strony musiała się
komuś wygadać.
- Pięć lat temu wyjechałam, bo miałam
niemałe kłopoty. Nie wiecie o nich, bo wszystko ukrywałam. Teraz też chcę
wyjechać, by ta sytuacja się nie powtórzyła.
- Co się stało? – Naciskał Russell.
- Nie odpuścisz, prawda? Ale masz
rację braciszku. Należą wam się wyjaśnienia. – Była do nich odwrócona.
Wpatrywała się w jakiś punkt na horyzoncie. Westchnęła. – Zacznę od początku.
Miałam faceta. Był przyjacielem właściciela kasyna. Zabierał mnie tam co
weekend. To dlatego zawsze mnie nie było w soboty i niedziele. – Odwróciła
głowę i spojrzała na brata. Był spokojny. Starał się nie okazywać zdziwienia. –
Na początku grałam o małe sumy. Zazwyczaj wygrywałam. Potem zaczęłam grać o
większe pieniądze. I o jeszcze większe. W końcu popadłam w nałóg. Wkrótce
okazało się, że zawsze dawano mi wygrać, bym zakładała się o większe sumy. Po
wyjściu prawdy na jaw, zmieniłam kasyno. Tam grałam o bagatelne wręcz sumy.
Czasem wygrywałam, czasem ponosiłam porażki. Było różnie. Podniecało mnie to. W
końcu przegrałam całe nasze oszczędności, ale pomimo tego nie mogłam przestać.
Zadłużyłam się na ogromne sumy pieniędzy. Wierzyciele zaczęli mi grozić, że
mnie zabiją. Kiedy zauważyli, że niewiele mnie to obchodzi powiedzieli, że
zrobią krzywdę tobie. – Na twarzy mężczyzny pojawiły się pierwsze emocje. -
Bałam się. I to bardzo. – Po jej policzku spłynęła łza. - Postanowiłam uciec
nie mówiąc wam o niczym. Uciekłam tutaj. Co jakiś czas wysyłałam im pieniądze
powoli spłacając swój dług a także po malutku wpłacałam pieniądze na nasze
konto oszczędnościowe. Musiałam ciężko pracować, by wyjść na prostą. Czasami
żyłam na garnuszku ludzi, bo wszystkie pieniądze, które zarobiłam, wysyłałam do
Varholdu. Gdyby nie ci wszyscy ludzie, którzy wówczas mi pomogli, zdechłabym z
głodu zapomniana przez świat. – Otarła łzy i wzięła głęboki oddech. Nie chciała
się rozpłakać. Russell wstał i podszedł do siostry. Odwracała głowę. Nie
chciała, by ktoś widział ją w tym stanie. Blondyn objął ją ramieniem. Rose nie
wytrzymała tego. Wybuchła płaczem i przytuliła się do niego. Żałowała tego, co
zrobiła, a teraz nastał czas jej pokuty. Mężczyzna czekał, aż jego siostra się
uspokoi. Po kilku minutach ponowiła opowieść. – Teraz boję się, że to się
powtórzy, że to wszystko wróci. Dlatego chcę podróżować. Wtedy mniej mnie kusi,
bo wiem, że jeśli przegram pieniądze, to nikt mi nie pomoże. Rozumiesz mnie,
prawda?
- Tak. Rozumiem. – Szepnął i
przytulił jej głowę do siebie. Wiedział, że kobieta znów zacznie płakać. Nie
pomylił się. – Wiesz Rose, powiem ci coś. Tutaj nie ma kasyna, ani żadnych tego
typu lokali.
- Naprawdę? – Popatrzyła bratu
prosto w oczy. A spojrzenie miała pełne nadziei i skruchy. Russell tytanicznym
wysiłkiem zmusił się, by nie spuścić wzroku z tych maślanych, spuchniętych od
płaczu szmaragdowych oczu.
- Uhm. – Kiwnął głową. – Nie masz
się czego obawiać.
Kobieta kiwnęła głową i wyzwoliła
się z jego uścisku. Usiadła na fotelu, a jej brat zajął miejsce na kanapie.
Tess poszła po wodę.
- Przemyślę to wszystko. I tak się
boję, że wrócę do nałogu.
- Wierzę w ciebie. Skoro już od
pięciu lat nie grałaś, to nie powrócisz.
- Łatwo ci powiedzieć. – Rzuciła z
irytacją. - Kiedy widzę karty, muszę wysilić całą swoją siłę woli, by nie
zagrać. Nie wiesz jak to jest… – Russell wstał i podszedł do komody. Z
pierwszej szuflady wyjął talię kart. Kobieta była przerażona. – Co ty robisz? –
Blondyn oddzielił zestaw kart do pokera od zwykłej talii. Niepotrzebny pakiet
odłożył na bok. Zaczął tasować. – Nie, co ty… - Rose zaczęła szybciej oddychać.
Wparła się w fotel.
- Zagramy? – Spytał Russell, patrząc
siostrze prosto w oczy. Jej szmaragdowe ślepia były wypełnione przerażeniem i
wściekłością. Energicznie kręciła głową. Starała się nie patrzeć na zwinne
dłonie brata wertujące karty. – Może poker? Albo BlackJack? Umiesz grać w obie,
prawda? – Mówił z zagadkowym uśmiechem na twarzy.
- Nie! Zostaw mnie! Nie! – Jej głos
drżał. Powstrzymywała się od gry przez pięć długich lat, bo nikt jej nigdy tego
nie proponował. A w tym momencie jej własny brat chciał znów wpędzić ją w
uzależnienie.
- Bo? – Przechylił głowę. Patrzył na
kobietę z wyczekiwaniem.
W międzyczasie Tess wymknęła się do kuchni. Z przejęciem
przyglądała się całej sytuacji. Nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Russell
tym zachowaniem miał coś na celu, więc nie interweniowała. Cierpliwie czekała.
- Dlaczego mi to robisz? – W oczach
Rose znów pojawiły się łzy. – Jesteś potworem! – Obserwowała wertowane karty w
dłoniach brata. – Russell, do cholery! Przestań! – Wrzasnęła i zaniosła się
płaczem. Jak nigdy zwróciła się do niego po imieniu. A to był znak, że robi się
niebezpiecznie. Mężczyzna jej nie słuchał. Skończył tasować i rozłożył karty do
pokera. Po pięć dla graczy i dwa musiki oraz talia do dobierania.
- To jak? Gramy? Chociaż jedną
partyjkę.
- Już powiedziałam, że nie. –
Spuściła głowę, nadal pochlipując. Pech chciał, że spojrzała na karty. Tym zielonym
kartonikom ze złotymi zawijasami przyglądała się bardzo łakomie. Wahała się. W
pewnym momencie chciała je podnieść i dać chorą, sadystyczną satysfakcję
swojemu bratu. Ostatkiem sił oparła się pokusie.
Nagle przez jej głowę przeszła myśl.
A co jeśli on tylko ze mną pogrywa? Może on wcale nie chce ze mną grać?
Postanowiła się zabawić kosztem brata. Wyciągnęła rękę po karty. Russell
myślał, że zaraz je podniesie i w nie spojrzy. Kobieta dotknęła kart i zastygła
w tej pozie bez ruchu. Zastanawiała się, jak jej brat na to zareaguje. Miał
pokerową twarz, jednak pod tą maską kryło się duże przejęcie pomieszane z
ciekawością a także ze strachem. Odsunęła je od siebie. – Schowaj je. Nie chcę
z tobą grać.
- Bo co? Boisz się że przegrasz? –
Uśmiechnął się patrząc na nią wyzywająco. Próbował ją podpuścić.
- Nie braciszku. Ja właśnie
wygrałam. Schowaj je. – Rose lekko się uśmiechnęła. Przejrzała go. Russell
złożył karty i odłożył je na miejsce.
- Masz rację. Wygrałaś, ale i ja
wygrałem. Ty wygrałaś z nałogiem, a ja wygrałem, ponieważ ty wygrałaś. Od
samego początku nie chciałem, abyś ze mną grała. Sprawdzałem cię, jak jesteś
silna. I przeszłaś mój test pomyślnie. Właśnie dowiodłaś mi i przede wszystkim
sobie, że jesteś na tyle silna, by przeciwstawić się pokusie. To dowodzi, że
możesz zostać w mieście.
- Tak. Dziękuję ci. Jesteś
najwspanialszym młodszym braciszkiem na świecie. Wiesz, chyba zostanę. Mam już
dość uciekania. Postanowiłam, zostaję. – Dodała po krótkim zastanowieniu.
- Naprawdę? To wspaniale. –
Przytulił siostrę. – Będę cię odwiedzał co jakiś czas, a telefonować
codziennie. – W głębi duszy odetchnął z ulgą.
-
Ej, wszyscy! Chodźcie! – usłyszeli w całym mieszkaniu głos Connora.
Russell
i Rose szybko podnieśli się i poszli do pokoju najmłodszego domownika. Pośredniczki,
które do tej pory były w kuchni, poczekały, aż Łowcy znajdą się u boku wampira.
Mimo wszystko wolały trzymać się z daleka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz