środa, 9 kwietnia 2014

Sekret Rose



Tego dnia było wyjątkowo ponuro i przygnębiająco. W mieście panowała cisza. Upiorna cisza. Ulice były niemalże puste. Krzątali się po nich nieliczni Sprzątacze, którzy zmywali krew z bruku, pracownicy biura i urzędnicy z rady miasta spisywali straty, między budynkami przemykali pojedynczy cywile, którzy odwracali wzrok od trupów. Wszystkie ciała były wywożone za miasto. Trupy potworów i te niezidentyfikowane były zasypywane we wspólnej mogile lub palone. Te ciała, które dało się rozpoznać, oddawano rodzinom, a te, które ewidentnie należały do mieszkańców miasta, ale nie znalazły swoich rodzin, pochowano we wspólnej mogile w towarzystwie księdza w naprędce poświęconej ziemi.
Rankiem Connor i Rose wrócili do mieszkania, gdzie zostali Russell i Tess. Sophie została w pracy. Neyva nie odzyskała przytomności. Adam w jej sprawie wydał jeden rozkaz: mieć na nią oko i być w stanie gotowości, kiedy wreszcie się obudzi. Idąc przez wymarłe miasto, potrafili usłyszeć bycie swoich serc. Nie odzywali się i nie mieli zamiaru zabierać głosu. Szerszeń do końca poddawał w wątpliwość prawdziwość słów starszej Reewse.
Łowcy powoli wspięli się po schodkach kamieniczki. Chłopak przekazał śpiącą dziewczynie towarzyszce i wyjął klucz z kieszeni spodni. Otworzył mieszkanie i wpuścił Lisicę do środka. Wszedł i zamknął drzwi.
Panowała tam grobowa cisza. Mieszkanie było przewietrzone i można było wyczuć na policzku lekki powiew przyjemnie chłodzącego przeciągu. Rose położyła wampirzycę w pokoju Connora. Zdjęli płaszcze i odłożyli broń.
- Co tu tak cicho? – zapytał Connor i rozejrzał się. Poszedł do salonu.
Kobieta rozwaliła się w fotelu i wzięła do ręki stara gazetę. Po chwili rzuciła ją na podłogę i poszła do kuchni.
- Weź mi nalej wody – poprosił chłopak.
Nagle usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie drzwi, a potem kroki na parkiecie w przedpokoju, którym towarzyszyło ciche stękanie podłogi. Młody Łowca obejrzał się w tamtym kierunku.
W drzwiach pojawiła się Tess. Miała na sobie biała koszulę, która sięgała jej połowy ud. Dłonie owinęła rękawami. Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się. Bez słowa usiadła przy nim na kolanach i przytuliła się. Nie mogła się długo odessać.
- Cieszę się, że cię widzę całego i zdrowego – powiedziała i pocałowała go w policzek. Odsunęła się.
- Noo siema młody! – usłyszał za swoimi plecami, a po chwili Russell zmierzwił mu włosy. – Jak tam?
- D-dobrze – obejrzał się. Zobaczył nad swoją twarzą roześmianą twarz swojego najlepszego przyjaciela. Zauważył, że miał na sobie jedynie szlafrok. – ale na pewno nie tak dobrze jak u was.
- U nas rewelka – nachylił się nad oparciem kanapy i pocałował blondynkę. – Po prostu gra i tańczy. E! – zawołał za siebie – zrób nam po kawce!
- A co ja? Slużąca?! – usłyszał w odpowiedzi.
- Żebyś kurwa wiedziała! Obudziłaś mnie ruda małpo to się chociaż odwdzięcz!
- Dobra! Nie denerwuj się tak.
Russell i Tess zjedli naprędce jakieś śniadanie i wrócili do swoich obowiązków. Łowcy musieli złożyć liczne raporty, zabezpieczyć miasto przed potencjalnym atakiem potworów, byli także przy pogrzebach zbiorowych. Ze wszystkich tylko Connor nie brał udziału w tych czynnościach. On musiał pilnować Neyvy. Cały czas spała, ale mogła obudzić się w każdej chwili.
Około godziny dziewiętnastej zadzwonił Adam.
- Słucham  - odebrał Skorpion. – Coś się stało? … Co? Po co? Z nowym? … Dobra … Co? Naprawdę? To cudownie! Co? Usłyszałem, ale… i chuj. Dobra, dzięki. Dam ci dzisiaj znać. Narka.
Blondyn niemalże rzucił słuchawkę na widełki. W czasie tych kilku minut, jego nastrój zmieniał się diametralnie. Ze zdziwienia przeszedł w euforię tylko po to, by wściec się na samym końcu i ze zrezygnowaniem zakończyć połączenie.
- Kto to był? – Zapytała Tess.
- Adam.
- Czego chciał?
- Jest sprawa, bo… Adam powiedział, że gadał z naszym nowym szefem. Wydał rozkaz.
- Jaki? – spytał Connor po chwili ciszy.
- Mamy wracać – powiedział tonem oznajmiającym czyjąś śmierć.
- Serio? Powaga? – Connor nabierał entuzjazmu, a na jego twarzy wykwitł uśmiech wielki jak kontynent.
- Owszem, ale… - przewrócił oczami i pokręcił głową.
- Ale?
- Jest warunek. Na nasze miejsce przyjeżdżają trzej inni Łowcy, ale tylko wtedy, kiedy Rose zostanie w mieście.
- Nie rozumiem. W czym problem?
- Jaki problem?
Wszyscy obejrzeli się. W drzwiach stał przedmiot ich rozmowy. Przeciągnęła się i ziewnęła.
- Dzwonił Adam. Z rozkazami.
- Odnośnie? – Przeskoczyła nad oparciem i usiadła na kanapie tuż obok swojego brata.
- Nas. Znaczy mnie i Connora. My dwaj mamy wracać do Archeonu. Ale jest jeden warunek.
- Jaki?
Russell wziął głęboki oddech. Musiał uspokoić kołatające w jego głowie myśli. Przełknął gęstą ślinę i odezwał się po chwili wahania.
- Musisz tu zostać. – Powiedział szybko i na jednym krótkim wydechu. Rose nie do końca zrozumiała.
- Co tam mruczysz? Powtórz.
- Jeżeli zostaniesz, my wyjedziemy. – Russell zasłonił się rękami.
Kobieta przetwarzała informację w głowie. Zgarnęła z ławy cukierek i zjadła go. Potem długo bawiła się papierkiem. Potarła czoło dłonią.
- Wiesz Russell, musiałabym to jeszcze przemyśleć, ale niestety muszę was rozczarować. Nie mam ochoty zostać w mieście. Szczerze powiedziawszy, to myślałam o tym, by wyjechać za dwa dni.
- Czyli tu zostajemy. – Russell westchnął. – Mówiłem ci Connor. Rose jest straszną egoistką i nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Nie ma o czym gadać.
- Mów sobie co chcesz. Mam swoje powody, by wyjechać.
- Tak jak pięć lat temu? – Powiedział Russell ze złością w głosie. Te wspomnienia były bolesne, ale konieczne do przywołania.
- Zamknij się! Nic nie rozumiesz. – Rose wstała z miejsca. Przeszła się po pokoju.
- Sophie pomóż mi przy sprzątaniu. – Powiedziała Tess. – Connor sprawdź, co u Neyvy.
- Siad na dupie i nawet się nie ruszaj! – Rozkazała Łowczyni blondynce. Kobieta posłusznie zajęła miejsce. Russell nie przypuszczał, że Tess posłucha się kogokolwiek. – Reszta won. – Wszyscy posłusznie opuścili salon. – Nie zrozumiałbyś nawet za tysiąc lat. – Dodała, kiedy zostali sami.
- To spróbuj nam to wyjaśnić. Chyba już najwyższy czas.
- Nie mam ochoty wam się zwierzać. – Odwróciła się do okna.
- To po co kazałaś wszystkim wyjść? – Spytała pośredniczka.
Łowczyni nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie chciała im o niczym mówić, ale z drugiej strony musiała się komuś wygadać.
- Pięć lat temu wyjechałam, bo miałam niemałe kłopoty. Nie wiecie o nich, bo wszystko ukrywałam. Teraz też chcę wyjechać, by ta sytuacja się nie powtórzyła.
- Co się stało? – Naciskał Russell.
- Nie odpuścisz, prawda? Ale masz rację braciszku. Należą wam się wyjaśnienia. – Była do nich odwrócona. Wpatrywała się w jakiś punkt na horyzoncie. Westchnęła. – Zacznę od początku. Miałam faceta. Był przyjacielem właściciela kasyna. Zabierał mnie tam co weekend. To dlatego zawsze mnie nie było w soboty i niedziele. – Odwróciła głowę i spojrzała na brata. Był spokojny. Starał się nie okazywać zdziwienia. – Na początku grałam o małe sumy. Zazwyczaj wygrywałam. Potem zaczęłam grać o większe pieniądze. I o jeszcze większe. W końcu popadłam w nałóg. Wkrótce okazało się, że zawsze dawano mi wygrać, bym zakładała się o większe sumy. Po wyjściu prawdy na jaw, zmieniłam kasyno. Tam grałam o bagatelne wręcz sumy. Czasem wygrywałam, czasem ponosiłam porażki. Było różnie. Podniecało mnie to. W końcu przegrałam całe nasze oszczędności, ale pomimo tego nie mogłam przestać. Zadłużyłam się na ogromne sumy pieniędzy. Wierzyciele zaczęli mi grozić, że mnie zabiją. Kiedy zauważyli, że niewiele mnie to obchodzi powiedzieli, że zrobią krzywdę tobie. – Na twarzy mężczyzny pojawiły się pierwsze emocje. - Bałam się. I to bardzo. – Po jej policzku spłynęła łza. - Postanowiłam uciec nie mówiąc wam o niczym. Uciekłam tutaj. Co jakiś czas wysyłałam im pieniądze powoli spłacając swój dług a także po malutku wpłacałam pieniądze na nasze konto oszczędnościowe. Musiałam ciężko pracować, by wyjść na prostą. Czasami żyłam na garnuszku ludzi, bo wszystkie pieniądze, które zarobiłam, wysyłałam do Varholdu. Gdyby nie ci wszyscy ludzie, którzy wówczas mi pomogli, zdechłabym z głodu zapomniana przez świat. – Otarła łzy i wzięła głęboki oddech. Nie chciała się rozpłakać. Russell wstał i podszedł do siostry. Odwracała głowę. Nie chciała, by ktoś widział ją w tym stanie. Blondyn objął ją ramieniem. Rose nie wytrzymała tego. Wybuchła płaczem i przytuliła się do niego. Żałowała tego, co zrobiła, a teraz nastał czas jej pokuty. Mężczyzna czekał, aż jego siostra się uspokoi. Po kilku minutach ponowiła opowieść. – Teraz boję się, że to się powtórzy, że to wszystko wróci. Dlatego chcę podróżować. Wtedy mniej mnie kusi, bo wiem, że jeśli przegram pieniądze, to nikt mi nie pomoże. Rozumiesz mnie, prawda?
- Tak. Rozumiem. – Szepnął i przytulił jej głowę do siebie. Wiedział, że kobieta znów zacznie płakać. Nie pomylił się. – Wiesz Rose, powiem ci coś. Tutaj nie ma kasyna, ani żadnych tego typu lokali.
- Naprawdę? – Popatrzyła bratu prosto w oczy. A spojrzenie miała pełne nadziei i skruchy. Russell tytanicznym wysiłkiem zmusił się, by nie spuścić wzroku z tych maślanych, spuchniętych od płaczu szmaragdowych oczu.
- Uhm. – Kiwnął głową. – Nie masz się czego obawiać.
Kobieta kiwnęła głową i wyzwoliła się z jego uścisku. Usiadła na fotelu, a jej brat zajął miejsce na kanapie. Tess poszła po wodę.
- Przemyślę to wszystko. I tak się boję, że wrócę do nałogu.
- Wierzę w ciebie. Skoro już od pięciu lat nie grałaś, to nie powrócisz.
- Łatwo ci powiedzieć. – Rzuciła z irytacją. - Kiedy widzę karty, muszę wysilić całą swoją siłę woli, by nie zagrać. Nie wiesz jak to jest… – Russell wstał i podszedł do komody. Z pierwszej szuflady wyjął talię kart. Kobieta była przerażona. – Co ty robisz? – Blondyn oddzielił zestaw kart do pokera od zwykłej talii. Niepotrzebny pakiet odłożył na bok. Zaczął tasować. – Nie, co ty… - Rose zaczęła szybciej oddychać. Wparła się w fotel.
- Zagramy? – Spytał Russell, patrząc siostrze prosto w oczy. Jej szmaragdowe ślepia były wypełnione przerażeniem i wściekłością. Energicznie kręciła głową. Starała się nie patrzeć na zwinne dłonie brata wertujące karty. – Może poker? Albo BlackJack? Umiesz grać w obie, prawda? – Mówił z zagadkowym uśmiechem na twarzy.
- Nie! Zostaw mnie! Nie! – Jej głos drżał. Powstrzymywała się od gry przez pięć długich lat, bo nikt jej nigdy tego nie proponował. A w tym momencie jej własny brat chciał znów wpędzić ją w uzależnienie.
- Bo? – Przechylił głowę. Patrzył na kobietę z wyczekiwaniem.
W międzyczasie Tess wymknęła się do kuchni. Z przejęciem przyglądała się całej sytuacji. Nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Russell tym zachowaniem miał coś na celu, więc nie interweniowała. Cierpliwie czekała.
- Dlaczego mi to robisz? – W oczach Rose znów pojawiły się łzy. – Jesteś potworem! – Obserwowała wertowane karty w dłoniach brata. – Russell, do cholery! Przestań! – Wrzasnęła i zaniosła się płaczem. Jak nigdy zwróciła się do niego po imieniu. A to był znak, że robi się niebezpiecznie. Mężczyzna jej nie słuchał. Skończył tasować i rozłożył karty do pokera. Po pięć dla graczy i dwa musiki oraz talia do dobierania.
- To jak? Gramy? Chociaż jedną partyjkę.
- Już powiedziałam, że nie. – Spuściła głowę, nadal pochlipując. Pech chciał, że spojrzała na karty. Tym zielonym kartonikom ze złotymi zawijasami przyglądała się bardzo łakomie. Wahała się. W pewnym momencie chciała je podnieść i dać chorą, sadystyczną satysfakcję swojemu bratu. Ostatkiem sił oparła się pokusie.
Nagle przez jej głowę przeszła myśl.  
A co jeśli on tylko ze mną pogrywa? Może on wcale nie chce ze mną grać? 
Postanowiła się zabawić kosztem brata. Wyciągnęła rękę po karty. Russell myślał, że zaraz je podniesie i w nie spojrzy. Kobieta dotknęła kart i zastygła w tej pozie bez ruchu. Zastanawiała się, jak jej brat na to zareaguje. Miał pokerową twarz, jednak pod tą maską kryło się duże przejęcie pomieszane z ciekawością a także ze strachem. Odsunęła je od siebie. – Schowaj je. Nie chcę z tobą grać.
- Bo co? Boisz się że przegrasz? – Uśmiechnął się patrząc na nią wyzywająco. Próbował ją podpuścić.
- Nie braciszku. Ja właśnie wygrałam. Schowaj je. – Rose lekko się uśmiechnęła. Przejrzała go. Russell złożył karty i odłożył je na miejsce.
- Masz rację. Wygrałaś, ale i ja wygrałem. Ty wygrałaś z nałogiem, a ja wygrałem, ponieważ ty wygrałaś. Od samego początku nie chciałem, abyś ze mną grała. Sprawdzałem cię, jak jesteś silna. I przeszłaś mój test pomyślnie. Właśnie dowiodłaś mi i przede wszystkim sobie, że jesteś na tyle silna, by przeciwstawić się pokusie. To dowodzi, że możesz zostać w mieście.
- Tak. Dziękuję ci. Jesteś najwspanialszym młodszym braciszkiem na świecie. Wiesz, chyba zostanę. Mam już dość uciekania. Postanowiłam, zostaję. – Dodała po krótkim zastanowieniu.
- Naprawdę? To wspaniale. – Przytulił siostrę. – Będę cię odwiedzał co jakiś czas, a telefonować codziennie. – W głębi duszy odetchnął z ulgą.
- Ej, wszyscy! Chodźcie! – usłyszeli w całym mieszkaniu głos Connora.
Russell i Rose szybko podnieśli się i poszli do pokoju najmłodszego domownika. Pośredniczki, które do tej pory były w kuchni, poczekały, aż Łowcy znajdą się u boku wampira. Mimo wszystko wolały trzymać się z daleka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz