Przez cały tydzień poznawałem zasady
panujące w szkole. Oczywiście wymyślili je uczniowie. Wśród licealistów była ustalona
hierarchia. Najpierw samorząd, potem trzecioklasiści, sportowcy i
cheerleaderki, drugoklasiści, kujony, dilerzy i pierwszoklasiści. Na samym
siwym końcu dyndałem ja – nowy. Snake powiedział, że jestem szczęściarzem, bo
mam kogoś, kto jest w stanie zająć się mną. W ten sposób chciał wyrobić we mnie
poczucie winy za to, że mi pomaga a także zrobić sobie ze mnie niewolnika. Mnie
to nie rusza. Ja nie prosiłem go o pomoc (za którą jestem mu bezgranicznie
wdzięczny). Cóż, piątek się skończył, a ja musiałem pouczyć się na poniedziałek
i odrobić wszystkie lekcje.
W poniedziałek byłem w szkole o siódmej
czterdzieści pięć. O tej godzinie w mojej klasie nie było zbyt wielu osób.
Wszystko zawsze złaziło się dwie minuty po dzwonku. Usiadłem na swoim miejscu i
poczekałem na Snake’a lub Raya. Blondyn przyszedł dziesięć minut później. Od
razu coś mnie zaniepokoiło w jego zachowaniu: on był radosny. Cały w
skowronkach. Uśmiechał się i niemalże podskakiwał.
- Siemka. – Zagaił do mnie pogodnie.
- Cześć.
- Jak życie?
- Dobrze. Powoli leci. A u ciebie?
Zapytałem, ale moje pytanie zostało
zignorowane. Rozmarzony chłopak gapił się w okno. Nie wiem, co siedziało w jego
głowie, ale na pewno musiało być to coś przyjemnego. Przyszedł Ray.
- Cześć. – Pozdrowiłem go.
- Yo. – Odparł tak jak zwykle po wyjęciu
słuchawek z uszu.
Usiadł na krześle i rozpakował swoje
szpargały. Dopiero teraz zauważyłem, że zamienili się miejscami. Obaj
spojrzeliśmy na Snake’a. Ray tylko westchnął i pokręcił głową. Zajrzał do
książek. Nachyliłem się.
- Ej, a jemu co jest? – Zapytałem
półszeptem.
- Ech… Szkoda by gadać.
Zadzwonił dzwonek na lekcję.
- Są! Idą! – Krzyknął jeden z chłopaków stojących
przy oknie. Miał chyba na imię Jack, ale nie dam sobie uciąć ręki.
Snake ożywił się. Wstał z krzesła i
oparł się dłońmi o parapet. Rozanielony wyglądał przez okno. Spojrzałem na
Raya, ale on tylko wzruszył ramionami. Poszedłem za przykładem reszty klasy i
spojrzałem na dziedziniec.
W stronę szkoły, w formacji klina,
maszerowało jedenaście dziewczyn. Równo, miarowo niemalże paradnie. Ta, która
była u szczytu, miała przy pasie miecz. Reszta dziewczyn niosła pałki,
łańcuchy, noże i inną broń. Każda była ubrana w mundurek, czyli granatową,
plisowaną spódnicę sięgającą kolan, białą koszulę z krótkim rękawem, pod szyją
czerwony krawat, oraz była przepasana czarną wstęgą lub pasem. Byłem pod
wielkim wrażeniem ich dyscypliny i wyrachowania. Trochę mnie przerażały.
Dziewczyny weszły do gmachu szkoły, a my usiedliśmy.
- To o nie chodziło? – Zapytałem
chłopaków wskazując okno ruchem głowy.
- Tak. Reachel to przyjaciółka Snake’a i
od dawna się nie widzieli. Wyjechała w ferie do innego stanu i dopiero wróciła.
– Odpowiedział mi Ray, bo blondyn był półprzytomny.
Nauczyciel raczył stawić się pięć minut
po dzwonku i poprowadził lekcję. Pomijając złamanie nosa jednej dziewczynie i
wstrząs mózgu u chłopaka, który bujał się na krześle, to te zajęcia przebiegły
normalnie. Przynajmniej nie było ofiar.
Kiedy zadzwonił dzwonek, Snake niemalże
wyfrunął z klasy. Kurczę, ale był nakręcony na te dziewczyny. Może wśród nich
była jego dziewczyna? W zasadzie to nigdy wcześniej ich tutaj nie widziałem.
Oczywiście wszystkiego miałem dowiedzieć się po chemii.
Przed angielskim siedzieliśmy w swojej
klasie. Nic nadzwyczajnego. Ray liczył zyski, ja skrobałem coś w zeszycie.
Reszta robiła to, co uważała za słuszne. Nie wiem co, niewiele mnie to
obchodziło.
- Dlaczego ktoś się ze mną nie
przywitał? – Zawołał damski głos z progu drzwi.
Wszyscy obecni jak na komendę odwrócili
głowy w tamtym kierunku. O futrynę była oparta dziewczyna. Szczupła, wysoka,
ciemnobrązowe włosy, zielone oczy. Normalna licealistka pomimo, że miała przy
pasie miecz.
Snake zerwał się z miejsca jak poparzony
i ruszył w jej kierunku.
- Reachel! – Powiedział w pędzie.
- No hej.
Przytulili się i… pocałowali. Na pewno
nie jak przyjaciele. Prawie z języczkiem! I to w centralnym miejscu klasy, by
wszyscy mogli podziwiać tę wspaniałą parę. Chłopak objął ją w pasie i
poprowadził do swojej ławki. Gadali o czymś po drodze, ale niewiele zrozumiałem
z tej rozmowy.
- Reachel, poznaj proszę. To jest mój
nowy znajomy, Nick.
Wstałem z krzesła i zastanawiałem się,
czy wyciągnąć rękę. W tym miejscu nikt nie podawał sobie ręki. Mogło to być
oznaką słabości lub nawet głupoty. A co by było, gdyby osoba, której podaję
dłoń, miała na palcu pierścionek z zatrutym kolcem? Leżałbym i kwiczał wijąc
się z bólu. W końcu wyciągnąłem dłoń. I tak byłem słaby i bezużyteczny.
- A to Reachel, moja przyjaciółka. –
Wskazał na mieczniczkę, a ona przyjacielsko uścisnęła mi dłoń.
- Witam. - Powiedziałem przyjemnie.
- Cześć. – Puściła moją dłoń, tylko po
to, by objąć mnie za szyję. Rozejrzałem się na boki, szukając ratunku. – Nick,
tak? Nick, Nick… - Za każdym razem, kiedy wypowiadała moje imię, przechylała
głowę na bok. – Ni-co-las. – Znów to robiła sylabizując moje imię. Jak papużka.
– Ni-co. Taaak… Od dziś nazywasz się Nico. – uśmiechnęła się do mnie i puściła
oczko.
- Yyy... Ok. – Nie widziałem w tym nic
złego. Niech mówi do mnie jak chce.
- Heh. – Parsknął Ray. Zdążył schować
pieniądze zarobione na sprzedaży dzisiejszego towaru. – No tak, jeśli królowa
wyda jakiś dekret, to ciężko mu się przeciwstawić, czyż nie? – Rzekł z kpiną.
- Och zamknij się, durniu. – ku mej
uldze puściła mnie i przestała gapić się tymi swoimi wielkimi oczami. Skupiła
całą uwagę na Rayu. – I ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie nazywał mnie
królową? – Założyła ręce na piersiach.
- Ale taka jest prawda. Masz swoje
królestwo, poddanych, a raczej poddane, z tego co wiem to nawet skarbiec. Czego
jeszcze chcieć więcej? – Przyjrzał jej się uważnie. – Króla, co? – Spojrzał
ukradkiem na Snake’a a potem wbił swój wzrok w jej twarz, mając szyderczy
uśmiech na twarzy.
- Przymknij się! – Zarumieniła się lekko
i zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. – Ugh.
Dlaczego zadajesz się z taki idiotą? Kurde, dopiero przyjechałam, a już ktoś
musiał popsuć mi humor. – Odetchnęła i spojrzała na Snake’a, a potem na mnie.
Zlustrowała mnie wnikliwym spojrzeniem. – Mogę cię prosić na słówko? – Poprosiła
blondyna. Odeszli na bok. Rozmawiali o czymś przez chwilę i wrócili. – Dobra.
Ja będę lecieć. Pa, Nico – uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami – wypchaj
się, pinglarzu. – Zwróciła się do Raya.
- Spadaj, chwaście. – Odgryzł się, a Reachel
poczerwieniała.
- Pa, Snake. – Pocałowała go w policzek
i wyszła w momencie, kiedy zadzwonił dzwonek.
- Idiotka. Dlaczego zawsze czepia się
moich okularów? – Mruknął Ray i zanotował coś w swoim zeszycie.
- Nazywasz ją chwastem. A to nieładnie
mówić tak o przywódczyni Czarnych Róż. – Odpowiedział Snake na retoryczne
pytanie.
- Przywódczynią czego? – Zapytałem.
- Reachel jest przywódczynią Czarnych Róż.
Formacji zrzeszającej same dziewczyny, które umieją się bić lub mają trochę
oleju w głowie. Walczą z chłopakami, jeśli znajdą się tacy, co im podskakują,
za odpowiednia opłatą ochraniają i takie tam. Ostatnio pojechały do Teksasu by
nauczyć dziewczyny z żeńskiego liceum co to jest kultura wypowiedzi… - Spojrzał
na moją minę i wyjaśnił. – Powiedziały o dwa słowa za dużo na temat Czarnych
Róż.
Nauczyciel wszedł do klasy i szybko
odwróciłem się. Miał dobry nastrój, jak nigdy.
- Jego córka jest w klanie. – Wyjaśnił
mi Snake, szepcząc do ucha. – Cieszy się, że żyje. Może nawet nam nic nie zada.
Kiwnąłem głową i usłyszałem szurnięcie
krzesła za plecami.
Lekcja minęła szybko i ciekawie. Pan
Gray opowiadał nam o teatrze i sztukach Szekspira. Nie wiem czemu, ale zawsze
lubiłem angielską literaturę. Pod koniec lekcji napisaliśmy notatkę i dał nam
spokój.
Kolejna lekcja to historia. Odniosłem
wrażenie, że ta kobieta uwzięła się na mnie. Spytała mnie, ale nie wstawiła
oceny. A umiałem prawie wszystko! Szkoda, może wpadłaby jakaś czwórka. Ostatnim
razem powiedziałem wszystko i dostałem tróję. A teraz zająknąłem się kilka razy
i nie udzieliłem pełnej odpowiedzi na jedno pytanie. Może właśnie nie wstawiła
mi jedynki? Nie mam zielonego pojęcia. Nigdy nie zrozumiem kobiet.
Na wf-ie graliśmy w siatkówkę. Było
bardzo fajnie, jak na każdych zajęciach. Nawet nauczyciel z nami pożartował.
Młody trener Bryant traktował nas bardziej jak kumpli niż uczniów. Wszystkim to
odpowiadało. Co prawda nie mówiliśmy mu po imieniu, ale był dla nas jak starszy
kolega.
Informatyka i biologia ciągnęły się w
nieskończoność. Chciałem wyjść już z tej budy, a musiałem kisić się na tych
dwóch lekcjach. Co prawda na informatyce nauczyciel drzemał, a my robiliśmy, co
chcieliśmy. Jakieś chłopaki włączyły pornole, kilka dziewczyn w grupie
przeglądało ciuchy w sklepie internetowym, Snake pisał z Reachel na facebooku,
a ja ze znudzeniem przeglądałem skrzynkę pocztową. Bardziej mnie interesowało,
co robił Ray. Podłączył pendrive’a i otworzył kilka programów. Pojawiło się
kilka okienek. W jednym zapisano coś w systemie zerojedynkowym, w innym mrugał
biały kursor. Ray poprawił okulary na nosie i wściekle zaczął coś pisać na
klawiaturze. Ciąg liter i liczb pojawiał się tak szybko, że nawet nie nadążałem
z czytaniem ich. Odwróciłem wzrok, bo prawie zakręciło mi się w głowie i
przeczytałem wiadomość o nowej ofercie banku.
Lekcje skończyły się, a ja udałem się do
domu. Musiałem przysiąść do nauki, bo na jutro zapowiedziano nam kartkówkę z
fizyki. I jeszcze musiałem odrobić lekcje na jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz