- Biegnij!
- Łap linę! – Krzyknął Rafael i rzucił końcówkę sznura z
obciążnikiem. Christina skoczyła n ściągnęła zacisk na szyi dwumetrowej
Żabnicy.
Okrążyli potwora dookoła, dusząc go i pętając. Egzorcystka
wskoczyła na jej płaski jak deska łeb i zsunęła po jej kręgosłupie, zadzierając
głowę potwora do góry na tyle wysoko, by ksiądz mógł przeciąć jego gardło
jednym, zamaszystym cięciem. Truchło padło załamane swym ciężarem.
- Brawo – powiedziała Ravenga i zawiesiła się na ramieniu
towarzysza.
- Gratulacje.
Ignorując cuchnące, zaczynające się rozkładać zwłoki,
odwrócili się i udali się do samochodu.
Po powrocie Banderotii złożył raport u przeora i udał się na
spoczynek.
Do otwarcia portalu zostało bardzo niewiele czasu. Czuło się
to. A czas nie działał na korzyść Egzorcystów. Nieźle się dogadywali, ale
musieli zrobić jeszcze jedną istotną rzecz. Po morderczych treningach
polegających głównie na zawężaniu współpracy i hartowaniu ciała przyszedł czas
na ćwiczenia mentalne. Aby móc działać w pełnej harmonii musieli
zsynchronizować swoje myśli.
W tym celu wykonywali
bardzo proste ćwiczenie: zabawa w lustro. Najpierw stali przodem do
siebie i wykonywali to, co partner pokazywał. Potem jedno z nich odwróciło się
i wykonywało ćwiczenia przewodnika. A wykonywali je na tyle długo, by po
odwróceniu się do siebie plecami robić to, co przewodnik. Innym takim
ćwiczeniem była walka z zawiązanymi oczami. Pozwalali, by prowadził partner, w
konfrontacji wykonywali uniki w miejscach, gdzie wyczuwali ataki przeciwnika.
Wyglądało to jak urzekający taniec dwóch motyli.
Inną kwestią było serce. Musiało być oczyszczone ze
wszelkiego grzechu, poza pierworodnym i nieskalane nieczystą myślą. W tym celu
oboje udali się na długie modlitwy.
Najpierw wyspowiadali się u proboszcza najbliższej parafii. W
kolejnych dniach Rafael długo i bardzo żarliwie modlił się, odmawiając litanię
za litanią, przesuwając w zawrotnym tempie paciorki różańca, padając co rusz na kolana, przygwożdżony ciężarem swych
grzechów. Christina leżała krzyżem na posadzce. Zebrani dookoła uważali ją za
pokutującą grzesznicę odpowiadającą za swoje złe czyny. W rzeczywistości
leżała, bo nie miała nic lepszego do roboty. Wyszła ze słusznego założenia, że z portalem nie będzie
miała zbyt wiele wspólnego. Będzie tylko stać nieopodal i zabijać wszystko, co
wylezie z drugiej strony. Modlenie się do czegoś, co nawet nie wiadomo czy
istnieje nie było w jej kompetencji tylko Rafaela. Wolała zabawę giwerą i
martwienie się jedynie u dwa czubki nosa: swój i partnera.
Na tej posadzce było nieco zimno, ale przynajmniej mogła
odpocząć po niemal trzech tygodniach ciężkiej harówki.
Wkrótce przekonała się, że to najbardziej męczący i
morderczy tydzień ze wszystkich. Całodniowe sesje medytacji przy kadzidełkach o
kojącym zapachu były potwornie nudne, jedynym plusem tych zajęć była przyjemna woń dymu, w towarzystwie którego najczęściej
zasypiała. Modlitwy były dla mniej tylko bezsensownym zlepkiem liter i wyrazów
ułożonych w bezmyślne i niepodlegające żadnej składni zdania bez żadnej
wartości dlatego ich nie odmawiała. Przepych, który ją codziennie otaczał,
zaczął doprowadzać do szewskiej pasji. Gwar wiernych w kościele i smętne zawodzenie
organistów czy chórku przyprawiały o zawrót głowy. Przez to jeszcze bardziej
cieszyła się z dnia wyjazdu.
W południe, dzień przed wyprawą, odbyła się bardzo ważna
uroczystość. Mianowicie Rafael Banderotti został odznaczony złotym orderem
Bojownika Wiary, a także zyskał stopnie biskupa i zarazem podpułkownika. Siostra
Christina Ravenga zyskała stopnie opatki i majora.
- Ci wspaniali, młodzi ludzie – zagrzmiał z ambony
arcybiskup Giancardo – z oddaniem wypełniający swoją powinność…
I bla, bla, bla – pomyślała Ravenga – skończ już gadać stary
grzybie!
Usnęła.
- …wyruszają na bardzo niebezpieczną wyprawę. Wierzymy, że
wrócą do nas cali i zdrowi. Dziękujemy za poświęcenie i wierność Kościołowi.
Módlmy się, aby ich misje zakończyły się sukcesem.
Galę honorową zakończyła msza święta. W tym czasie Rafael i
Christina stali tuż obok ołtarza w Bazylice. Dziewczyna nerwowo przestępowała z
nogi na nogę i co chwilę była uspokajana przez partnera dyskretnymi
szturchnięciami w bok. Egzorcysta robił dobrą minę i wdzięczył się przed
aparatami oraz kamerami. Na koniec zostali pobłogosławieni i nareszcie, po
ponad trzech godzinach wyszli z kościoła.
- Wreszcie! – zawołała Christina i wymownie ziewnęła. – Ile
można?!
- Zachowuj się. Jeszcze obiad u kardynała – przerwał jej
Rafael nim dodała jakąś uszczypliwą uwagę kierowaną w stronę przełożonych. – ma
być papież. Proszę cię, wytrzymaj jeszcze trochę.
- Dobra. Jeszcze żarełko i jedziemy.
- Zazdroszczę ci optymizmu – westchnął. – Na kolacji może
się zejść. Już mnie to męczy.
Zostali zawiezieni do pałacu kardynała Felinga. Na wejściu
od razu pokierowano ich do sali bankietowej. Poczekali na zewnątrz i weszli
dopiero, gdy papież, Felingo i cała garść metropolitów i arcybiskupów
zaszczyciła ich swoją obecnością. Kierownik sali poprowadził ich do głównego
stołu i posadził na samym skraju. Zaraz po nich weszła reszta gości i zajęła
miejsca na wyznaczonych miejscach. To był skromny obiad dla stu pięćdziesięciu
osób.
Po pierwszym daniu, czyli rosole jagnięcym z delikatnym, ręcznie wyrabianym
makaronem, kelnerzy polali półwytrawne wino i między półmiskami z
najwykwintniejszymi potrawami postawili na stołach butelki z wódką, brandy,
whisky, burbonem, likierami, nalewkami, nawet z różnokolorowym absyntem. Biskup
Draven wzniósł pierwszy toast.
Rafael chciał zaprotestować, ale arcybiskup Demelotti powstrzymał
go w odpowiednim momencie.
- Uspokój się. Wypij, najedz się, zabaw z kobietą. Czeka cię
ciężka wyprawa. Być może to twój ostatni taki obiad w twoim życiu.
- I pierwszy – mruknął cicho. Nikogo to nie obchodziło. –
Christina, co ty na…
Dziewczyna właśnie wypiła do dna cały kieliszek wina i
sięgnęła po koniak.
- …to. Widzę, że ci to zupełnie nie przeszkadza, siostro –
skomentował z irytacją. – Kto jak kto, ale my, przedstawiciele stanu
duchownego, powinniśmy zachować wstrzemięźliwość, a tutaj…
- Oj, nie truj już – odchyliła jego głowę szarpnąwszy go za
włosy i wlała wino do ust mężczyzny – wyluzuj. W końcu Jezus też pił wino.
Egzorcysta wypił część, potem zakrztusił się. Dziewczyna dobrotliwie poklepała go w plecy z taką siłą, że poczuł płuca i nerki.
- To się nie godzi, abyśmy używali używek - wydusił z siebie, łapiąc oddech.
- Bo? – spytała Ravenga wychylając kieliszek
półprzezroczystego alkoholu. – Ktoś nam tego zakazał? Gdyby Bóg nie chciał,
abyśmy pili alkohol, nie stworzyłby na przykład chmielu. No weź, tylko
ortodoksi nie piją alkoholu.
- To zachowanie jest co najmniej niegodne – odparł, kiedy jego oddech wrócił do normy. Rozejrzał się i
nachylił do towarzyszki. – To nie obiad, a regularna libacja.
- Połączona z orgią seksualną – skinęła głową i kryształowym
kieliszkiem w jego stronę, z którego wypiła nalewkę. - Przecież jest zapowiedziane after party po obiedzie, czyli o drugiej. A tam ma być już więcej panienek - dodała spojrzawszy na atrakcyjne kelnerki.
- To karygodne!
- Biskupie Banderotti!
Z końca wielkiego pomieszczenia zawołał go jeden z kapitanów. Znał tę twarz,
choć nie miał pewności skąd.
- Gratuluję awansu! – uścisnął jego dłoń i dosiadł się.
Wypił za Rafaela i Christinę. – Bardzo się o niego starałeś i nareszcie cię
docenili! Nawet nie wiesz jak się cieszę.
Egzorcysta spojrzał na rumianego już księdza w średnim
wieku. Zmarszczył brwi i przechylił głowę.
- A pan to…
- Sandro! Ojciec Sandro Margori! Oj - zasłonił usta czterema palcami - wybacz, ekscelencjo,
moje zbyt poufałe zachowanie – był wyraźnie zmieszany.
Biskup przypomniał sobie z kim ma do czynienia.
- Sandro! Kopę lat. Kiedy ostatnio się widzieliśmy? Pod
Dvarą?
- W Kiervie – sprostował rozmówca. – Ależ to była zaciekła bitwa... Bardzo cieszę się, że
cię widzę całego i w zdrowiu. Wiesz, dokończymy później – poklepał go po ramieniu i zauważywszy
ładne kelnerki udał się za nimi.
- Ucieleśnienie ascezy – warknął i skulił się za stołem.
Podłubał widelcem w marchewce, którą miał na swoim talerzu.
Najchętniej Rafael, napojony obrzydzeniem, wyszedłby
stamtąd, niestety musiał zostać i znieść to wszystko. Przynajmniej do czasu, aż
ojciec święty nie będzie już w stanie stać o własnych siłach.
Christinie nie najlepiej wyszło mieszanie alkoholi. Mdliło
ją i kręciło jej się w głowię. Miała ochotę zwrócić wszystko, co zjadła przez ostatnie
trzy dni do czapki przystawiającego się do niej porucznika. Po czwartym kieliszku
ajerkoniaku wyczołgała się z bankietu i jakimś cudem, obijając się o wszystko,
co wpadło jej w ręce i leżało pod nogami, dotarła do toalet. Tam żołądek
odmówił jej posłuszeństwa i przestudiowała swój jadłospis z poprzedniego dnia.
Chciała wrócić na ucztę, by posmakować innych trunków czy smakołyków pałacowej
kuchni, jednakże organizm wyraził swój kategoryczny sprzeciw. Zachwiała się i
opadła na zimną ścianę wyłożoną białymi i błękitnymi kafelkami.
- Christina – usłyszała swoje imię i ocknęła się.
Ktoś lekko potrząsał jej ramieniem. Mówił spokojnym,
wprawiającym powietrze w lekkie drgania głosem. Szerzej otworzyła oczy, lecz
jej postrzeganie nie polepszyło się. Wszystko wirowało, było niewyraźne,
rozlewało się przed oczami. Światło podrażniało siatkówkę oka, przez co
momentalnie mrużyła powieki.
Przed nią klęczała postać. Miała szare skrzydła, a jej głowa
była oświetlona mocnym światłem, przez co dziewczyna nie widziała dokładnie
rysów twarzy. Dostrzegła jedynie piękne, czerwone usta.
- Ga-Gabriel? – spytała bełkotliwym, łamiącym się głosem.
- Co? Nie, Rafael. – odparła postać.
- Wybacz mi pomyłkę, najświętszy.
Zakonnica pochyliła głowę i zatoczyła się. Chciała podnieść
się z podłogi, niestety kafelki uciekały spod jej stóp, przez co nie mogła
utrzymać pionu. Jakiejkolwiek postawy. Życzliwa postać przytrzymała ją za
łokieć i uchroniła od upadku.
- Tobie na dzisiaj już starczy. Wracamy.
- Prowadź, archaniele.
- Archaniele? – poświata wokół głowy osobnika zniknęła. Ravenga
miała pewność, że to mężczyzna, który brzydko zmarszczył brwi.
- Wybacz, że tak fatalnie się pomyliłam – powiedziała. Ty
znaczy myślała, że sformułowała to zdanie, bo w rzeczywistości brzmiało jak
bulgot i chargot konającego konia.
- Oczywiście – wydawało się, że po niewzruszonej twarzy
postaci przemknął uśmiech.
Czego ona się nachlała – zastanowił się Rafael. – Chyba
absynt, a on jest robiony z diabelskiego ziela czy innego syfu. Nie dość, że
pijana, to jeszcze naćpana. Przez to nasz jutrzejszy wyjazd szlag trafił.
Złapał ją pod bok i próbował wyprowadzić z pałacu. Łatwiej
byłoby przenieść górę. Dziewczyna zataczała się i co rusz potykała o własne
nogi. Cały czas gapiła się na niego, a na twarzy miała błogą minę. To nie
ułatwiało marszu w żaden sposób. W pewnym momencie rozpięła mundur, przez co mężczyzna poczuł nawet przyjemną woń dziewczęcego potu. Rafael udał, że nie widzi jej dekoltu i wystającego zza niego głęboko wyciętego
biustonosza w kolorze jaśminu. Ignorował także kobiecą rękę pieszcząca jego
włosy. Christina potknęła się na schodku.
- Może wziąć cię na ręce? – zaoferował się.
- A… uhm – pokiwała energicznie głową, czyli opuściła ją, a
ta bezwiednie kiwała się na boki. – Dziękuję, mój najświętszy.
Ravenga objęła go w szyi i zatraciła w jego ramionach.
Nuciła homilię.
Banderotti zaniósł ją do pierwszej lepszej limuzyny
kardynalskiej i kazał zawieźć się do zakonu Egzorcystów. Głowa dziewczyny
leżała na jego kolanach, a ona przytuliła się do jego nóg.
Podróż nie trwała długo. Kiedy stanęli w drzwiach zakonu
była druga w nocy. Biskup zaniósł swoją partnerkę do jej kwatery. Pokój był
otwarty. Położył ją na posłaniu, ale dziewczynie nie chciało się leżeć, więc
usiadła.
- Kładź się spać. Pojutrze wyjeżdżamy.
- Szkoda, że nie objawił mi się Gabriel. Jest taki
przystojny – zamajaczyła i popatrzyła w sufit.
- Przed położeniem się zdejmij mundur – dodał Rafael zanim
wyszedł.
- Nie zostawiaj mnie! – pisnęła, co zatrzymało mężczyznę w
pół ruchu. Zamknął wpół otwarte drzwi. Odwrócił się i zobaczył jak towarzyszka
broni mocuje się z welonem. Pomógł jej, a spod czepka wydostały się piękne,
złote włosy przetykane miedzianymi niteczkami spływające bujną kaskadą na jej
ramiona i piersi.– To będzie niepokalane poczęcie? – spytała w najmniej
spodziewanym momencie.
Rafael spojrzał na nią, szeroko otworzył oczy i zbladł z
przerażenia. Na czoło wystąpił zimny pot.
- Nie. Żadnego poczęcia nie będzie – odpowiedział.
- Szkoda – westchnęła i położyła się na łóżku.
- Zdejmij mundur.
- To mi pomóż. Sama go nie zdejmę.
Dziewczyna leżała na wznak. Rafael rozpiął guziki habitu.
Chciał go zdjąć, ale będąc w tym położeniu rozebranie tej kłody graniczyło z
cudem. Usiadł okrakiem na jej kolanach i ściągnął mundur razem z koszulą z jej
ramion, odsłonił biustonosz, potem brzuch. Egzorcysta starał się nie patrzeć na
kobiece ciało, uważał także, by nie dotykać jej aksamitnej skóry nazbyt często. Zdjął
odzienie z bioder. Christina została w samej bieliźnie. Usiadł na jej udach.
- Już to przerabialiśmy, prawda? – zapytała blondynka. – To
już nasz drugi raz.
- Tak… I o drugi raz za dużo.
Opatka uniosła się. Ich twarze były bardzo blisko. Jej oczy
hipnotyzowały, sprawiały, że świat poza nimi znikał w odmętach fioletu i błękitu. Ksiądz, jak to mężczyzna, zatracał się w nich powoli.
Miała ochotę.
Musnęła jego usta bardzo delikatnie, uszczypnęła je lekko.
On poczuł smak jej warg. Pocałowała go nieco czulej. Nie odwzajemnił
pieszczoty.
Odsunął się, wstał. Poprawił sutannę.
- Zasiedziałem się. Czas na mnie. Dobranoc.
- Zostań ze mną, mój aniele – poprosiła. Zaczęła zdejmować
stanik. Rafael odwrócił się, by ukryć rumieniec w cieniu pomieszczenia.
- Nie. I nie jestem żadnym archaniołem. Ani Gabrielem ani
żadnym innym.
- A czy ja powiedziałam, że jesteś? Akurat ty, biskupie?
Niewzruszone serce Egzorcysty zabiło mocnie niż dotychczas.
Po plecach przeszedł mu dreszcz, Przyjemny dreszczyk ekscytacji. Wyszedł z
pokoju bez zwłoki.
Banderotti niemalże biegł do swojego pokoju. Tam musiał
uspokoić kołatające w głowie myśli. Pospiesznie przebrał się w szarą piżamę.
Rozważył, czy nie poskładać ubrań. Ostatecznie rozmyślił się i oddał wszystko,
co miał na sobie do prania. Ukleknął przy łóżku.
Modlił się długo. Nawet nie zdał sobie sprawy, kiedy
przeskoczył na język malavski, potem sakralny. Recytował różne litanie,
modlitwy, nawet pieśni i psalmy. Przy ostatniej poczuł się śpiący. Pragnął ją
dokończyć. Organizm był innego zdania. Nim wyrecytował ostatnie wersety usnął,
zostawiając za sobą trudy poprzedniego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz