- Że co? - Spytał Russell z
niedowierzaniem.
- Jajco. – warknął Connor
- Niby gdzie chcesz wyjechać? Po co? – Spytała Tess.
- Wyjeżdżam do Karajewa, stolicy Sarevii. Może kiedyś przeniosę się
bardziej na wschód. Łowcy są tam dużo bardziej potrzebni niż tutaj. Dwójka
całkowicie wystar… - przerwał i skrzywił się nieznacznie demonstrując
nikły ból spowodowany przez kopnięcie go w piszczel przez Skorpiona.
- Dwójka? – przeciągnęła kobieta. – Chyba kiepsko szła ci matma w szkole.
Cztery minus jeden to trzy, nie dwa - uśmiechnęła się jak dobra matka do
swojego dziecka.
- Ja nic nie wiem – odparł szybko – nic nie powiedziałem – odwrócił głowę.
- Czego nie wiesz?- uśmiech znikł z tej zwykle surowej twarzy.
Connor znał ten ton. Wiedział, że jeżeli nic nie powie, w najbliższym
czasie będzie mógł pożegnać się z życiem.
- Bo Russell… - spojrzał błagalnie na przyjaciela. – No on…
- Zamknij się do cholery – mruknął blondyn ze złością.
- Bo co? Nie powiesz jej, a dowie się, jak już będzie po fakcie?
- W swoim czasie. Wróćmy do tematu rozmowy, co? – napił się wina. – Nie mam
ochoty o tym rozmawiać. Nie dzisiaj.
- A może właśnie dzisiaj – powiedział Connor z przekąsem. - Nie uważasz, że
najwyższy czas jej powiedzieć?
- Nie. Koniec i kropka. Nie było rozmowy.
- Tylko, że to też sprowadza się do powodu mojego wyjazdu.
- Serio?
- Owszem.
- A może łaskawie mi powiecie, o co wam do jasnej anielki chodzi? – wtrąciła
się pominięta Tess.
Russell zakląłby, i to bardzo siarczyście, ale z racji tego, że byli w
restauracji należącej do pięciogwiazdkowego hotelu to po prostu nie wypadało.
Trzymał fason przez cały czas i nie zamierzał tego zmieniać. W końcu Connor
bardzo postarał się, aby ten wieczór był niezapomniany i wyjątkowy. I wyszło mu
lepiej, niżby mógł się spodziewać.
Blondyn spiorunował Szerszenia wzrokiem, potem popatrzył na swoją partnerkę
tęsknym i smutnym wzrokiem, z którego żałość wylewała się strumieniem.
- Przechodzę w stan spoczynku – odparł spokojnie.
Tess przetwarzała informację w głowę. Najbardziej zatwardziały i
bezwzględny Łowca na Starym Kontynencie chce przejść na emeryturę. Znając
Russella to po prostu niewykonalne.
- Hę? – Spytała mając tępy wyraz twarzy. Po chwili dotarło do niej, co
usłyszała. – Ale jak to chcesz odejść?! – Wrzasnęła i zerwała się z krzesła. –
Niby dlaczego?
Ludzie siedzący obok spojrzeli na trójkę. Patrzyli na roztrzęsioną kobietę
z politowaniem, a na blondyna z wyrzutem i niemalże z obrzydzeniem. Na
skulonego w sobie chłopaka mało kto zwracał uwagę. Ewentualnie jeżeli znalazłby
się ktoś bardziej spostrzegawczy, mógłby zastanowić się jaką pełni tam rolę.
Przyzwoitki?
Tess rozejrzała się dookoła i usiadła. Skinieniem głowy przeprosiła
gości za swoje zachowanie.
- Robię to dla ciebie. Kocham cię i nie chcę, abyś mnie straciła. Praca
Łowcy może i jest fajna, ale i niebezpieczna. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżam
na misję, boję się o swoje życie jak nigdy przedtem. Nie chcę, abyś musiała
zamartwiać się o mnie, kiedy mnie nie ma. I chcę poświęcać ci więcej czasu.
- Co? – Spytała z niedowierzaniem. – Connor, od dawna od tym wiesz?
- Od samego początku.
- I dopiero teraz mi mówisz?
- Przecież nic nie mówię.
Tess pokręciła jedynie głową i przewróciła oczami.
- Nie musisz robić tego dla mnie. Przyzwyczaiłam się.
- Gówno prawda i ty doskonale o tym wiesz – odparł mężczyzna, nadal zły. –
Chciałem zrezygnować. Ale jak się dowiedziałem, że ten małoletni kretyn…
- Ej!
- Zamknij się. Jak ten młodociany idiota chce wyjechać, to się rozmyślę.
Gratuluję - spojrzał na przedmiot rozmowy. - A tak w ogóle do tej pory nie
powiedziałeś nam, dlaczego chcesz wyjechać. Źle ci tu?
Chłopak opuścił głowę i popatrzył na pusty talerz. Narysował na nim palcem
kilka zawijasów i westchnął.
- Nie. Ale i tak chcę wyjechać.
- Bo?
- Bo źle się tu czuję, dobra? – odparł z lekką irytacją. Zamilkł. Co rusz
patrzył na swoich przyjaciół, których kamienne twarze nie wyrażały żadnych
emocji. Nikt mu nie przerywał, więc po długiej chwili kontynuował. – Miałem tu
pracę, przyjaciół, wszystko to, co ma dla mnie wartość. Zaprzyjaźniłem się z
Sethem i on dla mnie też bardzo dużo znaczy. Mam was, moją rodzinę. Życie tutaj
jakoś się toczy. Tylko, że to życie mi nie odpowiada – opadł na oparcie. Dopił
wino z kieliszka. Życzliwy kelner niczym cień wyłonił się zza jego pleców i
dolał trunku. – Czuję się tu jak piąte koło u wozu.
- Jakiego wozu? – dopytał Russell. – Wozu o nazwie praca?
- Przecież wiesz, że to bzdura. Nie, pudło. Tak w zasadzie ten wóz
się rozpada, już pękła mu oś. Jest już bezużyteczny, a jego miano to nasza
przyjaźń. Nasza, naszej trojki, nie inna.
Za stołem zapadła grobowa wręcz cisza. Skorpion i jego kobieta spojrzeli na
siebie, potem na chłopaka, który patrzył na podłogę. Jego twarz płonęła
rumieńcem. Podniósł oczy. Wyprostował się i zadarł podbródek.
- Cieszę się, że jesteście razem, że ułożyło wam się i w ogóle, ale ja
dłużej nie mogę istnieć w waszym życiu. To niemożliwe, a pomysł, by nadal
kontynuować tą farsę jest dziecinny. Mam już dziewiętnaście lat i nie mogę
dłużej wymagać od was opieki nade mną. Jestem już dużym chłopcem i sam potrafię
o siebie zadbać. Udajecie, że się o mnie troszczycie, ale to jedynie
formalność. W rzeczywistości Russell zachowuje się jak zakochany
piętnastolatek, a ty Tess mu wtórujesz, a ja zostałem zepchnięty na dużo dalszy
plan. Nie mam wam tego za złe, przeciwnie, mówiłem wam. Wy już nie macie
wolnego czasu, aby mi go poświęcić, a ja go od was nie wymagam. Dlatego
lepiej będzie, jeśli wyjadę. Nie będę wam wchodził w drogę i wam przeszkadzał.
Do tego Russell przechodzi w stan spoczynku. Dla mnie nie ma już
pracy w tym mieście dlatego przeniesienie to była tylko kwestia czasu. Może
niekoniecznie do Sarevii, ale ja sam o to poprosiłem. W mieście zostałoby nas
trzech. Seth poza tym, że ma uzupełnienie bojowe dla Tarczy, to jest przede
wszystkim Rycerzem. Dlatego działałby solo. A ja i Trevor teoretycznie pasujemy
idealnie, bo ja jestem Tarczą, on Mieczem. Niestety my się po prostu
nienawidzimy, a nasza współpraca skończyłaby się na śmierci któregoś z nas albo
od razu obydwu, bo byśmy się po prostu powyrzynali. Innych powodów jak praca i
przyjaźń nie mam, a te po prostu posypały się jak domek z kart. Już nic mnie tu
nie trzyma i dlatego wyjeżdżam.
- Pragniesz tego? – Spytała Tess.
- Pragnę waszego szczęścia. A ja was krępuję w waszych działaniach. –
Odparł smutno. – I chcę odnaleźć siebie. Zjemy kolację?
- Nie wiem, czy cokolwiek przełknę. – Odpowiedział sucho Russell.
- Jak kelnerka postawi przed tobą mięso pachnące aromatycznymi przyprawami
to zjesz zanim się obejrzę. - Uśmiechnął się do przyjaciela, ale śmiały się
tylko usta. – To co zamawiamy? – Sięgnął po kartę dań i zaczął ją wertować.
Kiedy solidnie się najedli, a Connor zapłacił ogromny rachunek, założyli
wierzchnie ubrania i wyszli z restauracji w dobrym nastroju.
- Kiedy wyjeżdżasz? – Zapytał Russell.
- Jutro. Ostatni posiłek chciałem zjeść z wami. Podwieziecie mnie? –
Zapytał po chwili.
- Jasne. – Odpowiedziała Tess.
Chłopiec hotelowy podstawił samochód Tess przed wejście do lokalu. Kobieta
usiadła za kółkiem i pojechała na osiedle, gdzie mieszkała przed przeprowadzką.
Stanęła pod blokiem, w którym spędziła ostatnie lata swojego życia.
- Gdzie mamy przyjść, aby cię pożegnać? I o której? – zapytał Russell zanim
młodzieniec wyskoczył z auta.
- O dziewiątej idę do biura. Złapiecie mnie jakoś. – Otworzył drzwi
sportowego samochodu – to narka.
Zatrzasnął drzwi i nie oglądając się, udał do budynku. Kiedy znalazł się w
klatce schodowej oparł czoło o zimną ścianę i otarł kilka ciepłych łez.
Punktualnie o dziewiątej Connor stawił się w gabinecie Zeyna. Odebrał od
niego przepustkę do biura w Karajewie oraz kilka istotnych dokumentów.
- Na serio chcesz wyjechać? – Zapytał się Zeyne trzymając jeszcze w rękach
przepustkę. Jego brązowe oczy z wyczekiwaniem patrzyły na twarz chłopaka.
- Tak. Już postanowiłem. – Uśmiechnął się lekko i wziął przepustkę.
- Tutaj zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce. Nieważne ilu miałbym
Łowców. - Przeczesał swoje włosy długimi palcami i oparł się o biurko. – Tylko
powiedz, a przyjmę cię z powrotem.
- Dzięki za propozycję. Jak będę musiał, to skorzystam.
- Nie wierzę do tej pory, że nas zostawiasz. Widziałem jak współpracujesz z
Russellem. Takiego duetu nigdy nie widziałem. Wszyscy będziemy za tobą tęsknić.
- Ja już tęsknię, ale cóż poradzić. Powiedziało się „Aa” to trzeba
powiedzieć „Be”.
- Miło mi się z tobą współpracowało. Chociaż krótko. – Wyciągnął ku niemu
dłoń.
- Wzajemnie. – Chłopak ścisnął dłoń szefa i poklepał go po ramieniu. – Czas
na mnie.
Chłopak udał się do drzwi i otworzył je z niewiarygodną gracją i bez
pośpiechu. Na zewnątrz podeszło do niego kilka dziewczyn z biura (trzy z nich
zdążył zaliczyć) i pożegnały go ciepłymi słowami. Kiedy miał już zjechać windą
machinalnie wcisnął przycisk z numerem dwadzieścia trzy. Na tym piętrze
znajdowało się biuro Tess. Nie odważył się do niej iść. Zostawił na recepcji kartkę
z adresem i zjechał na dół. Tam czekał na niego cały kondukt pożegnalny z
Sethem na czele. Mimo, że nie znali się zbyt długo, bardzo mocno się ze sobą
zżyli. Byli swoimi bratnimi duszami, które miały się teraz rozdzielić.
- Żegnaj Seth. Bywaj zdrów – powiedział, kiedy już chciał zakończyć to
rzewne pożegnanie.
- Nie mów „żegnaj”, To takie brzydkie słowo – powiedział chłopak i puścił
oczko do przyjaciela. – Do widzenia, jeśli już.
- Dobrze. Do widzenia, Seth.
- Do widzenia.
Uściskom, całusom, klepnięciom w ramię, a nawet łzom nie było końca. Na
końcu minął opartego o ścianę Trevora. Burknął coś do starszego Łowcy, a Trev
przewrócił oczami i ostentacyjnie pomachał mu na pożegnanie niczym nowo wybrana
miss piękności. Po jakichś trzydziestu minutach z wielkim trudem wydostał się z
agencji. Udał się w stronę stojącego już na niebie słońca.
Kiedy dotarł do garaży, czekał tam na niego Russell, Tess a nawet Zeyne.
Ucieszył się, że wszyscy tu są.
- I wyjeżdżasz. – Stwierdził Russell.
- Ano wyjeżdżam. – Odparł machinalnie jedyny w zgromadzeniu brunet.
- Co to za miejsce? – Spytała nieadekwatnie do sytuacji Tess.
- Garażownia. Mój jest tam. – Wskazał zielony blaszak z numerem 16.
Connor ruszył w tamtym kierunku i w marszu z kieszeni jeansów wyjął klucze.
Otworzył kłódkę i podniósł drzwi baraku do góry. W środku stał czarny ścigacz a
na podłodze ustawiono bańki z olejem, benzyną i kilka butelek o nieznanej
zawartości. Chłopak tęsknie uśmiechnął się do motoru, a „klub blondyn” zdębiał.
- Co… - Zaczął Zeyne.
- ...to… - Podtrzymała Tess.
- ...jest? – Skończył Russell.
- Chyba widać, że czarny ścigacz, nie?
- Ale skąd ty go masz? – Zapytał z niedowierzaniem szarooki.
- Ukradłem ze sklepu z zabawkami. – Powiedział z drwiną. – No a skąd mogę
mieć motor? – Chłopak wszedł w głąb komórki i zdjął ze ściany skórzaną kurtkę.
– Kupiłem u dilera w autoryzowanym salonie.
- A mógłbyś nas oświecić, kiedy zrobiłeś prawko?
- Jakieś półtora temu. Ale wydali mi dopiero po urodzinach. A ścigacza
kupiłem niedługo po tym. Taki mały prezencik na osiemnastkę. – Przezornie
odpowiedział także na niezadane pytanie o pojazd.
Connor wyjął płaski kluczyk z portfela i włożył go do stacyjki motoru.
Przekręcił go, a maszyna cicho zawarczała.
- Zróbcie miejsce. – Poprosił, a jego przyjaciele w oka mgnieniu się
rozpierzchli.
Szybko wyjechał i zrobił wokół garażowni małe kółko. Stanął na wprost
przyjaciół.
- I co? Fajna? – Zapytał, przekręcając sprzęgło zmuszając silnik do
głośnego warknięcia.
- Niezłe cacko. – Cmoknął z aprobatą szef.
- Ale niebezpieczne to cacko, co? – Spytała podejrzliwie Tess. – Długo
jeździsz?
- Na każdą misję i dużo szaleję po mieście. – Chłopak znów przekręcił
kluczyk i wyłączył maszynę. Zszedł z motoru i podszedł do „klubu blondyn” – Na
mnie już pora.
- Trzymaj się chłopie. – Poklepał go po ramieniu Zeyne. Dłuższe pożegnanie
odbyło się w biurze. Szerszeń podarował mu szeroki uśmiech i podszedł do Tess.
- Uważaj na siebie, słoneczko. – Powiedziała słodko i przytuliła się do
niego. Odwzajemnił uścisk i pogłaskał przyjaciółkę po plecach.
- Spokojna głowa, Roieme [czyt. rłaiem] –
Uśmiechnął się i uwolnił z jej objęć. Teraz najgorsze.
Russell stał z niewzruszoną miną, ale ze spuszczonym wzrokiem. Jednakże w
środku wszystko mu się przewracało, miał miękkie nogi, a jego oddech przyspieszył.
Najbliższa mu osoba miała właśnie odejść, a on miał jej już prawdopodobnie
nigdy nie zobaczyć. Co w takiej sytuacji miał zrobić? Rzucić się na niego,
złapać za nogi i głośno płakać czy żądać, by nie wyjechał?
- Russell? – Connor czekał na jakąkolwiek reakcję przyjaciela.
Mężczyzna spojrzał na chłopaka, w którego oczach grały żywe iskierki. Przed
sobą miał osobę, która z zagubionego dziecka zmieniła się w prawdziwego
mężczyznę. Był szczęśliwy, że mógł spędzić z nim tak dużo czasu i poświęcić mu
tak dużo uwagi. Małe nasionko wydało przepiękny plon.
Blondyn szybkim ruchem objął chłopaka i przyciągnął go do siebie
przytrzymując jedną ręką. Na tyle mocno by powstrzymać choć na chwilę tego
ptaszka przed odlotem. Connor był najpierw trochę zdziwiony, ale potem objął
przyjaciela w szyi i oparł swoją głowę na jego ramieniu.
- Trzymaj się, uważaj na siebie, miej łeb na karku, jedź bezpiecznie. –
Powiedział szybko. W uścisku trwali dość długo, milcząc. – Nie zapomnij o swoim
starym kumplu. – Dodał. Uśmiechnął się lekko i serdecznie. Jego oczy zaszkliły
się.
- Nie zapomnę, obiecuję. – Rzekł. Wyzwolił się z objęć przyjaciela i
poszedł do garażu po kask, broń i plecak. Pistolety ostrożnie odłożył do
bagażnika. Na grzbiet zarzucił spory, lecz wygodny plecak, a na głowę czarny
jak cały jego strój kask. Russellowi rzucił kluczyki. – Rób z tym barakiem, co
chcesz.
Odpalił silnik. Jedną nogę podłożył pod stopkę, by mocnym kopnięciem ją
zdjąć, a druga już była na oparciu. Kiwnął swoim przyjaciołom jeszcze raz na
pożegnanie.
Kopnięcie.
Warkot silnika.
Motor ruszył, a Connor wyjechał na ulicę. Russell, Tess i Zeyne czekali, aż
chłopak zniknie za pierwszym skrzyżowaniem.
- Czuję się jak matka, której dziecko opuszcza rodzinny dom. – Powiedziała
blondynka i przytuliła się do swojego mężczyzny.
- Bo tak jest. Byliśmy dla niego jak rodzice, a on był dla nas jak syn. No,
przynajmniej dla mnie. – Popatrzył wymownie na dziewczynę.
- Bo ty byłeś dobry tatuś a ja zołza mamusia. Ja tu byłam od sprzedawania
klapsów. Wiesz – dodała po chwili – odjechał jakieś kilka minut temu, a ja już
na nim tęsknię.
Russell puścił pośredniczkę i złapał ją za rękę. Udał się w kierunku ich
mieszkania. Zeyne kiwnął im na pożegnanie i poszedł w swoim kierunku.
- Taaa… Ja też. – Powiedział, a po jego policzku spłynęło kilka łez.
No cóż... Nie wiem, co w takiej chwili napisać. Koniec, c'est la fin. Moja
pierwsza seria na tym blogu (nareszcie) dobiegła końca. Trwała od sierpnia
zeszłego roku aż do maja 2014. Strasznie długo i wszystkich mogła umordować, a
zwłaszcza mnie. Cieszę się, że te wypociny ujrzały światło dzienne, a każda
minuta czasu poświęconego na pisanie tego nie poszła na marne. Może jeszcze
wrócę do tego świata i postaci, w myślach wracam cały czas. Jest jeszcze druga
i trzecia część tego opowiadania, ale dam sobie z tym spokój. Na bardzo długo.
Póki co będzie wychodzić inne opowiadanie i oczywiście, no-stop, nieprzerwanie
"nie-dzielna seria". Na blogu zawsze znajdzie się coś ciekawego i może
nie na każdą okazję :). Dziękuję, że wytrwaliście i przepraszam Was za
publikowanie postów w tak zawrotnym tempie. kierowała mną potrzeba jak
najszybszego skończenia jednej serii i przejścia do drugiej. Także, to już
koniec, a w przyszłym tygodniu pojawi się nowa etykietka pod tytułem
"Bloodline".
Dzięki jeszcze raz za obecność.
Erviel
I to ode mnie taki mały rysunek na koniec. Utrzymany nieco
w konwencji manga, bo po prostu inaczej nie umiem rysować :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz