czwartek, 5 czerwca 2014

Dziwne pojęcie sprawiedliwości


Wtorek zaczął się normalnie. Na pierwszej lekcji mieliśmy francuski. S’il vous plaît, bonjour i tak dalej. Po niej była fizyka, a między zajęciami była przerwa, która na trwałe wyryła się w mojej pamięci.
Przed lekcją do klasy wpadło pięciu chłopaków. Każdy miał co najmniej metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, był szeroki w barach i owłosiony na twarzy. Trzech z nich trzymało podkute żelazem pałki, a jeden podkładkę z plikiem kartek. Każdy miał na sobie czarną kurtkę ze znakiem szkoły na piersi wyszywanym złotymi nićmi. Rozejrzeli się po klasie wypełnionej przerażonymi uczniami.
- Kogo my tu mamy…. – Zaczął ten, który wszedł jako pierwszy. Miał nieprzyjemny, niski głos.
- Stue Marlow. – Podpowiedział mu jego przydupas bez pałki w ręku. Skinął na tych uzbrojonych i ruszyli ku trzeciej ławce w środkowym rzędzie. Szybko dorwali chłopaka i porządnie sprali.
- Za co?! – Wrzasnął rozpaczliwie.
- Za zbrodnię, której się dopuściłeś. Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy. A teraz podnieś się i pokaż, że masz w sobie coś z mężczyzny. – Powiedział przydupas ich „wodza” i spojrzał na wijącego się po podłodze biedaka z obrzydzeniem.
- Z-znowu? już dostałem…
Starsi koledzy skopali go do nieprzytomności. Chłopak zachłysnął się swoimi zębami i krwią, zwinął się w mały kłębek wyglądający jak przykra kupka nieszczęścia.
- Coś jeszcze? – Zapytał wódz, kierując to ni do poszkodowanego, ni do przydupasa, patrząc w bok.
- Nie, to wszystko na dzisiaj… - chłoptaś przejrzał papiery i rozejrzał się po klasie. Wrednie się uśmiechnął. - Mamy tu Sama Michelsa. Zabawcie się, chłopaki.
- Yahooo! – Wyrwało się z trzech gardeł i ruszyli ku końcowi sali. Siedział tam przerażony, mały chłopak, który skulił się w kącie. Dwóch drabów wyciągnęło go i położyło na ławce. Przytrzymali mu ręce, a trzeci zdjął mu spodnie. Odwróciłem wzrok.
Dwóch wielkoludów stało jeszcze w wejściu. Przydupas przyglądał się każdemu uczniowi z osobna  do momentu, w ktorym jego ciężki wzrok nie spoczął na mnie. Szepnął coś do wodza i obaj ruszyli w moją stronę. Zamarłem ze strachu. Podeszli do mnie i wódz szarpnął mnie za koszulkę. Prawie podniósł mnie do góry.
- A ty co, cwaniaczku? Za co bekasz? – Warknął na mnie. Cuchnęło od niego tanim winem i fajami. Myślałem, że puszczę pawia i jednocześnie pożegnam się z życiem. I chyba właśnie dlatego nie dostałem skrętu jelit.
- Aaaa!!! Nie!! Przestańcie!!! – Wrzasnął rozpaczliwie Michels. Usłyszałem szuranie jego ławki. – Nieeeee!!! – Widziałem co się dzieje kątem oka. Już wolałem spojrzeć w oczy napastnikowi.
- Zamknij mordę, gwałcicielu! – Krzyknął jeden z agresorów Sama.
- Za zabójstwo. – Odparł ten drugi. Zajrzał do kartek. – Zrzucił dziewczynę z dachu.
- Nie, ja nie… - Wyjąkałem w ludzkim odruchu, nie wierząc, że to cokolwiek da.
- Przymknij się! – Wrzasnął wielkolud wprost do mojego nosa. – Co ty nie? Siedzisz na niewinność?! Jak tu kurwa jesteś to znaczy że ją kurwa zabiłeś! – Ryknął i walnął mnie w zęby. Odechciało mi się dyskusji. Rzucił mnie na krzesło i poczułem w ustach żelazisty smak. Splunąłem w bok krwistą flegmą. Szybko przejechałem językiem po zębach i stwierdziłem, że wszystkie jakimś cudem są na miejscu. W tle słyszałem płacz i rozpaczliwe krzyki gwałconego chłopaka. – Pilnuj się, cwaniaczku. – Pogroził mi palcem i łypnął na Snake’a. – I ty też, Snake. Mam cię na oku, pamiętaj. Chłopaki! – Zwołał swoją ekipę. – Zbieramy się!
- Ale jeszcze Mały Johny! – Odparł jeden z nich.
- Dajcie cwelowi spokój. – Wódz machnął ręką. – I tak już stracił przytomność. Zaraz pójdziemy do ce to tam się zabawisz.
- Tak! – Uradował się ten, którego zwali „Mały Johny” i cała trójka podeszła do swojego przywódcy, zostawiając nieprzytomnego chłopaka, który leżał ze spuszczonymi spodniami na ławce.
Piątka drabów wyszła i wszyscy odetchnęli z nieskrywaną ulgą. Spojrzałem na Snake’a z wyrzutem i otarłem usta rękawem. Był niewzruszony.
- Ej, o co mu chodziło? – Zapytałem, ale szybko zorientowałem się, że nie powinienem.
- Nie twój interes. – Odparł wrogo. – A ty? Załatwiłeś tą dziewczynę?
- Nie. – Odwróciłem się. Nie chciałem gadać o całej tej sprawie.
Dzwonek zadzwonił w odpowiednim momencie. Jeszcze raz zajrzałem do zeszytu i wyrwałem z niego kartkę.
Na przerwie dowiedziałem się, że ci kolesie byli z Rady Dyscyplinarnej. Ich zadaniem jest karanie uczniów za ich zbrodnie. I tak obeszli się ze mną dosyć łagodnie. Mam szczęście, że w ogóle żyję, a cudem jest to, że jestem cały i w jednym kawałku. Morderców najczęściej bili, złodziei rozbierali i zabierali im wszystko, co akurat przy sobie mieli, gwałcicieli i pedofili gwałcili. Stare prawa są jednak bardzo aktualne…
Reszta dnia minęła mi w nerwowej atmosferze. Snake’a nigdzie nie było, więc nie miałem okazji go nawet przeprosić, a Ray nie chciał mi nic powiedzieć. W dodatku bałem się wyjść nawet do kibla, a do stołówki nawet się nie zapuszczałem. Na głodniaka poszedłem do domu i tam zjadłem kanapki. Godzinę później ugotowałem sobie obiad i zająłem się swoimi obowiązkami.
Środa nie była wcale lepsza. Co prawda pogadałem ze Snakiem, ale to chyba niewiele zmieniło. Przynajmniej nie wydawał mi się taki nabuzowany. Dobrze, że dzisiaj mieliśmy tylko sześć godzin.
Czwartek. To właśnie przez ten cholerny czwartek wszystko się zaczęło. Jak ja bym chciał, żeby ten dzień nigdy nie nastał.
Na długiej przerwie siedziałem za budynkiem szkoły. Jadłem kanapki. Nikomu nie przeszkadzałem. Nagle przyszło czerech chłopaków z równoległej klasy. Na początku nie zauważyli mnie i zaczęli o czymś gadać. Nie wsłuchiwałem się. 
W pewnym momencie jeden z nich spojrzał na mnie i szturchnął swojego kolegę. Podeszli do mnie, a ja schowałem niedokończony lunch do torby. Wiedziałem, że zaraz coś się wydarzy. Po prostu czułem to w kościach. Jeden z nich kucnął przede mną i oparł dłoń na ścianie tuż obok mojej głowy. Był rudy.
- No… co tam? – Zagadnął ironicznie. – Czego tu chcesz, kurewko?
- Nic. – Wzruszyłem ramionami. – Siedzę sobie, nie wolno?
- To nasza miejscówa. – Klepnął ścianę. Nachylił się. – Wypierdalaj stąd jeśli nie chcesz skończyć nauki w szpitalu.
To gnój. Myślał, że taki rudy, obleśnie piegowaty czerep jak on może mi rozkazywać. Wydawało mu się, że ma nade mną jakąkolwiek władzę i myślał, że robi na mnie jakiekolwiek wrażenie. Zmierzyłem go i jego koleżków znudzonym wzrokiem.
- Nie. – Powiedziałem jadowicie.
- Co? – Chyba nie zaakceptował mojej odmowy. – Tu tępy chuju…
Zamachnął się, by mnie uderzyć, ale byłem szybszy. Walnąłem go głową prosto w nos. Zatoczył się do tyłu. Poderwałem się, a trzech pozostałych ruszyło na mnie.
Działałem instynktownie. Dwóch z nich chciało przywalić mi w twarz. Złapałem jednego z nich w nadgarstku i łokciu, po czym pchnąłem na drugiego. Kopnąłem go na odchodnym i błyskawicznie skupiłem uwagę trzecim. Tak jak jego koledzy, zamachnął się i jednocześnie odsłonił. Uderzyłem go trzy razy. Raz w pierś i dwa razy w brzuch. Zatoczył się. Ja zakręciłem się na ręce i podciąłem go. Upadł, łapiąc spazmatycznie powietrze. Tamci dwaj pozbierali się i wściekli jak rozjuszone osy zaatakowali. Tego po lewej kopnąłem w prawy bok mając nadzieję, że trafiłem w wątrobę, drugiemu wybiłem trzy zęby. Cała czwórka leżała na ziemi. Dwóch z nich krwawiło, dwaj ledwo oddychali. Obrzuciłem ich pogardliwym spojrzeniem. Przewiesiłem torbę przez ramię i wróciłem do szkoły. 
W połowie drogi uświadomiłem sobie, co właśnie zrobiłem. Ja pobiłem czterech chłopaków. Spojrzałem na swoje dłonie. Na palcach prawej dłoni miałem plamę krwi. Pobiegłem do łazienki.  cale szczęście po drodze nikt nie zwracał na mnie uwagi i nie zatrzymał. W kiblu przejrzałem się w lustrze i zauważyłem, że mam krew na czole. Odgarnąłem grzywkę i umyłem się. Potem zimną wodą ochlapałem twarz. Przez przypadek zmoczyłem włosy. Zagarnąłem je za uszy i nachyliłem się nad umywalką. Ciężko oddychałem i to nie dlatego, że biegłem. Byłem w małym szoku. Organizm zaczął wydzielać noradrenalinę i zacząłem się uspokajać. Powoli wróciłem do klasy. Dotarłem tam tuż przed dzwonkiem. Snake spojrzał na mnie podejrzliwie, ale nic nie powiedział. I ja nie miałem zamiaru przechwalać się moim osiągnięciem. Nie musiałem.
Kolejnego dnia, kiedy przemierzałem korytarz, wszyscy pierwszoklasiści patrzyli na mnie z jeszcze większą wrogością niż wcześniej oraz z… szacunkiem. Wszedłem do swojej klasy i moi koledzy spojrzeli na mnie. Kilku chłopaków gwizdnęło z aprobatą. Popatrzyłem na nich ze zdziwieniem, a potem usiadłem na swoim miejscu.
- Ej. – Snake szturchnął mnie. Odwróciłem się. – To prawda, co o tobie mówią? – W jego oczach widziałem ciekawość.
- Zależy, co mówią. – Odparłem obojętnie i zapiąłem granatową marynarkę.
- Podobno pobiłeś wczoraj czterech chłopaków z pierwszej de. – Rzucił Ray.
- Chcieli mnie pobić i broniłem się. Nic wielkiego. – Mruknąłem od niechcenia.
- Nic wielkiego? – Snake nakręcał się. – Brachu, podobno jeden z nich prawie wylądował w szpitalu. Nie no, szacun. Nawet ja nie dałbym sobie rady z czwórką.
- Przesadzasz. – Znów wzruszyłem ramionami. Udawałem kozaka a tak naprawdę nie wiedziałem, że jestem zdolny do czegoś takiego. To była moja pierwsza poważna walka, w której jakimś cudem załatwiłem czterech gości. Ekstra.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że umiesz się bić?
- Bo nie umiem. Chodziłem kiedyś na karate i boks, ale to było dawno. – Machnąłem ręką. – I nie chcę do tego wracać.
- I tłukłeś się z chłopakami. Nieźle, chłopie. – Poklepał mnie po ramieniu.
Westchnąłem. Do klasy weszła nauczycielka geografii i zaczęła lekcję.
Piątkowe zajęcia minęły bardzo szybko i nawet przyjemnie. Oczywiście nauczycielka od historii zapytała mnie i znów nie postawiła mi oceny. Kobieto, co jest z tobą nie tak?! No, zapytała także dwóch innych chłopaków, ale dla nich była bezlitosna. Dwie jedynki. Zapowiedziała nam klasówkę, której nie musiałem pisać, bo byłem tylko na czterech lekcjach, co nie stanowiło nawet połowy materiału z działu. Kazała zostać mi po lekcji. Miałem szansę.
- Pokaż zeszyt. – Poprosiła, kiedy zostaliśmy w klasie sami.
Podałem jej kajet, a ona go przejrzała. Przyjrzałem jej się. Dziś miała na sobie koszulkę z Iron Maiden i wytarte, wąskie jeansy. Miała ciemnobrązowe włosy i czekoladowe oczy. Twarz była skupiona. Z bliska wyglądała na jeszcze młodszą…
Spoliczkowałem się w myślach. Co ja robię?! Zaraz zabujam się w nauczycielce. Odetchnąłem i starałem skupić myśli na czymś innym niż jej uroda. Nieziemska uroda… I znów to robię!
- No dobra. Zróbmy tak. Abyś nie był bezrobotny zamiast klasówki napiszesz kartkówkę. Z tego, co masz w zeszycie. Czyli od tematu piątego do ósmego. Może być?
- Tak. Jasne. – Przytaknąłem i wziąłem zeszyt.
- Ok. To wszystko. – Odwróciła się i zaczęła pakować plecak, zieloną kostkę.
- Pani psor? – Zwróciłem się do niej niepewnie.
- Tak? – Spojrzała na mnie z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Bo… - Zacząłem bardzo inteligentnie. – Chciałem się o coś spytać…
- Co się stało?
Spojrzałem na nią i wziąłem głęboki wdech. Odwróciłem wzrok i odruchowo przetarłem kark ręką.
- Dlaczego się pani na mnie uwzięła? – Spytałem i poczułem, jak się rumienię.
- Słucham? – Zapytała z rozbawieniem. – Dlaczego tak uważasz? – Oparła się o biurko i założyła ręce na piersiach.
- Bo… pierwszego dnia od razu pani mnie zapytała i od tamtej pory pyta na każdej lekcji. Nikogo innego pani nie pyta, tylko mnie. I zdarzyło się, że pani mnie zignorowała…
Pani Sparks zaczęła się śmiać. Kurczę, ja się przed nią produkuję, a ona się śmieje. Ja naprawdę nie zrozumiem kobiet i będę to powtarzał aż do skutku.
- Posłuchaj, Nick. – Powiedziała, kiedy się uspokoiła. Położyła mi rękę na ramieniu. – Nie uwzięłam się. Pierwszego dnia wydawałeś mi się zamyślony i chciałam sprawdzić, czy słuchałeś. A teraz hm… - Puściła mnie. – Może chcę sprawdzić, czy ładny chłopak ma trochę oleju w głowie? – Puściła do mnie oczko i znów zaczęła się pakować.
Zatkało mnie. Zamrugałem nerwowo i wyszedłem z klasy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz