niedziela, 8 czerwca 2014

Małe miasteczko


Spotkali się o świcie w hangarze. Christina spakowała walizy z ubraniami na pakę, a broń na tylne siedzenia.
- Jedziemy tylko na kilka dni. Nie musisz brać na zmianę tylu ciuchów – powiedział pół żartem Rafael. Nawet wywołał na twarzy kobietki lekki uśmiech.
- Racja. Bo po co się stroić? Pokora przede wszystkim, ojcze – odparła, niezauważalnie ironizując.
Biskup nie odebrał tego jako docinkę. Zajrzał do samochodu i spod fotela kierowcy wyjął zawiniątko z szarego papieru pakowego.
- To dla ciebie – podał dziewczynie paczkę.
- Co to?
- Rozpakuj.
     Egzorcystka powoli rozwinęła papier. W środku była niebieska sukienka i muślinowa narzutka, którą miała na sobie pierwszego dnia.
- Moja sukienka! - przymierzyła ją do ciała i obróciła się. - Skąd ty...
- Uciekłaś wtedy, zostawiając ją na pace. Zastanawiałem się, czy jej nie wyrzucić, ale ostatecznie oddałem ją do krawcowej.
Do sukienki doszyto subtelną, dziewczęcą koronkę dookoła dekoltu, a przy ramiączkach w miejscach rozerwania małe, białe guziczki. Wyglądała jeszcze lepiej niż w dniu zakupu.
- Dziękuję! - Zakonnica rzuciła się na Rafaela i przytuliła się do niego. Pocałowała go w policzek.
- Nie musisz być aż tak wylewna – odparł, ale nie odsunął się.
- Po prostu myślałam, że ją wyrzuciłeś albo jakaś sprzątaczka się nią zaopiekowała. To moja ulubiona sukienka, jeszcze raz ci dziękuję.
- Cieszę się, że poprawiłem ci humor przed misją. I wszystkiego najlepszego. Jedźmy już.
Zanim Christina zareagowała, Rafael zniknął za drzwiami samochodu. Dołączyła do niego.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała, jak już byli w drodze.
- Mam wgląd w twoje papiery. Skończyłaś w zeszłym tygodniu dwadzieścia jeden lat, gratuluję. Jakoś nie było okazji przekazać ci prezentu wcześniej, wybacz.
Wyjechał na autostradę i skierował się do archeńskiego Płaskowyżu Burz.
Przez cały teren krainy rozciągały się lasy iglaste i mieszane, a na całym terenie znajdowało się kilka miast utrzymujących się z wyrębu i obróbki drewna w każdym zakresie.
Podróż trwała ponad dobę. W tym czasie musieli dostać się do Czarnego Przesmyku, gdzie znajdowała się jedyna droga lądowa na Vaharę. Przekroczywszy granicę z Archeonem, udali się w głąb kontynentu. Zrobili postój na sen po szesnastu godzinach drogi. Z małego, przydrożnego hotelu wyjechali o dziewiątej dnia następnego i dotarli do KrÖnberg o czternastej.
- Ale zadupie – stwierdziła, rozejrzawszy się po okolicy. Dostała po głowie.
- Wyrażaj się – powiedział szorstko jej przełożony.
Miasto było najmniejszym pośród ośrodków przemysłowych. Liczyło niecałe piętnaście tysięcy mieszkańców. Faktoria papieru, dwie mniejsze fabryczki przetwarzające makulaturę, sześc tartaków i tyle samo szkółek leśnych. Zatrzymali się w hotelu pracowniczym. Innych tu nie było. Jedyną atrakcją tutaj była stara katedra, stanowiąca pozostałość po pięknym mieście, które stało tu zanim wybuchła największa w historii epidemia. A miano jej choroby to proch. Inni nazywają to po prostu wojną.
W Epoce Wody, czyli około pięćset lat temu, odkryto niemalże magiczne właściwości zmielonej siarki, węgla drzewnego i azotanu potasu. Niby niepozorna mieszanka doprowadziła do pierwszej wojny Wody, jednej z najokrutniejszych w epoce, która pochłonęła prawie dziesięć milionów ludzkich istnień. W czasie Wody były jeszcze cztery inne, spowodowane najczęściej błahymi sprawami. Trzecia z nich toczyła się właśnie o Płaskowyż Burz.
To był dochodowy teren, który był obiektem spornym trzech mocarstw: Archeonu, malutkiego, acz potężnego Państwa Kościelnego, a także młodej Sarevii. Każde z tych państw miało swoje wewnętrzne powody, by zająć ten teren. Kościół chciał chronić swoich wiernych mieszkających na tych pięknych terenach, Sarevia potrzebowała nowych, mało ludnych terenów dla swoich obywateli, a wielki, starożytny Archeon chciał zrobić wszystkim na przekór, a zwłaszcza ościennemu Cesarstwu Kirvanu, które po prostu po dwóch wcześniejszych wojnach z wielkim mocarstwem nie miało już funduszy i siły na dalszą batalię. Nikogo nie obchodziło, że to teren mniejszości etnicznej Saeran, która zamieszkiwała te tereny od setek lat.
KrÖnberg było ostatnią twierdzą, którą w trakcie walk zrównano z ziemią. Po całym grodzie został jedynie kościół, w którym ukrywali się cywile. Ostatecznie po rozmowach pokojowych i demonstracji sił, teren trafił się Archeonowi. Saerów przeniesiono na ich prarodzime ziemie, czyli na wybrzeże Morza Krylskiego, Sarevia miała prawa do dwudziestu procent profitów z zysków uzyskanych z działalności państwowej na tym terenie, a także zakładać swoje faktorie w proporcji 1:5. Kościół mógł tam szerzyć swoją wiarę i prowadzić swoją politykę wiary. Kościółek w KrÖnberg wspólnymi siłami został wyremontowany i rozbudowany, co stało się symbolem jedności trzech nacji. Po zakończeniu budowy ówczesny papież podniósł jego rangę do bazyliki.
Sprawa z portalem w tym mieście wyszła głupio i przez przypadek. Cholernie głupio. Dopók na terenie Saerów największe wpływy miało Państwo Kościelne, istnienie przejścia było utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Po walkach, podczas odwrotu, jeden z archeńskich żołnierzy, wiedziony potrzebą załatwienia pewnej naturalnej potrzeby, zawędrował w tereny portalu i rozpowiedział wszystkim o niezwykłym znalezisku. Wściekły król Archeonu zażądał wyjaśnień od Episkopatu i wycofał się z części postanowień traktatu pokojowego. Obwarował portal, a gadatliwego żołnierza skazał na śmierć. Wszyscy zapomnieli o tym, co mówił i włożyli to między bajki. 
Od tamtej pory mieszkańcy KrÖnberg nie wiedzą, że żyją na bombie zegarowej. A tą bombę mieli rozbroić Rafael i Christina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz