Spotkali
się o świcie w hangarze. Christina spakowała walizy z ubraniami na
pakę, a broń na tylne siedzenia.
-
Jedziemy tylko na kilka dni. Nie musisz brać na zmianę tylu ciuchów
– powiedział pół żartem Rafael. Nawet wywołał na twarzy
kobietki lekki uśmiech.
-
Racja. Bo po co się stroić? Pokora przede wszystkim, ojcze –
odparła, niezauważalnie ironizując.
Biskup
nie odebrał tego jako docinkę. Zajrzał do samochodu i spod fotela
kierowcy wyjął zawiniątko z szarego papieru pakowego.
-
To dla ciebie – podał dziewczynie paczkę.
-
Co to?
-
Rozpakuj.
-
Moja sukienka! - przymierzyła ją do ciała i obróciła się. -
Skąd ty...
-
Uciekłaś wtedy, zostawiając ją na pace. Zastanawiałem się, czy
jej nie wyrzucić, ale ostatecznie oddałem ją do krawcowej.
Do
sukienki doszyto subtelną, dziewczęcą koronkę dookoła dekoltu, a
przy ramiączkach w miejscach rozerwania małe, białe guziczki.
Wyglądała jeszcze lepiej niż w dniu zakupu.
-
Dziękuję! - Zakonnica rzuciła się na Rafaela i przytuliła się
do niego. Pocałowała go w policzek.
-
Nie musisz być aż tak wylewna – odparł, ale nie odsunął się.
-
Po prostu myślałam, że ją wyrzuciłeś albo jakaś sprzątaczka
się nią zaopiekowała. To moja ulubiona sukienka, jeszcze raz ci
dziękuję.
-
Cieszę się, że poprawiłem ci humor przed misją. I wszystkiego
najlepszego. Jedźmy już.
Zanim
Christina zareagowała, Rafael zniknął za drzwiami samochodu.
Dołączyła do niego.
-
Skąd wiedziałeś? - zapytała, jak już byli w drodze.
-
Mam wgląd w twoje papiery. Skończyłaś w zeszłym tygodniu
dwadzieścia jeden lat, gratuluję. Jakoś nie było okazji przekazać
ci prezentu wcześniej, wybacz.
Wyjechał
na autostradę i skierował się do archeńskiego Płaskowyżu Burz.
Przez
cały teren krainy rozciągały się lasy iglaste i mieszane, a na
całym terenie znajdowało się kilka miast utrzymujących się z
wyrębu i obróbki drewna w każdym zakresie.
Podróż
trwała ponad dobę. W tym czasie musieli dostać się do Czarnego
Przesmyku, gdzie znajdowała się jedyna droga lądowa na Vaharę.
Przekroczywszy granicę z Archeonem, udali się w głąb kontynentu.
Zrobili postój na sen po szesnastu godzinach drogi. Z małego,
przydrożnego hotelu wyjechali o dziewiątej dnia następnego i
dotarli do KrÖnberg
o czternastej.
-
Ale zadupie – stwierdziła, rozejrzawszy się po okolicy. Dostała
po głowie.
-
Wyrażaj się – powiedział szorstko jej przełożony.
Miasto
było najmniejszym pośród ośrodków przemysłowych. Liczyło
niecałe piętnaście tysięcy mieszkańców. Faktoria papieru, dwie
mniejsze fabryczki przetwarzające makulaturę, sześc tartaków i
tyle samo szkółek leśnych. Zatrzymali się w hotelu pracowniczym.
Innych tu nie było. Jedyną atrakcją tutaj była stara katedra, stanowiąca
pozostałość po pięknym mieście, które stało tu zanim wybuchła
największa w historii epidemia. A miano jej choroby to proch. Inni
nazywają to po prostu wojną.
W
Epoce Wody, czyli około pięćset lat temu, odkryto niemalże magiczne
właściwości zmielonej siarki, węgla drzewnego i azotanu potasu.
Niby niepozorna mieszanka doprowadziła do pierwszej wojny Wody,
jednej z najokrutniejszych w epoce, która pochłonęła prawie dziesięć milionów ludzkich istnień. W czasie Wody były jeszcze
cztery inne, spowodowane najczęściej błahymi sprawami. Trzecia z
nich toczyła się właśnie o Płaskowyż Burz.
To
był dochodowy teren, który był obiektem spornym trzech mocarstw:
Archeonu, malutkiego, acz potężnego Państwa Kościelnego, a także
młodej Sarevii. Każde z tych państw miało swoje wewnętrzne
powody, by zająć ten teren. Kościół chciał chronić swoich
wiernych mieszkających na tych pięknych terenach, Sarevia
potrzebowała nowych, mało ludnych terenów dla swoich obywateli, a
wielki, starożytny Archeon chciał zrobić wszystkim na przekór, a
zwłaszcza ościennemu Cesarstwu Kirvanu, które po prostu po dwóch
wcześniejszych wojnach z wielkim mocarstwem nie miało już funduszy
i siły na dalszą batalię. Nikogo nie obchodziło, że to teren
mniejszości etnicznej Saeran, która zamieszkiwała te tereny od setek lat.
KrÖnberg
było ostatnią twierdzą, którą w trakcie walk zrównano z ziemią. Po całym
grodzie został jedynie kościół, w którym ukrywali się cywile.
Ostatecznie po rozmowach pokojowych i demonstracji sił, teren trafił
się Archeonowi. Saerów przeniesiono na ich prarodzime ziemie, czyli na wybrzeże Morza Krylskiego, Sarevia miała prawa do
dwudziestu procent profitów z zysków uzyskanych z działalności
państwowej na tym terenie, a także zakładać swoje faktorie w
proporcji 1:5. Kościół mógł tam szerzyć swoją wiarę i
prowadzić swoją politykę wiary. Kościółek w KrÖnberg
wspólnymi siłami został wyremontowany i rozbudowany, co stało się
symbolem jedności trzech nacji. Po zakończeniu budowy ówczesny
papież podniósł jego rangę do bazyliki.
Sprawa
z portalem w tym mieście wyszła głupio i przez przypadek.
Cholernie głupio. Dopók na terenie Saerów największe wpływy miało Państwo Kościelne, istnienie przejścia było utrzymywane w ścisłej
tajemnicy. Po walkach, podczas odwrotu, jeden z archeńskich
żołnierzy, wiedziony potrzebą załatwienia pewnej naturalnej
potrzeby, zawędrował w tereny portalu i rozpowiedział wszystkim o
niezwykłym znalezisku. Wściekły król Archeonu zażądał
wyjaśnień od Episkopatu i wycofał się z części postanowień
traktatu pokojowego. Obwarował portal, a gadatliwego żołnierza
skazał na śmierć. Wszyscy zapomnieli o tym, co mówił i włożyli
to między bajki.
Od tamtej pory mieszkańcy KrÖnberg
nie wiedzą, że żyją na bombie zegarowej. A tą bombę mieli
rozbroić Rafael i Christina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz