poniedziałek, 2 czerwca 2014

Undertaker


     -… a jego historia jest tak długa i tak czarna jak jego włosy. Czyli mroczna niczym listopadowa noc.
     - A jego życie to ciągłe pasmo ciągłych nieszczęść.
   - Najpewniej to jedynie wielkomiejska legenda o jakimś szaleńcu sprzed skażenia.
     - Ale są świadkowie, ponoć ktoś go widział.
     - Wydaje mi się, że to bardzo mało prawdopodobne.
  

I tak toczyło się większość rozmów na temat Undertakera. Ta akurat odbywała się w niewielkim miasteczku na południe od Gór Średnich, zwanych w dawnych czasach Appalachami, między czterema żołnierzami siedzącymi w trakcie patrolu w karczmie. Siedzieli i za zarobiony żołd popijali niskoprocentową lurę, która przefermentowała kilka miesięcy temu zmieniając sok winogronowy w kwaśne wino. Rozmowy bardzo często schodziły na temat plotek i legend. Bo o czym innym rozmawiać w zniszczonym przez śmiercionośną zarazę świecie przepełnionym rozpaczą? A takie tematy zawsze, przed i po skażeniu, były najgorętszymi i podkręcały drętwą atmosferę w trakcie jakiejkolwiek konwersacji.
    - Skoro tak dużo o mnie wiecie, to zapewne wiecie też, że bardzo lubię wszelkiego rodzaju gry.
   Żołdacy odwrócili się jednocześnie. Ku nim zmierzał mężczyzna w długim płaszczu, zapiętym po samą szyję i podniesionym kołnierzem. Jegomość opierał łopatę na ramieniu, za pasem z cielęcej skóry zatknął rewolwer. Zgasił papierosa o ścianę i wyrzucił niedopałek. Dwóch ludzi rzuciło się na peta i wciągało aromat bardzo łapczywie. Oparł łopatę o ścianę.
    - Może zagramy w jedną, co? – zaproponował i przysunął sobie krzesło. Położył nogi na blacie.
      - T-ty jesteś… ty…?
     - Tak, to ja, we własnej osobie – odrzucił długie, czarne włosy do tyłu i wyjął rewolwer. Demonstracyjnie odciągnął kurek z głośnym szczęknięciem. – Wiecie – zdjął nogi ze stołu i wstał. – Kiedyś była taka bardzo fajna gra – otworzył bębenek i wysypał naboje na stół. – nazywała się Rosyjska Ruletka. Ale wy, poskażeniowcy, nie wiecie nawet co to jest Rosja, nie? No trudno. To pozwólcie, że wyjaśnię wam zasady.
     Mamy rewolwer, ten dopiero co opróżniłem. Bierzemy jeden nabój – wykonał czynność, a resztę kul odsunął na skraj stołu – i wsadzamy go do bębenka. Zamykamy i kręcimy bębenkiem. Wiecie, gdzie jest nabój?
     - Nie – odparli chórem.
    - To dobrze, bo ja też nie. Potem kładziemy spluwę na stole i kręcimy – zakręcił pistoletem i poczekał, aż się zatrzyma. lufa wskazała jednego z żołnierzy. – O, patrzcie – podszedł do wskazanego i brutalnie ściągnął go z krzesła, po czym usiadł na jego miejscu, opierając się łokciem o stół – padło na mnie! Skoro już takim szczęśliwym zrządzeniem losu wypadło na mnie, to biorę broń i – przystawił sobie lufę do skroni. Odciągnął kurek. – I wiecie co dalej?
     - Nie.
     - Ciągniemy za spust!
     Zrobił to, ale usłyszeli pusty szczęk bębenka.
     - O proszę, pusto. Wygrałem. Rozgrywka zaczyna się od początku.
   Zakręcił bębenkiem i położył rewolwer na stole. Wprawił go w ruch. Lufa wskazała młodego chłopaka, chyba najmłodszego z nich. Młody żołnierz, na którego padło, przystawił sobie lufę do czoła, na które wystąpiło kilka kropelek zimnego potu. Przełknął ślinę.
    - No, dalej – zachęcił go Undertaker – pokaż, że jesteś facet. Pokaż, że masz jaja!
   Chłopak pod presją odciągnął kurek i pociągnął za spust. W jego głowie pojawiła się sześciomilimetrowa dziura, a on upadł na podłogę.
   Wszyscy obecni w karczmie zamilkli. Każdy w osłupieniu patrzył na zwłoki leżące na ziemi.
    - On nie żyje! – wrzasnął komendant patrolu i zerwał się z krzesła. – Zabiłeś go!
    - Nie ja – odparł spokojnie i pozbierał naboje. Naładował broń i włożył za pasek płaszcza. – Przecież to on pociągnął za spust – wyszczerzył zęby  w krzywym uśmiechu. - On już nie żył – dodał po chwili, a z jego ust zniknął uśmiech.
     - Że co?
     - Zdejmijcie jego koszulkę. Albo chociaż ją podciągnijcie.
   Jeden z żołnierzy z ociąganiem wykonał polecenie. W okolicy biodra zmarłego była duża dziura, której krawędzie zgniły. Mięso cuchnęło niemiłosiernie.
    - Zgnilec, gatunek szósty. Chyba najpaskudniejszy, jaki do tej pory odkryłem. Sprawia, że ciało człowieka gnije za życia, prowadząc do całkowitej jego destrukcji. Przypomina trąd, ale nie jest tak zaraźliwy. Dopiero po kontakcie z tkanką zarażoną – żołnierz puścił jego koszulkę i wytarł ręce o kurtkę - Człowiek jest do końca świadomy swojego losu i wie, że nie może mu zapobiec. Sądząc po rozległości gnicia, był zarażony od co najmniej jedenastu dni, może dwóch tygodni. Wynieście go stąd, panowie. Pochowam go.
     - Ty?
     - Ja. W końcu od tego tu jestem. Miano Undertakera do czegoś zobowiązuje.
    Żołnierze wynieśli swojego towarzysza na zewnątrz. Zdjęli mu buty i zabrali najcenniejsze rzeczy. Potem Undertaker wykopał grób i złożył w nim nieszczęśnika. Przyszykował podpałkę.
     - W co wierzył?
     - A w co miał wierzyć? – odpowiedział pytaniem na pytanie dowódca.
    - Wyznawał jakiegoś boga, cokolwiek? Nie wiem, Boga, Chrystusa, Allacha, Odyna, Sziwę, Fhurera, cokolwiek?
     - Nie. Przynajmniej ja nie wiem.
    - Dobra – uczynił znak krzyża nad grobem. – Z prochu powstaniesz, w proch się obrócisz. W imię ojca, i syna i ducha świętego… - nie doczekał się odpowiedzi. Przewrócił oczami – amen.
    Do podpałki przyłożył zapałkę. Kawałek materiału zroszony kilkoma kroplami brudnej benzyny zapłonął żywym, żółtym płomieniem. Wrzucił ją do grobu.
     - Przykryć dół brezentem, i to już! Byle by szczelnie.
   Mężczyźni wykonali rozkaz. Przykryli dół i przytrzymali materiał. Nie pozwolili, by dym wydostał się na zewnątrz.
    - Ale po co to wszystko? – spytał jeden z tych bardziej myślących. – Przecież ogień zgaśnie jak zabraknie powietrza.
      - Wiem  i o to właśnie chodzi.
    Pięć minut później było po wszystkim. Undertaker kazał zdjąć brezent i zanieść do swojego samochodu. Przysiadł na pieńku.
    - Ale skąd pan wiedział? Przecież my nawet nie wiedzieliśmy, że jest zakażony.
    - Bo nie śmierdziało. Wyczułem od niego perfumy. I to bardzo dużo perfum. Wy mogliście nie poczuć, bo się przyzwyczailiście, ale świeży nos wychwytuje takie różnice.
     - Ale po co się perfumował? Skąd te zapachy?
   - Mam nadzieję, że mówię z w miarę rozgarniętym człowiekiem. Dlatego proszę sobie wyobrazić, że zaczyna pan gnić. Czuje pan ten przeraźliwy smród zgnilizny. Towarzyszy panu na każdym kroku, staje się nie do zniesienia. Dlatego co najlepiej zrobić ze smrodem? Są dwa sposoby, aby się go pozbyć. Albo usunąć źródło smrodu, co tutaj byłoby totalnym kretynizmem, chociaż według waszego rozumowania nawet zrozumiałym, albo…
    - Zamaskować.
    - Brawo. I on to właśnie robił. Najpierw podbierał perfumy kolegom z drużyny, potem, kiedy zapach się nasilił, za wszystko co zarobił kupował jakiekolwiek perfumy i dosłownie kąpał się w nich, być może nawet podkradał je na targach. Może oszczędzał na te stare perfumy. Założę się, że odejmował sobie od ust i magazynka, byleby tylko zaoszczędzić na perfumy. Do tego właśnie prowadzi ludzka rozpacz i desperacja.
    Żołnierze powoli oddalili się od miejsca pochówku chłopaka i wrócili do bazy, by zameldować o zajściu. Undertaker wsiadł do samochodu i pojechał dalej w świat, by prowadzić swoją krucjatę, odkupić ten świat, wyzwolić go ze wszelkiego cierpienia. By wreszcie móc odpokutować swój grzech...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz