W
poniedziałek lekcje przebiegły normalnie. Na historii pani Sparks
mnie nie zapytała. Chyba coś do niej dotarło. Nareszcie, koniec
męki z historią. Na wf-ie mieliśmy gimnastykę. Coś nowego.
Robiliśmy przewroty, przez co o mało nie złamałem karku. Na informatyce
Ray znów coś pisał. Nawet nie zastanawiałem się co to może być.
A na biologii mieliśmy kartkówkę. W sumie nie poszło mi tragicznie. Może
nawet dostanę trójkę. Byłoby fajnie. Dostać trzy u pani Walker.
To nazywałby się sukces życia.
-
Ty jesteś Snake? – Zapytał jeden z nich, wyglądający na przywódcę.
Popatrzyłem
na kolegę. Był przerażony. Przełknął ślinę. Spojrzałem na
napastników. Ten, który stał z przodu, patrzył na blondyna z
satysfakcją.
-
Chłopaki. Bierzemy go. – Powiedział i szeroko się uśmiechnął
pokazując garnitur pożółkłych od papierosów zębów.
Zamachnął
się pałką, a ja zareagowałem. Znów robiłem wszystko
instynktownie, pomimo, że bardzo tego nie chciałem. Skończenie z przemocą w tym miejscu było po prostu niemożliwe. Złapałem
chłopaka pod łokciem i uderzyłem w brzuch. Popchnąłem go na jego
kolegę stojącego z tyłu. Trzech innych skierowało swoją broń na
mnie. Wykonałem bardzo zgrabny unik do tyłu i podskoczyłem do
chłopaka stojącego po lewej. Walnąłem go kolanem w krzyż i
zasłoniłem się nim. Dostał od kolegów w żebra. Usłyszałem dźwięk pękającyh jak suche patyki kości. Poszkodowany zawył z bólu i
go puściłem. Zatoczył się na lewo. Trzech było tuż przede mną.
Nagle jeden z nich nacierający na mnie od lewej znieruchomiał, wytrzeszczył oczy i upadł. Z tyłu jego czaszki
wystawał wytarty nożyk do rzucania. Ja i tamci dwaj byliśmy
zdziwieni. Otrząsnąłem się i jednemu złamałem nos, a drugi
wykorzystał moją chwilę nieuwagi i walnął mnie łomem w brzuch.
Złożyłem się w pół i uklęknąłem na trawie. Nagle tamten
drugi stęknął. Podniosłem głowę i zobaczyłem, jak Snake trzyma
go za ramiona i wali kolanem w brzuch. Chłopak upadł, a blondyn
podszedł do trupa i wyjął nożyk. Wytarł go w włożył za
pazuchę. Kucnął przy mnie.
-
W porządku? – Spytał i klepnął mnie po ramieniu.
-
Zaraz… - Stęknąłem i spróbowałem wstać. Snake podtrzymał
mnie i dzięki niemu powoli się wyprostowałem. – Dam radę. Dzięki.
Uciekliśmy z miejsca wypadku zostawiając za sobą oszołomionych
drugoklasistów. Blondyn niósł moją torbę. Po chwili wziąłem ją
od niego i raźnym krokiem weszliśmy do centrum miasta.
-
Wiesz, że mamy przejebane? – Zapytał mnie kiedy weszliśmy do
galerii handlowej.
-
Niby dlaczego? Broniliśmy się. – Skierowaliśmy się ku toaletom.
-
To byli drugoklasiści.
Umyliśmy
ręce i twarze, po czym wyszliśmy z kibli i usiedliśmy na ławce ustawionej
pośrodku alei. Staraliśmy się o tym wszystkim nie myśleć.
Snake’a bardziej martwiły konsekwencje, mnie śmierć człowieka.
Chociaż coraz bardziej się do tego przyzwyczajam. Już nie czuję
się taki przerażony i bezradny wobec czyjeś śmierci.
Staję się
znieczulonym potworem. Niedługo zostanę zwierzęciem jak pozostali
uczniowie.
-
To ty rzuciłeś nożyk, prawda? – Zapytałem Snake’a po chwili.
-
Tak. – odparł beznamiętnie. – Czy to coś zmienia?
-
Nie. – Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-
Dziękuję. – Powiedział skruszony.
-
Za co? – Spojrzałem na niego.
Wyglądał jak siedem nieszczęść.
Podniósł na mnie jak zwykle zimny wzrok.
-
Uratowałeś mnie. Dzięki. Gdyby nie ty, pewnie zdechłbym w tym
parku. I jeszcze przeze mnie oberwałeś. Dziękuję.
-
W porządku. Czego nie robi się dla kumpli? – Uśmiechnąłem się
do niego i szturchnąłem łokciem. Podniósł brwi i po chwili też
się uśmiechnął. Odwrócił głowę i spojrzał przed siebie.
-
Idziemy na lody?
-
Czemu nie. – Zgodziłem się i raźnym krokiem ruszyliśmy ku
najbliższej lodziarni.
Ten
dzień nieco zbliżył mnie do Snake’a. Od teraz bardziej sobie
ufamy. Może zostaniemy przyjaciółmi. Chciałbym, bo w sumie Snake nie jest taki zły, na jakiego się kreuje. Może i na moich oczach zabił człowieka,
ale zrobił to w dobrej wierze. Nawet go polubiłem. Miał niezłe
poczucie humoru i lekkie podejście do życia. Przyjemnie mi się z
nim rozmawia. Co prawda nie wiem o nim zbyt wiele, ale wierzę, że z
czasem to się zmieni.
We
wtorek przypomniałem sobie słowa Snake’a.
Na
długiej przerwie do naszej klasy wpadli członkowie Rady
Dyscyplinarnej. Nie wiedziałem, po co przyszli, w przeciwieństwie
do Snake’a. Od razu skierowali się ku nam. Przełknąłem ślinę.
-
Ty pierdolony chuju! – Warknął na mnie i wymierzył mi cios w
zęby, którego uniknąłem. Pięść walnęła mnie w prawy bark.
Szarpnął mnie za koszulkę i podniósł do góry. – Ty, jebańcu,
załatwiłeś moich kumpli! – Zauważył w moich oczach strach. –
Zajebię cię, słyszysz?!
-
Za co? – Odezwałem się niespodziewanie. – Za to, że się
broniłem?
Trzecioklasista
zrobił bardziej tępa minę niż ma zazwyczaj, co zasugerowało mi, że się zdziwił. Odgiąłem jego palce i wylądowałem miękko na podłodze.
Poprawiłem koszulę i spojrzałem na niego.
-
Miałem pozwolić, aby jakaś banda szympansów mnie pobiła nie
wiadomo za co? Ja im nic takiego nie zrobiłem, a oni rzucili się na
mnie. Miałem wyjść na frajera i dać się zlać? A to, że dostali
po pysku świadczy tylko o ich sile i umiejętnościach.
-
Słyszałem coś innego. Podobno to ty zaatakowałeś…
-
Ja? Oszalałeś? Zastanów się, czy rzuciłbyś się sam jeden na
piątkę uzbrojonych oprychów. Ja na pewno nie zacząłem i nie ma
opcji aby ktoś o zdrowych zmysłach sprowokował bójkę z
pięcioosobową bandą.
Wódz
zapowietrzył się. Najwyraźniej go zażyłem. Miał zamiar mnie
uderzyć, ale jego przydupas go powstrzymał. Przyznał mi rację.
Przewodniczący Rady spojrzał na mnie gniewnie i wycelował we mnie
swój gruby, sękaty paluch.
-
Tym razem ci się upiekło, cwaniaczku, ale pilnuj się. A ty -
spojrzał na Snake’a – Przypilnuj, aby nie narozrabiał. –
Podszedł do blondyna i przyparł do ławki. – Jeszcze cię
załatwię, słyszysz? Wiem, że to ty zabiłeś Fredy’ego i
innych. Pilnuj się synku, albo obedrę cię ze skóry.
Cała
piątka wyszła, a ja opadłem na krzesło.
-
No to dopiero teraz masz przesrane. – Powiedział Snake.
-
O co ci chodzi? – Spojrzałem nad jego ramieniem.
Wszyscy
w klasie gapili się na mnie. Większość z przerażeniem, kilku z
szacunkiem. O co im chodziło?
-
O to, że podskakiwałeś do Rady Dyscyplinarnej. Życie ci nie miłe, Nico?
Wzruszyłem
ramionami i odwróciłem się w stronę tablicy.
Na
religii ktoś zapukał do drzwi. Nauczyciel zaprosił gościa. Do
klasy weszła uczennica z trzeciej klasy. Po przypince na piersi ze znakiem
szkoły domyśliłem się, że jest z samorządu.
-
Pan pedagog prosi do siebie Nicolasa Franklina. – Powiedziała i
rozejrzała się po klasie.
-
I wykrakałem. – Powiedział blondyn nad moim ramieniem.
-
Co? – odwróciłem się.
-
Posłuchaj. – Wtrącił się Ray. – Jeśli wyjdziesz od pedagoga
w jednym kawałku będziesz mógł uznawać się za wielkiego
szczęściarza – rzekł poważnie i zerknął na dziewczynę. –
Schowaj dumę w kieszeń i odpowiadaj na pytania tak, jak on chce.
Bądź potulny i nie wychylaj się. On lubi lizusów.
-
Dokładnie. Daj telefon. – Snake wyciągnął ku mnie rękę.
-
Po co?
-
Dawaj.
Podałem
mu moją komórkę. Chłopak napisał coś na klawiaturze
numerycznej.
-
Nick. – Przywołał mnie katecheta.
-
Sekundkę. – Powiedziałem i odwróciłem się do niego plecami.
-
Trzymaj palec na zielonej słuchawce i naciśnij, jeśli coś pójdzie
nie tak. – Blondyn podał mi telefon i wsadziłem go do kieszeni.
Wstałem z miejsca.
Podszedłem
do dziewczyny, a ona odsunęła się od drzwi i pozwoliła mi wyjść.
Zamknęła drzwi i ruszyliśmy korytarzem. Milczeliśmy.
Przyjrzałem
się jej. Miedziane włosy, zielone oczy, na nosie miała kilka
piegów. Była nawet ładna. Szła ze spuszczoną głową. Co jakiś
czas ją podnosiła, by orientować się, czy dobrze idzie. Pod pokój
pedagoga szkolnego dotarliśmy po zbyt krótkim czasie. Zanim dziewczyna
zapukała do drzwi spojrzała na mnie.
-
Wiem, że twoi koledzy udzielili ci paru wskazówek, zanim wstałeś.
Dostosuj się do nich, a wszystko będzie dobrze. – Poklepała mnie
po ramieniu. – I lepiej ukryj telefon. – Wskazała moją kieszeń.
– Trzymaj się. – Blado się uśmiechnęła i zapukała. Zajrzała
do środka i poinformowała pedagoga o moim przybyciu. Wprowadziła
mnie do środka i opuściła gabinet.
Za
biurkiem siedział chudy, blady facet po czterdziestce. Miał czarne,
zaczesane do tyłu włosy, orli nos i nieprzyjemne niebieskie oczy.
Splótł palce i stukał kciukami.
-
Witaj, Nicolasie. Usiądź proszę.
Sztywno
podszedłem do biurka i usiadłem na krześle. Spojrzałem na niego,
ale nie w oczy. Na wysokie czoło, białą koszulę, szelki.
Wszędzie, byle nie w oczy.
-
Wiesz dlaczego się tu znalazłeś? – Zapytał skrzeczącym głosem.
No
lepszego człowieka na pedagoga to wybrać nie mogli. Wyglądał jak
dziecko Ponurego Żniwiarza i niemieckiego gestapowca, a przyjemny
był jak papier ścierny w dotyku. W sumie to nawet on wypadał przy
nim blado. Kiedy małe dziecko widzi takiego człowieka to od razu
płacze i ucieka z piskiem, a matki zasłaniają pociechom oczy.
-
Nie. Nie wiem, proszę pana. – Odparłem grzecznie.
-
Posłuchaj… - Wstał z krzesła i przeszedł się po gabinecie.
Wyjrzał przez okno i pogładził się po brodzie. – To jest szkoła
w Bloodline. Jeżeli nie będziesz stosował się do panujących tu
reguł, szybko pożegnasz się z życiem. Rozumiesz, o czym mówię?
– Odwrócił się i przygwoździł mnie spojrzeniem do fotela.
-
Nie… Niestety nie wiem, proszę pana. – Pisnąłem spłoszony.
-
Powiem wprost. Nie podskakuj wszystkim dookoła jeżeli chcesz ocalić
życie. Słyszałem o tym, co wydarzyło się dzisiaj, wczoraj i w
zeszłym tygodniu. Jesteś tu dopiero dwa tygodnie, a już sprawiasz
mi problemy. Następnym razem nie wychylaj się.
-
To znaczy?
-
Ech… - Ten człowiek powoli tracił cierpliwość, a należał do
gatunku ludzi obdarzonych anielską cierpliwością. To nie moja
wina, że gadał z idiotą. No, może troszkę. – To znaczy, że
masz trzymać język za zębami i nerwy na wodzy, czaisz? A tym
bardziej, jeśli masz do czynienia ze starszymi od siebie.
-
Zaraz… Czyli miałem pozwolić, aby pobili mnie drugo i
trzecioklasiści tylko dlatego, że są starsi i znaczą coś więcej
w szkole nisz funt kurzu pętający się pod szkolnymi szafkami? –
Zapytałem z niedowierzaniem. Pedagogiczne podejście, nie ma co.
-
Tak. Wtedy byłbyś dużo bezpieczniejszy.
-
Ale ledwo żywy. Nie pozwolę, aby ktoś mnie poniżał i bił tylko
dlatego, że jest starszy ode mnie. Mam swoją godność i nie
pozwolę, aby ktoś traktował mnie jak zwierzę… - Powiedziałem
stanowczo i bardzo szybko tego pożałowałem.
Pedagog
zaśmiał się drapieżnie, wręcz zaskrzeczał. Jak kruk lub sęp zwiastujący komuś jeszcze żywemu, że dzisiaj to on napełni swój żołądek.
-
Co? Ty się słyszysz? – Podszedł do mnie. – To jest Bloodline!
– Krzyknął i trzasnął mnie w twarz wierzchem dłoni tak mocno,
że niemalże zobaczyłem cały wszechświat i supernowę przed
oczami. – Śmiesz nazywać się człowiekiem? Ty jesteś
zwierzęciem! – Dostałem w brzuch. Nacisnąłem słuchawkę i
wyjąłem dłoń z kieszeni – Jesteś zwierzęciem jak my wszyscy
tutaj. – Wyprostował się i przygładził włosy, które sterczały
mu po bokach. – Jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć, podkul ogon,
zaciśnij zęby i prześliźnij się przez to pieprzone liceum jak
najciszej. Nie odzywaj się, nie oddychaj, nie wychylaj się. To
takie dobre rady ode mnie. A teraz precz.
Ledwie
wstałem z fotela trzymając się za brzuch. Ten fagas przyładował
mi tuż pod mostek, w miejsce, gdzie oberwałem w niedawnej bójce. Zabiję sukinsyna przy najbliższej okazji.
Wyszedłem
z gabinetu i na końcu korytarza dostrzegłem Snake’a. Poszedłem w
jego kierunku. Podbiegł i złapał mnie za ramiona. Ujął moją
szczękę i obrócił głowę. Syknął zobaczywszy ślad na
policzku.
-
Co cię jeszcze boli? – Zapytał troskliwie. Zaprowadził mnie na
ławkę i posadził na niej.
-
Splot… - Powiedziałem cicho.
Snake
zabrał moje ręce z brzucha i rozpiął mocnym szarpnięciem moją koszulę. Przyjrzał
się zaczerwienionemu miejscu pod żebrami. Nie miał najciekawszej
miny. Puścił poły koszuli i wyprostował się.
-
Siedź. Ja skoczę do sklepu i kupię coś zimnego. Póki co przyłóż
to.
Odchylił
kurtkę i zobaczyłem pięć nożyków do rzucania umieszczonych w
specjalnych przegródkach. Wyjął dwa z nich i nóż, który miał
za paskiem spodni. Jedną rzutkę przyłożył do mojego policzka i
kazał mi przytrzymać. Poczułem przyjemne zimno kojące pulsujący
ból. Ale będę miał śliwę. Reszta broni miała posłużyć mi do
obrony. Snake wstał i pobiegł korytarzem. Wrócił po kilkunastu chwilach. Nożyk zamienił na puszkę coli wyjętej prosto z lodówki.
Dopiero teraz poczułem, co to tak naprawdę chłód. Schował broń
i usiadł obok mnie.
-
Jak się czujesz? Nie masz problemów z oddychaniem?
-
Zajebiście. Po prostu rewelacja. I nie, nie mam problemów z
oddychaniem. – Odpowiedziałem z sarkazmem, który był niemalże
namacalnym. Odetchnąłem nieco głębiej. - Co prawda, cholernie
boli mnie klatka piersiowa i brzuch, ale to nic.
-
Nie kręci ci się w głowie?
-
Już nie. Dzięki.
-
Co mu takiego powiedziałeś? – Snake gwałtownie zmienił temat i
ton.
-
Nic. Po prostu zachowałem się jak burak. Powiedziałem, że jestem
człowiekiem. Tak w skrócie. – Odetchnąłem i znów poczułem
promieniście rozchodzący się ból. Spojrzałem przed siebie.
-
Ale ty bezmózg jesteś! – Krzyknął na mnie. – Co Ray ci mówił?
Nie zgrywaj cwaniaka! A ty musiałeś go wkurwić. Jak zwykle. –
Popatrzył na mnie. Był wściekły. Odwróciłem wzrok. Westchnął.
- No cóż. Jesteś nowy. Mam nadzieję, że to cię czegoś
nauczyło.
-
Tak. Że nie powinno mnie tu być.
-
Tak. Nie powinno. – Snake zamyślił się. Usiadł obok mnie i
oparł się łokciami o swoje kolana. – Odpoczywaj. – Pokiwał
głową i pogrążył się w swoich myślach.
Z
zamyślenia wyrwał go dzwonek na przerwę. Podnieśliśmy się z
ławki i poszliśmy do klasy po rzeczy. Ray nie zadawał mi pytań.
W
środę i czwartek nie miałem spokoju. Miałem pod okiem wielkiego siniaka i wszyscy wytykali mnie palcami. Szeptali: „O! To ten!”,
„On pyskował Larry’emu”, „Pobił kumpli Larsa” i tak
dalej. Lars „Larry” był przewodniczącym Rady Dyscyplinarnej.
Bałem się przechodzić korytarzem, mimo, że nikt nie zbliżał się do
mnie. Domyśliłem się tego później. Bali się. Tak. Bali się
pierwszoklasisty. Super. Jestem tu prawie trzy tygodnie, a już mam
za wroga całą szkołę. Ciekawe, co jeszcze mnie czeka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz