Przygotowania
do wyjazdu przebiegały spokojnie bez przeszkód. Najpierw Russell i Connor
musieli dostarczyć szefowi różne dokumenty m.in. zaległe raporty z misji.
Starszy z przyjaciół zamówił bilety na rejs przez Internet, a młodszy wciskał
sąsiadkom kwiaty, których i tak mieli w swoim mieszkaniu niewiele. Z miłą
chęcią przyjmowały je od chłopaka, bo zawsze uważały, że jest porządny i bardzo
miły młodzieniec. Miały o nim dobre zdanie, w przeciwieństwie o jego współlokatorze. W przeddzień wyjazdu
spakowali się. Każdy wziął dwie walizki z ubraniami i jedną z bronią.
W dzień
rejsu zdali klucze u właściciela budynku i ruszyli w stronę portu. Po drodze
zjedli śniadanie w jakiejś knajpie. Nie chciało im się gotować w domu. I tak
nie mieli nic do jedzenia.
Chłopak
usiadł na molo i machał nogami. Wyglądał jak małe dziecko siedzące na wysokim
krześle. Russell zapalił papierosa i oparł się o słupek do cumowania. Nie
odzywali się. Każdy z nich był zbyt podekscytowany wyjazdem. W dodatku
niezwykła dla dużego miasta, przejmująca cisza panująca w porcie, urzekała ich
swoim niezwykłym urokiem. Chcieli się nią napawać jak najdłużej.
W porcie
zaczęli zbierać się pierwsi pasażerowie. Zaczęło robić się coraz głośniej.
Jednak wszyscy oniemieli, kiedy w porcie pojawiła się ona.
-
Mieliście zamiar odpłynąć tak bez pożegnania? Nieładnie to tak, chłopcy. To
zupełnie nie w waszym stylu.
Obejrzeli
się przez lewe ramię jak na komendę. Z
cienia budynku wyszła zakapturzona kobieta. Zmierzała w ich kierunku.
W takiej
dziurze jak dzielnica portowa wyglądała jak gwiazda filmowa. Wszyscy obecni
oglądali się za nią, lustrując ją spojrzeniami pełnymi pożądania i zazdrości.
Zanim jakiś mężczyzna spojrzał w jej szafirowe oczy, zawiesił oko na jej dużych
i kształtnych piersiach opiętych białą koszulą i grafitową kamizelką zapinaną
pod biustem. Kiedy samiec śledził ją wzrokiem po tym, jak już obok niego
przeszła i zalotnie puściła oczko (jeśli nie powodował u niej odruchów
wymiotnych) obserwował zgrabny tyłeczek oraz biodra poruszające się w rytm
marszu oraz zabójczo zgrabne i długie nogi kończące się wąskimi stopami i
czerwonych szpilkach. Dotarłszy do Russella i Connora zdjęła ciemnozielony
kaptur. Jej długie, złociste włosy zaczęły powiewać na wietrze.
Blondyn
zgasił trzeciego już papierosa, wrzucając go do wody, a chłopak wstał z
pomostu.
- Szlag. A
już myślałem, że uda nam się przed tobą zwiać, Tess. – Powiedział Russell.
- Nie tak
łatwo przede mną uciec, kochanie. – Odpowiedziała słodko kobieta. – A ty? -
Zwróciła się do Connora. - Nie miałeś zamiaru wysłać chociaż SMS-a?
-
Wysłałbym ci pocztówkę z Nowego Świata.
Blondyn
tylko lekko się uśmiechnął. Wychował niezłą żmiję.
- Widzę,
że dowcip ci się wyostrzył, skarbie. No cóż – westchnęła teatralnie - chociaż ja o was pamiętałam, Łowcy. -
Podeszła do młodszego z nich, przytuliła się i pocałowała w policzek,
zostawiając na nim ślad po swojej krwistoczerwonej szmince w kolorze butów. -
Dopilnuj, aby ten stary mop do podłogi wyglądał jako tako i nie wrócił tu
zapuszczony jak najgorszy menel spod mostu.
- O to
możesz być spokojna. - Wytarł ręką policzek, na którym i tak został czerwony
rozmazany ślad.
Podeszła
do stojącego tuż obok Russella. Jego też musiała odprawić.
- A ty
pilnuj tego smarkacza, aby nie narozrabiał.
- Dobrze
mamusiu.
Miała
ochotę wymierzyć mu cios w policzek, jednak powstrzymała się. Musiała o siebie
dbać. No i niedawno miała robiony dość kosztowny manicure. Co by było gdyby,
nie daj bóg, odprysnął jej przez to lakier? Russell byłby martwy.
- No, na
razie chłopaki. Uważajcie na siebie i wróćcie jak najszybciej, i w jednym
kawałku. W końcu muszę na kimś zarabiać. – Uśmiechnęła się ironicznie.
- A ty
dbaj o siebie i przede wszystkim o swoje dwa śliczne skarbki. – Russell wskazał
podbródkiem jej biust przyglądając mu się z niemałym zaciekawieniem, niemalże z
fascynacją, a potem bezczelnie spojrzał kobiecie prosto w oczy. Poczerwieniała
ze złości i wymierzyła mu siarczysty cios w policzek. – Wiem, należało mi się.
- Potarł ręką pulsujące od bólu miejsce.
- To
dobrze że wiesz… I przestań się na nie gapić! – Odruchowo zasłoniła się rękami.
- Jak masz
tak rozpiętą koszulę to jak mam się nie patrzeć?! – wskazał dwie duże
wypukłości znów się na nie gapiąc.
- Zboczony
idiota.
-
Szurnięta kretynka.
- Stary
mop do podłogi.
- Głupia
małpa. – Russell rzucił ostatnie w tej słownej przepychance przezwisko. Tess
musiała być „tą mądrzejszą”. Zapanowała krótka cisza, którą przerwał serdeczny
śmiech przyjaciół.
- Kretyni.
– Mruknął Connor do siebie.
- Wasz
statek już jest. – Powiedziała Tess, kiedy już się uspokoili. Objęła ich
jeszcze raz na pożegnanie. - To papa. Trzymajcie się i uważajcie na siebie.
- Dzięki.
– Odpowiedział na te słowa Connor. – Russell, chodźmy już.
- Dobra.
To narka Tess.
Wzięli
swoje bagaże i poszli w kierunku statku, zostawiając swoją jedyną przyjaciółkę
na molo. Kiedy mężczyźni ustawili się w kolejce, Connor ostatni raz
nostalgicznie spojrzał na miasto, w którym mieszkał ponad dwa lata. Tutaj
zostanie bardzo wiele jego wspomnień. Pomimo, że bardzo chciał wyjechać i
zacząć nowe życie, już tęsknił za Varholdem. Ledwo zdążył przyzwyczaić się do
wielkomiejskiego życia, a już musiał wyjechać gdzieś w nieznane. Chłopak miał
nadzieję, że tam nie będzie gorzej niż tutaj, w stolicy Archeonu. Jakaś malutka
cząstka jego serca zostanie tutaj na zawsze i będzie pragnęła wrócić, jednak
cały on już nie mógł doczekać się wyjazdu.